Jak mawiał Horacy: „Wino oświetla zacienione zakamarki duszy i czyni cuda, uwalniając utrudzone serca z nieznośnych ciężarów”.

REKLAMA
Północne Włochy- malownicza kraina rozgrzana słońcem. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć co w tym kraju jest piękniejsze i bardziej zachwycające: przyroda z ośnieżonymi Alpami, delikatną zielenią wzgórz Toskanii i błękitnymi zatokami Wenecji? Ślady historii, a może perły architektury i sztuki? Uwielbiam chłonąć Włochy wszystkimi zmysłami, a przede wszystkim cieszyć się słońcem.
Werona to jedno z najatrakcyjniejszych miast północnych Włoch. To miejsce, gdzie według legendy narodziła się miłość Romea i Julii. Ale to także miasto, w którym rodzą się dwie inne miłości, miłość do opery i wina.
Opera werońska, którą wystawia się w amfiteatrze z czasów rzymskich, zwanym Areną przyciąga na spektakle nawet 20.000 widzów. Za symboliczną opłatą można w ciągu dnia, w promieniach słońca przysłuchiwać się próbom do przedstawienia np. Aidy. Aż trudno uwierzyć, że w tym trzecim co do wielkości amfiteatrze wiele wieków temu ludzie umierali dla rozrywki, dzisiaj kilka razy w tygodniu rodzi się tu miłość, do muzyki właśnie.
W Weronie można także zakochać się w winach. Na coroczne targi VinItaly ściągają miłośnicy włoskich win z całego świata. Nie zdziwi to nikogo, kto choć raz uczestniczył w tym wydarzeniu. Jest co podziwiać, degustować. Warto przebrnąć przez tłumy, aby móc znaleźć się w pięknych, klimatyzowanych namiotach. Spotkać w nich można wystawców win z każdego regionu Włoch i każdy pragnie być barwniejszy, ciekawszy, atrakcyjniejszy dla przyjezdnych, których wita się tutaj szczególnie przyjacielsko. Tradycyjnie największe tłumy są w namiocie Piemontu, Toskanii i Veneto. Wszyscy chcą spróbować słynnego Barolo, osławionego Brunello di Montalcino i Amarone. To królowie włoskich win. Prawdziwi znawcy przystają na chwilę, aby podziwiać rzadsze kupaże z Lazio, Apulii czy Kampanii.
Nie każdy jednak postępuje zgodnie ze sztuką degustacji win… i już około południa atmosfera się rozluźnia, wszyscy stają się serdeczni i wylewni, zaczyna się prawdziwa zabawa.
Lubię tam jeździć. Zapominam na chwilę o wyścigu, którego każdy z nas jest uczestnikiem, o tempie życia, o zmartwieniach. Jeżdżę tam zawsze z żoną. Mam wrażenie, że ona lepiej niż ja odczuwa smaki i bukiet, jest wrażliwsza na zapachy. Mogę powiedzieć, że „ma nosa” do win. Plus tych wspólnych podróży jest też taki, że żona „dba o moja kondycję fizyczną”:) Tylko dzięki niej mogę w dobrej formie przetrwać do wieczora. Jestem przekonany, że sam nie potrafiłbym się oprzeć eksplozji winnych smaków i zapachów. To ogromna pokusa.
Na lekkim rauszu dobrze się rozmawia. Ludzie zapominają o zmartwieniach. W ogóle ilekroć jestem w Italii odnoszę wrażenie, że Włosi nie mają kompleksów, ani problemów. Potrafią się cieszyć drobnymi sprawami. Właściciele małych winnic zachwalają swoje dzieła. Każdy wkłada w wino całe swoje życie, często ich wyrób związany jest z wielowiekową tradycją, pracą kilku pokoleń. I to kocham najbardziej. Ten klimat, zaangażowanie wystawców. Jest gwarno, miło i wszyscy zapraszają do degustacji, rozmowy o swoich produktach, wysłuchania opowieści o słońcu ogrzewającym każdy owoc, deszczu zraszającym winorośle. To piękne i świat wydaje się tam jakby piękniejszy, magiczny. In vino veritas!
A pod wieczór w gwarnej trattorii następna uczta zmysłów... kulinarna.