Jestem głęboko przekonany, że z czasem znaczenie daty 4 czerwca będzie stale rosnąć - daty 4 czerwca ’89. Nie wiem na ile ogłoszenie tzw. listy Macierewicza właśnie w dniu 4 czerwca miało za zadanie przyćmić rocznicę wyborów czerwcowych sprzed trzech lat. Nie da się wykluczyć, że taki właśnie cel mieli na uwadze autorzy tej listy i zarazem całego zamieszania wywołanego jej ogłoszeniem.
prawnik, b. Prezes Trybunału Konstytucyjnego, Uczelnia Łazarskiego
Ale zbieżność tych dat nie jest chyba przypadkowa. Formalnie nie ogłoszono żadnej listy agentów służb specjalnych z czasów minionych, tak jak tego żądała uchwała sejmowa zgłoszona przez posła w muszce. Przekazano do publicznej wiadomości jedynie tzw. z zawartość danych ewidencyjnych znajdujących się w archiwach MSW, nie opatrując tego żadnym komentarzem, zakładając zapewne, że niezorientowany w tajnikach służ b specjalnych czytelnik tej listy nazwisk dośpiewa sobie cały kontekst, o który wtedy chodziło. Tak się też stało. Lista Macierewicza długo funkcjonowała jako niemal urzędowy zbiór najgroźniejszych agentów i trzeba było wielu lat, by skutki tamtej akcji przestały mieć społecznie większe znaczenie.
4 czerwca zaczyna się od pewnego czasu kojarzyć jednoznacznie z wyborami czerwcowymi i nie mogło być inaczej. Nie raz próbuje się dezawuować znaczenie tych wyborów, z argumentacją, że nie były demokratyczne, a tym samym niejako nieprawomocne. To fakt, że ordynacja na podstawie której wybierano posłów do tzw. kontraktowego Sejmu nie była demokratyczna. Społeczność międzynarodowa nie miała wątpliwości, że nie były to w pełni wolne wybory. Ostatecznie mogliśmy się stać członkami Rady Europy dopiero po wyborach z 1991 r. – to jest dopiero wówczas kiedy mieliśmy za sobą demokratyczne wybory zarówno do samorządu (te odbyły się 27 maja 1990 r. ), jak i do parlamentu. Na w pełni demokratyczne wybory musieliśmy poczekać więc ponad dwa lata. Nie znaczy to jednak, że z tego powodu właśnie, że wybory czerwcowe nie były w pełni demokratyczne, należy je lekceważyć.
Kształt ordynacji wyborczej nie ma dla oceny tamtych wyborów paradoksalnie większego znaczenie. Nie zapominamy, że prawo wyborcze z 1989 r. przesądzało niejako z góry o kształcie ówczesnego Sejmu, ponieważ 65% wszystkich mandatów zawarowane było dla członków partii i tzw. stronnictw sojuszniczych – jedynie 35% miejsc poddano wolnej grze wyborczej. Istotą każdego uczciwego prawa wyborczego jest konieczność sprawiedliwego przełożenia liczby głosów zdobytych przez poszczególne ugrupowania na liczbę mandatów. Z tego punktu widzenia trzeba stwierdzić, że tamta ordynacja testu sprawiedliwości nie przeszła. Liczna zdobytych przez przedstawicieli biorących udział w wyborach ugrupowań nie powstawała we właściwym stosunku do liczby uzyskanych głosów. Ale o kształcie ordynacji zadecydowali ówcześni politycy i co najwyżej ich, a nie wyborców można o uchwalenie takiego prawa obwiniać. Wyborcy natomiast do wyborów poszli (frekwencja sięgnęła 62 % ) i zdecydowali w sposób bardzo czytelny o nowym kursie nawy państwowej. Efekt tamtych wyborów był porażający dla ówczesnej władzy, a obóz ”Solidarności” poczuł się panem sytuacji. I słusznie, ponieważ aż około 65% głosów z tych 62 wyborców padło na kandydatów Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie. Pamiętajmy także, że Senat wybrany został wtedy uczciwie a cały proces wyborczy do oby izb miał charakter wyborów swobodnych, żeby nie powiedzieć wolnych.
Politycy potrafią czynić różne cuda z ordynacjami wyborczymi, manipulując poprzez różne algorytmy wynikami wyborów. Ale za machinacje wyborcze nie można obwiniać przecież wyborców, bo oni nie mają z żadnego bezpośredniego wpływu na kształt ordynacji. A już szczególnie w warunkach jakie występowały wówczas.
Nie jest dla oceny 4 czerwca ’89 zatem istotne, jaka była ordynacja, ale jak zachowali się wyborcy. A zachowali się po raz pierwszy od 45 r. bez lęku i absolutnie suwerennie. W dniu 4 czerwca ’89 r. po prostu przemówił suwerennie naród i to jest decydujące dla oceny aktu wyborczego z 4 czerwca ’89, chyba że chcemy powiedzieć, że obywatele w państwie się nie liczą, a miarodajne jest tylko to, co czynią politycy.
11 listopada 1918 r. to data sztucznie wybrana na święto narodowe. Wtedy niepodległość była nie tego ni z owego – jak mawiano. 3 maja 1791 r. związany jest z uchwaleniem konstytucji bez jutra – jak zwykli mówić o niej Francuzi. 4 czerwca 1989 r. jest wyłącznie nasz, a był zaskoczeniem dla polityków obydwu stron i – jak się wkrótce okazało – również dla całego świata. Mam nadzieję, że zaczniemy to w końcu doceniać – bo dumnym można być zaprawdę tylko z własnych osiągnięć.