Ostatnie zachowania Janusza Korwin-Mikke i nazywanie niepełnosprawnych dzieci "debilami" w murach uczelni pokazują wyraźnie, że mamy problem z jakością debaty i kulturą wypowiedzi. A to niestety tylko wierzchołek góry lodowej.
Wielu oburzało się, gdy lider partii Korwin wypowiadał się o swoim stosunku do kobiet, pisząc, że przecież "zawsze się troszeczkę gwałci", bo przecież kobieta zawsze udaje, że stawia opór. Takich i podobnych wypowiedzi jest całe mnóstwo. Obrywa się w nim praktycznie każdej grupie społecznej innej niż Janusz Korwin-Mikke i jego akolici. Nawet, gdyby te wypowiedzi przypisać jakiemuś komikowi, to i tak są one czerstwe i prymitywne.
Problem - i to duży - polega na tym, że wypowiada je polityk, a więc osoba pełniąca określone funkcje w przestrzeni publicznej. A tego typu wypowiedzi nie mogą być już nawet klasyfikowane jako właściwa starszemu panu ekscentryczność. To po prostu straszne, przykre i obraźliwe dla wielu ludzi przegięcie.
I jakimś żartem są organizowane przez członków Korwin demonstracje w obronie europejskich kobiet przed przemocą. Gdyby były to manifestacje w obronie kobiet przed Korwinem, to rozumiem. Ale tak? Czy należy w takim razie spodziewać się za chwilę wiecu poparcia dla zachodnich szkół integracyjnych. Zastanawiam się, co tak naprawdę myślą osoby słuchające wypowiedzi tego polityka na spotkaniach. Przyklaskują mu? Zgadzają się? Czy może czują zażenowanie? Gdzie jako społeczeństwo, rodzice, nauczyciele, popełniliśmy błąd pozwalając ekstremom zawłaszczać po trochu dyskusję publiczną? Skąd taka fascynacja dla pogardliwych, radykalnych haseł wśród młodego pokolenia?
Korwin, to po Kukizie, a wcześniej Samoobronie i Palikocie, kolejna partia, która buduje swój kapitał na totalnym odrzuceniu systemu demokratycznego lub dążąca do wyraźnego podkopywania jego fundamentów. Podobno z wielu badań wynika, że niezależnie jak postawione będzie pytanie, w Polsce 20% respondentów zawsze będzie "na nie". Nie, bo nie. Napędza ich rozczarowanie, frustracja i złość do wszystkiego, co otacza.
Jako politycy powinniśmy mieć taką programową ofertę, która zapobiegać będzie narastaniu podziałom społecznym. A jak radzić sobie z Korwinem i spółką?
Czy próby wykluczenia takich osób z debaty publicznej mają sens? Czy nie pojawią się zarzuty, że jest to łamanie prawa do wolności słowa? Odpowiadam: mają sens. I nie jest to łamanie prawa do wolności wypowiedzi. Odwołując się do patriarchalnej, XIX-wiecznej wizji świata, za którą tęskni Korwin-Mikke, w tamtych czasach, w tamtej kulturze, zachowania odstające od normy kończyły się zwyczajnie ostracyzmem (a w starożytnej Grecji wygnaniem z polis na 10 lat). I tego się powinniśmy solidarnie trzymać.