Jak Korwin-Mikke niechcący zabił gazetę
Kilka dni temu Internet huczał informacją o wpadce jednej z największych polskich gazet, która przedrukowała kpiarsko-absurdalny internetowy ASZ Dziennik jako poważny news. A czas już najwyższy zatrzymać się i głośno zapytać – „gdzie do cholery idziesz dziennikarzu polski!?”.
Człowiek, który za dużo pyta
Tak abstrakcyjny, że aż absurdalny tekst
ASZ Dziennika o Korwinie został przepisany przez dziennikarza Gazety Pomorskiej, jako prawdziwa informacja z poważnego źródła. Dzięki temu w bardzo poważnym tekście o wyborach prezydenckich w Polsce pt.
„Na pierwszej turze się nie skończy", pojawia się cytat z ASZ Dziennika, jakoby kandydat na prezydenta, Janusz Korwin-Mikke zebrał 200 tysięcy podpisów za swoją kandydaturą. PKW miała jednak je zdyskwalifikować, bo zamiast numerów dowodów widniały numery legitymacji szkolnych. „News” przepisano, mimo tego, że widnieje pod nim formułka ASZ Dziennika:
„wszystkie cytaty i wydarzenia zostały zmyślone". Trzeba też dodać, że Pomorska to nie byle jakie medium – druga co do wielkości gazeta regionalna w Polsce.
Nie liczcie, że będę tu bawił się w kolejnego hejtera i śmiał się z tego błędu. Znam od lat dziennikarzy Pomorskiej, współpracuję z nimi i wiem, że ta wpadka nie jest miarodajna dla ich umiejętności. Jest ona dla mnie czymś wtórnym wobec groźnego zjawiska. Raka, jaki toczy polskie media. Bo już dawno zapaliła się czerwona lampka na reaktorze z Fukushimy. Czas już najwyższy zatrzymać się i głośno zapytać – „gdzie do cholery idziesz dziennikarzu polski!?”.
Reaktor zaraz wybuchnie
Zacznę od analizy przypadku (lub „kejsa” jak modniej brzmi). ASZ Dziennik jest powszechnie znany w mediach, jako rewelacyjny producent zmyślonych informacji ze świata polityki. Ale OK. Załóżmy, że nie każdy go zna i mógł się pomylić. Patrząc jednak z perspektywy moich 15 lat w dziennikarstwie, zadałem sobie pytanie, gdzie podziała zasada weryfikacji źródła informacji i treści newsa? Nie ma jej, bo nie jest potrzebna. Powoli w ogóle przestaje być potrzebna. Od wybuchu dzieli nas chwila.
Skąd ten dół?
Powodem jest proces degeneracji podstawowych wartości dziennikarskich w polskich mediach, który zaczyna zagraża ich wiarygodności. I nie ma moim zdaniem, zbyt wielu widoków na jego powstrzymanie. Odpowiada za to koncentracja mediów w rękach koncernów, ogólna tabloidyzacja informacji, drastyczny spadek szacunku i pozycji – także finansowej – zawodu dziennikarza. A do tego upolitycznienie. Zarówno na poziomie krajowym – gdzie newsy muszą mieć „słuszny politycznie charakter” - a także na poziomie lokalnym. A może zwłaszcza na nim. Bo ryba na potęgę psuje się od ogona i od głowy równocześnie.
Kasa panie, kasa
Pierwszym powodem jest kasa. Pieniądze rządzą. Media lokalne są, od ponad dekady, brutalnie pozbawiane tożsamości poprzez grupowanie ich w rękach koncernów. Kto pamięta, że w Poznaniu konkurowały do niedawna dwie, bardzo silne gazety - Gazeta Poznańska i Głos Wielkopolski? Kto z Wrocławian pamięta walkę o newsa Gazety Wrocławskiej, mającego lwowskie korzenie Słowa Polskiego i Expressu? A gdzie warszawski Express Wieczorny i Życie Warszawy – przed dekady najpoczytniejsze gazety miasta? Zniknęły, bo ziemia się rozstąpiła pochłaniając redakcje z budynkami?
Nie, to po prostu duże firmy medialne wykupiły wszystkie gazety w danym mieście i tak ładnie je skonsolidowały, że została jedna. Rynek radiowy dotknęło to samo. W moim rodzinnym Toruniu, duma miasta, pierwsze w wolnej Polsce, lokalne Radio Toruń, zostało zredukowane do roli paciorka w łańcuchu pewnej komercyjnej sieci. Po dynamicznym lokalnym radiu, została kolejna, sformatowana stacja. Nie jest moim celem wylewanie żalów i przekonywanie że „kiedyś było lepiej”. Nie urwałem się z partyzantki. Podaję te przykłady, by uzmysłowić fakt, że rynek konkurujących ze sobą mediów został zmasakrowany. A to przyniosło śmierć pewnej kultury medialnej, w której jakość informacji miała znaczenie.
Bo wszystkie media to jedna rodzina!
Zostawmy Warszawę, wolę opowiadać o Polsce lokalnej, której jest zdecydowanie więcej. W tejże Polsce, normą stają się sytuacje, gdy prawie wszystkie gazety (i związane z nimi portale internetowe), w jednym regionie, należą do tego samego właściciela. Jaki wtedy mogą mieć one interes w konkurowaniu ze sobą? W walce na jakość newsów?
Właściciel takiej grupy medialnej, jak każdy monopolista, dąży do ograniczania kosztów. Po pierwsze scala redakcje, usuwa zbędne etaty stawiając na śmieciówki, płaci głodowe pensje zastępując redaktorów ze stażem, stażystami. Coraz bardziej nie ma powodu, by dbać o jakość podawanych treści. Owszem, są wciąż dziennikarze, którzy rozumieją pojęcie „etyka dziennikarska” i wiedzą, że nie chodzi o etykietę na majonezie. Oni wbrew zdrowemu rozsądkowi piszą teksty, opierając się zgodnie z zasadami, na kilku zweryfikowanych źródłach. Dbają o formę i treść. Ale są bez szans w walce z machiną, która dzierży ich już od podstawowego poziomu. Zdradzę wam pewien sekrecik. Otóż w wielu polskich gazetach dziennikarz nie dopasowuje miejsca w gazecie do rozmiaru tekstu, ale rozmiar tekstu do miejsca w gazecie. Aby ograniczyć koszty etatowe składu komputerowego, redaktorzy sami składają makiety ze swoimi tekstami. W wyznaczone ramki z ilością znaków, muszą wpasować swój tekst. Nawet jeżeli w trzecim akapicie wysnuliby mądrą tezę, muszą zmieścić się w odgórnie przyznane dwa akapity. Może i lepiej, bo nie wpadną na trzecią rafę, czyli nasze ukochane…
Uzależnienie polityczne
Nie mówię tu o wielkiej polityce. Aby mieć wpływ na media nie trzeba dziś być premierem lub szefem ABW. Wystarczy być szefem lokalnej rady miasta lub gminy, burmistrzem, a w radykalnych sytuacjach wójtem (no, ewentualnie proboszczem). Lokalny polityk nie musi grozić spaleniem samochodu naczelnego lub straszyć dziennikarzy działu miejskiego w przebraniu psychopaty z „Krzyku”. Jest tajemnicą poliszynela, że wpływ na lokalne media można uzyskać operując zleceniami reklamowymi z urzędów. Częstokroć, gdy lokalny włodarz obrazi się na medium, grozi to upadkiem budżetu reklamowego.
Ciemność , widzę ciemność
Czy to się zmieni? Tak. Na gorsze. Widzę czarny scenariusz podziału mediów na elitarne, coraz bardziej niszowe, zamknięte za paywall’ami media opiniotwórcze oraz „całą resztę”. Te pierwsze będą zarabiały na jakości i unikalnych treściach. Dzięki temu będą mogły je sprzedawać w internecie. Biorąc pod uwagę to, że ponad 6 mln Polaków pozostaje „poza kulturą pisma” (badania czytelnictwa w Polsce w roku 2014 autorstwa Biblioteki Narodowej), czyli nie czyta niczego i nigdzie, to sektor ten szybko stanie się elitarny. Ograniczy się do 17-to procentowej grupy Polaków uznających czytanie za coś ciekawszego, niż maraton kabaretowy w Dwójce.
W tym drugim, wielkim worku znajdą się wszystkie pozostałe media. Tam priorytetem będzie produkcja – nie kreacja, ale produkcja – newsa jak najtaniej. Jego forma będzie musiała być prosta i krótka, do przełknięcia przez osoby wychowane na Facebooku, Fakcie i „Celebrity Splash”. Nie musi być mocno udokumentowany i zgodny z prawdą, ale za to sensacyjny. Może być bezwartościowy jak napój w dyskoncie naładowany czternastoma rożnymi „E” + syrop glukozowy i glutaminian sodu, byle był słodki.
Czas Terminatorów
Pytaniem pozostaje, w jaką stronę dziennikarstwo pchną programy do pisania tekstów prasowych. Niedawno jedna z największych na świecie agencji prasowych Associated Press ogłosiła, że część jej tekstów generowały będą inteligentne programy komputerowe. Jak donosi spidersweb.pl „Associated Press (…) zapowiedziała, że zatrudni do pisania komputery. Agencja podjęła współpracę z firmami Automated Insights, która dostarczy odpowiednie oprogramowanie piszące teksty oraz Zack Investment Research, która będzie dostarczać wszystkie potrzebne dane i informacje”. Pierwsze automatyczne teksty pisane przez algorytm, będą krótkimi informacjami finansowymi o długości 150-300 słów, tworzonymi na bazie danych i raportów finansowych. Ale Facebook początkowo także miał tylko służyć do oceniania, która dziewczyna z roku na Uniwersytecie Harvarda jest najładniejsza…
Na postęp nie ma co się obrażać. Byłoby głupotą twierdzić, że „dawniej było lepiej”.
Przywykniemy. Pozostaje jednak mieć nadzieję, że w programach do pisania, ktoś zaznaczy opcję „nie korzystaj z ASZ Dziennika”.