R. Horowitz fotografował między innymi: Ellę Fitzgerald, Louisa Armstronga, Arethę Franklin, czy Duke’a Ellingtona, a także wielu innych polskich i amerykańskich jazzmanów
R. Horowitz fotografował między innymi: Ellę Fitzgerald, Louisa Armstronga, Arethę Franklin, czy Duke’a Ellingtona, a także wielu innych polskich i amerykańskich jazzmanów

Ponad 50 lat spędził w Stanach Zjednoczonych, ale nadal bardzo czysto mówi po polsku i epatuje polskością jak rzadko który Polak. Wielki, niebywale skromny człowiek z pasją, świetny fotografik, miłośnik jazzu, polskiej kuchni i Krakowa - Ryszard Horowitz.

REKLAMA
Do holu hotelu Francuskiego w Krakowie wszedł Ryszard Horowitz, obok - w letnim, fantazyjnym kapeluszu - jego żona. Adam Gessler – gospodarz tego miejsca - pana Ryszarda i jego żonę rozpoznał natychmiast i zwyczajnie, po ludzku ucieszył się tym spotkaniem. Szybka wymiana zdań :
- Co robisz w Krakowie? - zapytał.
- A Ty? - odparł Horowitz.
- Ja to kupiłem niedawno - z dumą oświadczył Gessler.
- Słyszałem i cieszę się - dodał Horowitz.
- Bardzo mi miło was gościć- gospodarz zapraszającym gestem wskazał miejsca na sali.
- Ale ja umówiłem się z panem Mazgajem - odrzekł gość.
- Ach tak, rezerwował stolik i sporo rozmawialiśmy o menu dzisiejszej kolacji - dodał Gessler.
Kilka słów wyjaśnień: z panem Ryszardem Horowitzem spotkałem się niemal rok temu. Poznał nas wspólny znajomy - Wojtek Padjas - wieloletni dziennikarz Polskiego Radia Kraków i radia RMF FM, a także właściciel Agencji Reklamowej. Prywatnie Wojtek jest wielkim orędownikiem talentu pana Ryszarda, miłośnikiem muzyki i płyt winylowych. Spotkaliśmy się z muzyczno - fotograficznego powodu. Pan Ryszard jakiś czas temu, przy okazji przeprowadzki swojej nowojorskiej pracowni, odnalazł pudełko z negatywami niepublikowanych dotychczas fotografii jazzu polskiego - do roku 1957, czyli do wyjazdu do Stanów - i amerykańskiego - zrobionych już po wyjeździe do USA. Jako jeden z pierwszych w Polsce miałem okazję komplet tych zdjęć oglądać i już po kilkunastu minutach prezentacji wiedziałem, że chcę w projekcie wydania albumowego The Jazz World uczestniczyć. Projekt współpracy znacznie się przez ten rok rozbudował, o czym informują zarówno prasa jak i telewizja. Pan Ryszard Horowitz przyjął zaproszenie Vistuli, by sfotografować jej jesienną kolekcję inspirowaną jazzem.
Opisywana kolacja była okazją do podsumowania tej sesji, a także do bliższego poznania i snucia kolejnych wspólnych planów.
Kiedy wybierałem miejsce na to spotkanie, szukałem czegoś o czysto polskich kulinarnych korzeniach. Zaproszenie pana Ryszarda i jego żony Anny do restauracji włoskiej, czy francuskiej w Krakowie wydawało mi się niestosowne. Od razu pomyślałem więc o restauracji założonej przez Adama Gesslera- „Warszawiaka”, który sprowadził tradycyjną, polską kuchnie do Krakowa, dając tym samym krakowskim restauratorom niezłego prztyczka w nos. Pewien byłem znakomitego tatara, karpia z Zatora, dobrych nalewek i zajaca w śmietanie, o których już kiedyś wspominałem na blogu. Wybór okazał się trafny. Pani Anna natychmiast wybrała gołąbki - bo z kaszą, a nie z ryżem - pan Ryszard skusił się natomiast na kaczkę, choć był z tym pewien problem. Otóż u pana Adama kaczka "wychodzi" z pieca o 14 i o 19. Jak to się stało, że nasz gość dostał świeżą i niebywale chrupiącą kaczkę o 17 ? Tego nie wiem, ale był to bardzo miły gest.
- Muszę Panu coś powiedzieć - zaczął zawodową cześć naszej rozmowy pan Ryszard - znakomite są te garnitury Vistuli, świetne materiały i wykończenie, doskonale mi się to fotografowało. A ten model... gdzie go znaleźliście?
Faktycznie holenderski model, który jest także aktorem, świetnie się spisał. Miał bardzo plastyczną twarz, ciekawą mimikę i dzięki temu każde zdjęcie ma swoją dynamikę i charakter.
Miałem przekonanie, że w słowach fotografa była szczera myśl, a nie tylko zdawkowy komplement, bo kilka rzeczy pan Ryszard skrytykował i na parę się obruszył. Mam nadzieję, że nie oczekujecie Państwo, bym z tej krytycznej części naszej rozmowy zdał relację… lepiej wrócić do kolacji. Po drugiej butelce wina - wybraliśmy Barolo - poprosiłem o deskę serów, koniecznie polskich.
W oczach szefa kelnerów zobaczyłem leciutki popłoch, usłyszałem też to charakterystyczne mruknięcie - „zobaczę, co da się zrobić …”. Nie upłynęło więcej niż 15 minut, kiedy na stole wylądowały: świeżutki oscypek, dwa rodzaje bundzu, półtwardy twaróg. Nie wiem jak oni to zrobili, ale mam wewnętrzne przekonanie, że „kuchcik” został pogoniony na pobliski Kleparz i tam w 5 minut zaopatrzył się w te przysmaki . Jeśli tak było, to Panie Adamie - chapeau bas!
To było jedno z tych naprawdę miłych spotkań. Nieco przyćmione światło, nienachalnie grający pianista, dobre wino - bo na złe, szkoda życia - i znakomite towarzystwo. W pewnym momencie zaczęliśmy rozmowę o Indiach - nie wiem skąd nam się wziął ten temat, ale z tego wątku rozmowy jestem szczególnie kontent. Miałem okazję zobaczyć zdjęcia pani Ani z jej miesięcznego pobytu w Indiach właśnie. Niezręcznie było mi mówić, że te jej zdjęcia na pewno nie gorsze są od fotografii jej sławnego męża, ale naprawdę uważam, że kilka z nich było zaskakująco znakomitych. Innych zupełnie - co zauważył pan Wojtek Padjas - od zdjęć pana Ryszarda, pokazujących świat z inną ekspresją, z wielką miłością i świeżością spojrzenia , a także niezwykłą wrażliwością na kolory. Hm - pomyślałem - to może zróbmy kolejną sesję dla któregoś z naszych brandów w Indiach? Pokażemy produkt na tle ferii barw i tętniącej życiem ulicy. Myślę, że byłoby to wspaniałe zderzenie i świetny temat dla fotografika, którym tym razem, dla odmiany mogłaby być pani Anna…