Chodzę z Narzeczonym na kurs przedmałżeński. Robimy to mocno na zapas, ale, jak się okazuje, takie nauki nie mają daty ważności, więc postanowiliśmy zebrać wszystkie potrzebne nam pieczątki dużo szybciej niż jest to nam potrzebne. No i zmierzyć się z legendami o takich spotkaniach przekazywanymi sobie wśród znajomych. Jesteśmy w połowie cyklu spotkań, ale muszę powiedzieć, że już chyba widzę na czym polega ta legendarność.
Moje podejście do tych nauk od początku jest bardzo sceptyczne. Od wielu lat nie identyfikuję się ani z katolicyzmem ani z żadną inną religia. Na ślub kości
elny zdecydowałam się po wielu latach bronienia się przed taką decyzją, ponieważ na takim właśnie ślubie zależy mojemu Narzeczonemu, a po wielu latach w związku rozumiem, że kompromis jest rzeczą niezwykle ważną, że nie jestem w tym związku sama. Jest to dla niego bardzo ważne, rozumiem jego punkt widzenia, a ja wychodzę z założenia, że skoro jednogodzinna uroczystość ma sprawić, że Narzeczony będzie szczęśliwy, to dla mnie nie ma problemu. Po zasięgnięciu opinii w biurze parafialnym wiem, że wezmę ślub w formie dla osób niewierzących i uważam to za zdrowy kompromis w naszej sytuacji. No, ale wierząca lub nie, kurs przedmałżeński trzeba przejść. Postanowiłam więc uczęszczać i przyglądać się temu zjawisku z takiej oto perspektywy: czy to, czego się dowiem mogłoby osobę ekskatolicką przyciągnąć z powrotem do kościoła. Póki co odpowiedź brzmi: zdecydowanie nie.
Na pierwszym spotkaniu ksiądz, które je prowadził ewidentnie nie miał pomysłu o czym konkretnie do nas, ponad dwudziestu par chodzących na nauki, mówić. Miotał się strasznie, a to opowiadał o różnicach budowy mózgów kobiet i mężczyzn, a to o tym, jak brak modlitwy rozbija związki (ale nie bardziej niż aborcja), o endorfinach, o czatach, na których kobiety poznają mięśniaków z Anglii i porzucają swoich polskich mężów, oczywiście tylko po to, aby wylądować w brytyjskich domach publicznych. Robiłam pieczołowicie notatki, ponieważ przyznam, że to, co słyszałam ocierało się o taki absurd, że postanowiłam zachować to wszystko ku pamięci.
Aborcja zdaje się być tematem numer jeden, ponieważ dosłownie wszystko można do tego sprowadzić. Na pierwszym spotkaniu dowiedzieliśmy się, że jedna para rozstała się po trzydziestu latach, długo nie wiedzieli dlaczego się rozstali, ale od rozmowy do rozmowy okazało się, że w czwartym roku małżeństwa ona popełniła aborcję i od tego momentu w ich życie wkroczył diabeł. Jątrzył i mącił dwadzieścia sześć lat, aż w końcu wyjątrzył i wymącił i jest rozwód. Co więcej, ksiądz przyznał, że zna 99-o letnią panią, która w wieku 19 lat niechcący popełniła aborcję i do tej pory płacze z tego powodu. Ksiądz opowiedział nam też o 15 latce, którą zgwałcono na plaży, ale zdecydowała się urodzić i przedstawiła księdzu rysunek, który rozwiał wszelkie wątpliwości związane z (nie)usuwaniem ciąży. Ksiądz postanowił nam go narysować po to, aby nam również rozwiał wszelkie ewentualne wątpliwości. Rysunek wyglądał dokładnie tak:
Został on wyjaśniony w następujący sposób: on to ten drab, co ją zgwałcił, ona to ta z dzidzią (przez całe spotkanie dziecko było dzidzią). I jeśli zlikwiduje się dzidzię, to kogo za to winić? Jego? Ją? Czy dzidzię? Koniec wyjaśniania.
Następnym dużym tematem była istota modlitwy w małżeństwie. Dowiedzieliśmy się jaką ma ona moc. Na przykład, ojciec pięciu dziewczyn codziennie modli się zarówno sam jak i z nimi i Bóg dał mu za to taką mądrość rodzicielską, że on tych dziewczyn nie bije. To właśnie brak modlitwy przywołuje internetowych mięśniaków z Anglii. W końcu brak modlitwy może zaowocować brakiem dzidź w związku. Ksiądz zaprezentował nam też kolejny wstrząsający rysunek udowadniający, że pary modlące się są bliżej Boga.
Związek między modlitwą a byciem bliżej Boga jest oczywisty.
W kwestii różnic budowy mózgów kobiet i mężczyzn dowiedzieliśmy się, że w mózgach kobiet jest olbrzymi obszar płodności o nazwie X a w męskich mózgach jest maciupeńki obszar płodności o nazwie y. Mało tego, kobieta, która zna dobrze swój organizm wie, tylko patrząc w lustro, kiedy jest płodna (a jest tylko kilka godzin w miesiącu), ale też wie kiedy konkretnie ma szansę począć chłopca, a kiedy dziewczynkę. Ksiądz zalecił też, od pięciu do piętnastu nieerotycznych przytuleń między małżonkami dziennie, ponieważ dokładnie taka ilość zapewnia stały poziom endorfin, która jak wiadomo, wytwarza się na przykład wtedy jak nasz pies merda ogonem na nasz widok, lub kiedy dzidzie się z nami przytulają i to jest generalnie bardzo dobre. Czas przytuleń, ich intensywność i częstotliwość nie zostały podane, widać to trzeba rozgryźć samemu w czasie małżeństwa.
Na koniec ksiądz polecił nam się wzajemnie codziennie błogosławić, tak, jak jemu błogosławiła matka, kiedy jako mały chłopiec przerażony wielkością zasp śnieżnych bał się iść do szkoły. Jedno błogosławieństwo matki stojącej w kuchennym oknie sprawiło, że poszedł przyszły ksiądz przez zaspy do szkoły i wyrósł na porządnego człowieka. No i epilog, czy wspólna modlitwa za odpuszczenie nam grzechów z zeszłych pokoleń, bo o ile znamy dziadków i babcie, wiemy jak żyją, to nie wiemy co wyprawiali nasi przodkowie na przykład z ery Mieszka. I nosimy ciężar ich grzechów, ale pomodliliśmy się i już powinno nam być lepiej.
Spotkanie drugie dotyczyło miłości w małżeństwie i o ile pierwszy ksiądz tydzień wcześniej nie miał za bardzo pomysłu o czym do nas mówić, o tyle ksiądz numer dwa już dokładnie miał wszystko zaplanowane. Był to człowiek mówiący głosem nieznoszącym sprzeciwu, typ człowieka wiedzący wszystko najlepiej.
Od niego dowiedzieliśmy się, że docieranie się związku to jak docieranie skarpetek, które w końcu się przedrą, więc nie ma się co docierać, tylko brać rzeczy takie jakie są, i nie narzekać później. Że efektem kłócenia się małżonków jest zabijanie ludzi, aborcja. Bo to żadne komórki, tylko ludzie. (nie wiem czy jak księdzu w lesie spada szyszka na głowę to mówi, że go drzewo powaliło, ale zakładam, że tak, podobnie rozumiem ,że jak je jajecznicę, to je kurczaka, więc pewnie jaj w piątki nie spożywa). I że żadna normalna kobieta dziecka nie odda, że to takie z odchyłami oddają. Że mężowie są niedojrzali i takie ich prawo, z kobietami to jeszcze ujdzie, ale niech baby pamiętają, że mężczyźni to wzrokowcy, więc z jednej strony nie mają być jak wymalowane papugi, a z drugiej niech o siebie w małżeństwie dbają, a nie rosflaczałe kapcie i ubrania z ciuchlandów. Żeby przed ślubem kobietom robić test na rodziców (jak o nich źle mówi, to porzucić, bo o rodzicach można tylko z szacunkiem), mężczyznom test na butelczynę (bo ci, co chodzą obsrani i orzygani to zaczynali właśnie od piwka na plaży z kumplami, a poza tym piwo w linii prostej prowadzi do spódniczek, co prowadzi do wyjazdów do Anglii – no tak, gdzie indziej). Że kobieta ma umieć gotować więcej niż dwie rzeczy. Że ma prosić męża, aby zrobił jej w domu kącik do modlenia się. No i że Bóg dał kobietom szczekaczkę a mężczyznom muskuły, bo to jest naturalne, że jak dzieciak pluje to matka mówi mu 50 razy, żeby nie pluł, a on pluje, ale jak go ojciec huknie raz i drugi, to od razu przestaje dzieciak pluć. (w sumie nie dziwię się, że kobiety znajdują sobie nowych mężczyzn na czatach...zagadką nadal dla mnie pozostaje konsekwentne wybieranie Wysp Brytyjskich jako miejsca poszukiwań)
No, a poza tym, wiadomo, jedyny związek to kobiety i mężczyzny, żadne cioty i pedały tam! U nich kiepsko z ciążą (hehe). Przypominam, że na sali było około dwudziestu par heteroseksualnych chcących wziąć ślub kościelny. Ale na wszelki wypadek mamy pamiętać, że cioty i pedały są be.
Czekam na kolejne spotkania. Póki co nie jest mi do kościoła bliżej nawet o centymetr, wręcz z każdym spotkaniem tylko się utwierdzam, że dobrze zrobiłam odcinając się od tej instytucji. Chodzę na te spotkania patrząc na to zupełnie z boku, jest to z jednej strony fascynujące, z drugiej irytujące, z trzeciej, paradoksalnie, edukacyjne, ale chyba nie tak, jak zakładano. Słysząc komentarze ludzi po wyjściu z sali, człowiek zdaje sobie sprawę, że z jednej strony księża udają, że coś chcą przekazać, z drugiej ludzie udają, że słuchają. A wnioski wszyscy i tak wyciągają swoje.
ps. Odnośnie pytań o Narzeczonego w komentarzach - przy całej swojej otwartości na te spotkania, Narzeczony przyznał, że nie spodziewał się takiej żenady. Teraz też chodzi juz tylko po pieczątki.
ps2. Zapomniałam wyjaśnić na czym polega test na butelczynę: należy przed przyszłym małżonkiem postawić dwie butelki wódki i dwie butelki piwa i obserwować jak mocno oczy mu się zaświecą.