Czy to dobrze, że dzieci się bawią w wojnę? To jest jedna sprawa. Ale znacznie ważniejsze dla rodzica może okazać się pytanie: "DLACZEGO bawią się w wojnę?". To tam może się kryć zarówno coś niewinnego jak i ważny problem do rozwiązania.

REKLAMA
Powiedzieć, że po prostu „wszyscy chłopcy bawią się w wojnę”, to jak nic nie powiedzieć. Kiedy patrzę jakie dzieci podejmują zabawę w wojnę to widzę bardzo duże różnice indywidualne między nimi. Czasem całe grupy i klasy mają manię na wojnę i pozostawienie im na przykład swobodnego tematu rysunku zawsze wojną się kończy. Ale czasami dzieci w ogóle nie są tym zainteresowane i wcale to nie znaczy, że takie chłopaki nie wyrosną na „prawdziwych mężczyzn”.
Czasem przyczyny są alarmujące i wymagające szybkiej reakcji i pracy z dzieckiem. Czasem to rzeczywiście przechodzi samo z czasem i jak wspomina Andrzej Gąsiorowski – nie jest to większym problemem w życiu dorosłym. Zapraszam, by się przyjrzeć paru możliwym przyczynom.
Bo to jest rozwojowe

Choć mam duży szacunek do natury, byłbym ostrożny w mówieniu, że mordowanie się nawzajem jest rozwojowe. Ba, mam wrażenie, że osoby dążące do zabijanie same giną dość szybko i nie przekazują ani swoich genów, ani przekonań.
Niemniej zgodzę się z tym, że mężczyźni z racji biologicznych (budowa mózgu, testosteron) jak i ewolucyjnych (rywalizacja o kobietę, jedzenie inne dobra) są skłonni do rywalizacji i do niej zapraszani. Wojna jest formą rywalizacji, aczkolwiek jak widać we wcześniejszym akapicie – wiąże się z tym efekt uboczny – jest to rywalizacja ostateczna. Na wojnie przegrany nie pójdzie szukać szczęścia gdzie indziej – zostaje zabity i zniszczony, a cierpią czasem także osoby, które w tę rywalizację w ogóle nie są zamieszane.
Jeśli więc dziecko potrzebuje tej rywalizacji, gry, walki – to zadowoli się ono innymi formami. Może sportem? Może grami planszowymi? Może nawet sportami walki, gdzie walka jest otoczona wymiarem kulturowym, szacunkiem do przeciwnika i rywalizacja nie jest tak ostateczna jak … „kula w łeb”.
Niemniej właśnie ta przyczyna mija „naturalnie”, a raczej mężczyźni znajdują sobie inną przestrzeń do rywalizacji. Może to są oceny w szkole, a potem praca, może założenie rodziny. Jednak mimo to, że ta rywalizacja przemija, może warto już wcześniej pomyśleć o lepszym spożytkowaniu tej energii?

Bo można wywalić z siebie złość, można się wyżyć
Zdarza się, że życie dzieci przepełnione jest powinnością bycia miłym:
- Pocałuj ciocię.
- Nie wolno tak mówić!
- Podaj rękę na zgodę!
- Trzeba się dzielić zabawkami!
- Powiedzcie sobie przepraszam.
- Miłoby ci było gdyby....
W każdym momencie, w którym dziecko ma ochotę wyrazić złość, słyszy, że nie wolno mu tego robić. W przedszkolu, w domu, na placu zabaw. Trzeba być miłym i schować złość w kieszeń. A ona nie znika tak po prostu w powietrzu. Jest, chce wyjść!
I oto dziecko dostaje jakąś formę przyzwolenia na złość. Często są to bajki, w których bohater, z którym identyfikuje się dziecko, wyraża swoją złość przez niszczenie przeciwnika. Innym sposobem jest właśnie wojna. My nie wyrażamy złości, my się nie bijemy, my się tylko bawimy w wojnę, rysujemy ją. Bohaterzy wojny w sposób bardzo skuteczny wyrzucają z siebie złe emocje.
Tyle tylko, że złość jest bardzo ważnym tematem w rozwoju dziecka. Umiejętność radzenia sobie ze złością może znacznie zaprocentować w przyszłości i jestem przekonany, że większość rodziców nie chciałaby, żeby ich dziecko radziło sobie z tym przez unicestwianie innych. To jest właśnie taka sytuacja, w której pomoc rodzica jest potrzebna bo ta złość się w dziecku „zaklinowała” i wychodzi w sposób społecznie niepożądany. To czas na zastanowienie się czy dziecko aby na pewno ma sposoby na powiedzenie „nie”, „nie podoba mi się”, „nie chcę”. Czy ma prawo do złości?
Bo się boi … wojny
Może się zdarzyć także taki paradoks, że dziecko bawi się w coś czego się boi. Jeśli dziecko dostało w jakiś sposób informację o wojnie, czym ona jest, że ludzie giną. Może zacząć się bać, że zginą najbliżsi, może być to źródłem strachu przed śmiercią. Czemu więc z tak strasznej rzeczy robić zabawę?
Żeby ją oswoić. Tak samo jest z bajkami, dzieci mogą chcieć powtarzania tych samych bajek po 50 razy, bo jest tam treść, która jest im bliska i bohaterzy sobie z nią świetnie radzą. Tak samo może być z zabawą w wojnę. Dziecko boi się jej, więc próbuje ją oswoić. Poradzić sobie z nią w wersji zabawowej,
Dlatego też jeśli widzimy, że nasze dziecko lubi akurat taką zabawę, to na pewno warto porozmawiać. Nie tylko na zasadzie „nie wolno strzelać do innych”, ale też zapytać dlaczego, co takiego się dzieje. Porozmawiać o wojnie, bo przecież nie ma już mowy o udawaniu, że wojna nie istnieje. Pokazać, że to zagrożenie w obecnym otoczeniu nie istnieje. Unikanie tego tematu spowoduje, że będzie on żył swoim własnym życiem w dziecku. Zamiast tego można wyprostować jego wyobrażenia na ten temat. Wtedy może miną obawy, dziecko poczuje ulgę i może nawet przestanie mieć ochotę na tę zabawę.
Bo inni się bawią
Skoro inne dzieci widzą w tym coś ważnego, fascynującego i świetnego, to zainteresowanie tematem jest jak najbardziej na miejscu. To zupełnie ludzkie, że ciekawi nas co ludzie widzą w różnych rzeczach. Dlatego zdarza się, że dzieci po prostu się zarażają i przynajmniej chcą sprawdzić o co w tej zabawie chodzi.
Bywa też, że jest to metoda zaistnienia w grupie. Może dziecko (zwłaszcza starsze, dzieci przedszkolne nie mają takiej presji na bycie w grupie) nie umie sobie znaleźć innej drogi do dołączenia się do innych, więc po prostu naśladuje innych na zasadzie „nieważne co, ważne że z nimi”.
To sygnał dla rodzica, że może jego dziecko potrzebuje wsparcia w inny sposób – poczucia własnej wartości, zauważenia jak może się odnaleźć w grupie. Bezwolne naśladowanie to niebezpieczny sygnał, bo przecież już za parę lat do naśladowania mogą być znacznie poważniejsze w konsekwencjach zachowania.

Bo … coś innego

Pokazałem ledwie cztery pierwsze przyczyny, które są w miarę powszechne, a możliwości jest znacznie więcej. Naśladowanie lubianych dorosłych, ojciec kolekcjonujący modele samolotów bojowych, chęć przypodobania się wujkowi, który wrócił z misji w Afganistanie. Nie wiem, to są kolejne luźne pomysły. Niemniej ten artykuł jest zaproszeniem dla rodziców, żeby nie myśleć o tym „czy moje dziecko może się bawić w wojnę” tylko raczej „DLACZEGO”. Dlatego choć czemu dla Andrzeja Gąsiorowskiego zabawa w wojnę jest niegroźna – wcale nie uważam, że tak jest zawsze. Zachęcam, by spojrzeć na temat szerzej i indywidualnie, bo czasem ta zabawa jest zaproszeniem do poważniejszego pochylenia się nad problemem.

Psychoblog Jarka Żylińskiego na Facebooku