pl.freepik.com

Jakiś czas temu umówiłam się z moją mamą na mieście na kawę. Miałyśmy się o konkretnej godzinie spotkać w jednej z kawiarni. Kiedy zaparkowałam samochód pod kawiarnią spojrzałam na telefon i odkryłam, że mama do mnie dzwoniła jak byłam w drodze. Oddzwaniam – głuchy telefon, nie ma sygnału. Po minucie oddzwaniam ponownie – to samo. Dzwonię zatem, na próbę, do koleżanki z innej sieci – cisza. Do kolegi z jeszcze innej sieci – cisza. Jeszcze jedna próba do mamy. Nic. Padł mi telefon. I co teraz?

REKLAMA
Okazuje się, że w kiedy nie ma się przy sobie telefonu komórkowego (bez którego raczej teraz nie wychodzi się z domu, tak samo jak nie wychodzi się bez kluczy czy bez portfela), wykonanie telefonu na mieście staje się nie lada wyzwaniem.
Zanim podjęłam nierówną walkę z budkami telefonicznymi resetowałam telefon. Niestety, przeceniłam moje możliwości zapamiętywania pinów, nipów, peseli, puków i serii dowodów osobistych i dwukrotnie wpisałam zły pin. Wiedząc , że trzecia zła próba sprowadzi na mnie problemy (przede wszystkim logistyczne), zdecydowałam się odpuścić sobie tę procedurę dopóki nie sprawdzę numeru w domu i zdeterminowana aby jednak się z mamą skontaktować postanowiłam skorzystać z budek telefonicznych znajdujących się w centrum handlowym, w którym jest umówiona kawiarnia. Wszystkie cztery (dwie Pomarańczowego Operatora oraz dwie niedawnego państwowego monopolisty) okazały się być na kartę. Niby żadna nowość, w sumie lata temu też tak było, ale po tak długiej przerwie w korzystaniu z publicznych telefonów (w sumie około 14 – 15 lat) w jakiś sposób mnie to zdziwiło. Nie wiem, chyba spodziewałam się, że może telefony w budkach są na monety tak jak parkometry na przykład. Albo automaty do gum do żucia.
Karta. Gdzie ją kupić? Niegdyś kupowało się je na poczcie lub w kioskach. Schodzę z drugiego piętra centrum na dół, gdzie jest duży salon prasowy. Pytam pana za ladą czy ma może karty telefoniczne. Pan robi duże oczy i pyta czy o startery mi chodzi, bo te, to ma. Nie, o karty do budek telefonicznych. Pan podejrzanie mi się przygląda, zaskoczony jak 150, i w końcu przyznaje, że nie, że nie ma, że nie pamięta kiedy w ogóle miał w sprzedaży taki asortyment. Pytam zatem czy pan wie gdzie można taką kartę zakupić. Pan coś słyszał, że w Chyloni ponoć jest kiosk, gdzie takie cuda jeszcze się uchowały. Nie, nie zamierzam udawać się na drugi koniec miasta w poszukiwaniu karty telefonicznej, więc pięknie dziękuję i wychodzę z centrum.
Postanowiłam poszukać szczęścia na poczcie. Idę zatem jedną z głównych ulic w Gdyni do poczty głównej, bo gdzie mogą być takie karty jak nie na największej poczcie w centrum miasta? Zwłaszcza, że coś mi się kołacze po głowie, że pod jej budynkiem było niegdyś sporo budek telefonicznych. Po drodze mijam dwa kioski, przy obu z nich stoją budki Pomarańczowego Operatora, ale w żadnym z kiosków kart do nich nie mają. Tylko startery. Idę dalej.
Docieram na pocztę. Pierwszy wniosek – „sporo” stopniało do dwóch budek. Pomarańczowego Operatora. No, idę na pocztę, tam się dowiaduję, że o jezu, no skąd, no jak, że już od lat takich rzeczy nie mają. Okazuje się też, że budki niedawnego państwowego monopolisty w centrum handlowym to jakiś relikt, bo, niedawny państwowy monopolista nie tylko nie jest już monopolistą jako takim, ale ponoć praktycznie nie ma go już w ogóle. Wcale. Przy okazji się ucieszyłam, bo fakt, że taka sytuacja kompletnie mi umknęła tylko świadczy o tym, że monopolista zanim się skurczył, monopolistą najwidoczniej już nie był.
Ok, udaję się zatem do Pomarańczowego Operatora. Mały punkt, dwa stanowiska, oba zajęte. Podchodzi do mnie miła dziewczyna i pyta co mnie do Operatora sprowadza. Mówię, że retro-potrzeba skorzystania z budki telefonicznej. Dziewczyna każe mi pobrać numerek i poczekać na wolne miejsce przy stanowisku. Pyta przy okazji czy nie chcę może startera po prostu. Wyjdzie taniej. Nie, starter nie bardzo, bo niedawno wymieniłam telefon i mam teraz mikro-tyci kartę i nie dam rady wymienić jej na standardową, nawet na chwilę, nawet żeby wykonać jeden telefon. No to czekam. Przyznaję, że zaczynam się w tym momencie denerwować, ponieważ nie idzie się do mnie dodzwonić, mama dzwoniła już blisko godzinę temu i martwię się, że może czeka na mnie w kawiarni, a ja zapadłam się pod ziemię, ani widu, ani słychu.
W końcu zwalnia się jedno ze stanowisk. Pan przedstawia mi ofertę dwóch (aż!) kart telefonicznych. Decyduję się na jedną z nich, szykuję odliczoną kwotę (24 złote, tanie cholery nie są, ale też ciężko je zdobyć, może to dlatego? Rarytasy w roku 2013), ale pan musi zejść do piwnicy, do magazynu po kartę. Nie ma pana trzy, naprawdę długie minuty, ale wraca, sprzedaje kartę i już mam! Mój gral! Karta na impulsy! Klawo  Dawno z takich rzeczy nie korzystałam. A czy dzwoni się z zero na początku? A to na stacjonarny czy na komórkowy? Na komórkowy. To nie. W sumie na stacjonarny też nie, ale wtedy kierunkowy trzeba znać. Ale na komórkowy nie trzeba. Ani zera, ani kierunkowego. Bomba!
Cofam się pod pocztę i dopadam jedną z dwóch budek. Dzwonię raz. Dzwonię drugi raz. Dzwonię trzeci. Mama odbiera. Jedzie. Dzwoniła, że spóźni się godzinę. No tak. To ja wracam do kawiarni.
Jakie wnioski?
a) Pamiętać pin, na litość boską, pamiętać pin
b) Nie szukać kart do dzwonienia w innych okolicznościach przyrody niż punkty Pomarańczowego Operatora
c) Karty ewentualnie są, ale w Chyloni
Fajnie by jednak było gdyby budki były mimo wszystko na monety. Skontaktowanie się z kimś na mieście kiedy nie ma się telefonu to jednak wyzwanie, sądzę, że takie rozwiązanie zaoszczędziłoby sporo problemów, np. braku możliwości zakupu karty po zamknięciu Pomarańczowych Oddziałów, które jednak całodobowe nie są.