Jozef Kapustka
Jozef Kapustka Facebook

.

REKLAMA
It’s not about everybody doing the dance step perfectly. It’s so much more important than this idea of perfection, or winning. All you have to do to dance is dance. It’s that simple. You don’t have to have a degree. You don’t need permission. - Stanley Love
Allow me a radical generalisation but schools are a complete waste, some of them actually perpetuate not less but a sophisticated fraud in my view; I think acquiring/mastering performance and associated skills past a certain proficiency level sensibly requires an individually tailored formula, in many crucial aspects different from the one typically imposed, perhaps even dropping the entire degree framework with its obsolete, psychologically damaging rituals (exams, jurys), going back to something akin to a historic times master's studio and his followers allowed to do freely as they pleased, and ultimately developping one's own approach to both the medium itself and one's career path. It is , I quote different speakers, a "spiritual journey", "about sharing not competing", evolving within a supportive cocoon (one's public and there is a public for about everything in the same manner that there is a place for everybody, music making is ALSO a social phenomenon) rather than cloning some random critic's vision to his ire anyway ( "criticising is a form of an idiocy"). One has to set oneself free from the system for a complete, holistic and ultimately pleasing experience. - Jozef Kapustka
„ Muzyka to zawód dla idiotów - parafrazując powiedzenie Andrzeja Łapickiego – inteligencja muzykowi tylko przeszkadza” . Pożądanym jest być nijakim. Bycie nijakim jest trudną sztuką, o wiele łatwiej jest być np. „kontrowersyjnym”. Nijakość oznacza tak istotne bezpieczeństwo – publiczności, promotorów, w końcu też i własne – więc najlepiej aby o indywidualnej produkcji nie dało się powiedzieć absolutnie niczego, ani 'złego' ani 'dobrego'. Wbrew intuicji, tu akurat operującej błędnie, nikt też nie oczekuje od nikogo żadnych fajerwerków, no chyba że modowych. Spektakularnej aproksymacji ( z ang. 'fake' ) może dokonać każdy zaawansowany odtwórca; poza księgowymi Chińskiej Partii Komunistycznej nie zrobi ona specjalnego wrażenia na nikim . Muzyka, uczestnictwo w misterium twórczym, wbrew schematowi działania głośnych i widocznych środowisk o których mówi Joni Mitchell ( „I heard someone from the music business saying they are no longer looking for talent, they want people with a certain look and a willingness to cooperate. I thought, that's interesting, because I believe a total unwilingness to cooperate is what is necessary to be an artist - not for perverse reasons but to protect your vision. The considerations of a corporation, especially now, have nothing to do with art or music. That's why I spend my time now painting”) nadal jednak pozostaje głębokim doświadczeniem i przeżyciem w całości duchowym, metafizycznym, najwyżej ewentualnie neurokinetycznym, a co za tym idzie antymodowym, antykoniunkturalnym.
Za żadne skarby świata nie należy też próbować być „lepszym niż” - to mało wyrafinowana pułapka. Liczone w dziesiątkach, setkach tysięcy, coraz bardziej absurdalne konkursy wyławiają dla potrzeb miejscowego biznesu nie „najlepszych”, cokolwiek miałoby takie sformułowanie niby oznaczać, tylko „najbezpieczniejszych”, najbardziej „przewidywalnych”, najstylowiej nijakich , przy czym możliwie również jak najwcześniej, inwestycje opłacalne są inwestycjami bardzo długoterminowymi. „ Easy, easy” - jak mawiał był Chopin. Jest to zdaje się jedyny sposób dla zainteresowanych, aby funkcjonować w z założenia homogenicznie nijakim, korupcjogennym, wąskim kółku wzajemnie wrogiej adoracji, ale – co ważne - które paradoksalnie znalazło klucz do monopolu na gwarantowany ad vitam aeternam dostęp w układzie zamkniętym naczyń połączonych do nigdy niewysychających, jakkolwiek o przepływie drastycznie limitowanym, źródeł państwowych dotacji (złe czasy nastały dla sztuk) mimo, że równocześnie daje się ono rozpatrywać pod absolutnie każdą formułą modelową , tylko nie merytokracji . Wszystko w sytuacji technicznie opartej na jakoby rywalizacji podług rzekomego profilu kompetencji a nie pozamerytorycznych znajomości czyli sytuacji idealnie niebędącej pochodną burzy feromonów (występ ma być sexy, inaczej go nie sprzedam - mawiała jedna nowojorska agentka, tak jakby chodziło o jakąś undisclosed location w pustynnym emiracie a nie o przykościelną salkę w Trenton, NJ). Interesting... W szkołach tego nie uczą, co najwyżej wiedzę można uzupełniać już we własnym zakresie, głównie w kontekście dalekowschodnich rynków matrymonialnych o poziomie wymagań wywindowanym do pułapów wręcz niebotycznych. Historyjki o wyrywających studentki na chorą na raka żonę i innych obleśnych staruszkach, pardon, wybitnych pedagogach (gatekeepers) aczkolwiek o zasługach dla kultury i sztuki niemożliwych do odtworzenia przez najbardziej nawet dociekliwych badaczy albo ciotkach-klotkach rewolucji kulturalnej, tych 80-letnich demoiselles o zawartości CV pilniej strzeżonej niż największa tajemnica państwowa, które w wianuszku zgiętych w lansadach mignons opanowały komisje egzaminacyjne conservatoires, nigdy nie ujrzą światła dziennego. O byłej Miss Kansas i jej rewolucyjnej metodzie skrzypiec, przedmiocie laudacji samego Billa Clintona, polegajacej na tym, że otoczona asystentami-specjalistami nie miała absolutnie niczego do powiedzenia na żaden temat w żadnych okolicznościach, wiadomo przynajmniej choć tyle („The bloating of university administrations—especially their diversity departments—has created a toxic co-dependency between middle-aged careerists and teenage wokesters.” - https://quillette.com/2019/03/29/giving-the-intellectual-dark-web-its-star-turn-on-video/?fbclid=IwAR3JqcKdkqeuN0EN22lBPRG1_m70sFRZs5yeFjqe086hrVPen4Sw5gsWVbw ) . Easy, easy. To nic takiego, to tylko coś trochę w rodzaju szczepionki na grypę. Potem już będzie tylko lepiej. Albo nie będzie. Lepiej już chyba było. A tu cuda, cuda ogłaszają: byl głuchy kompozytor, to mogą być głusi dyrygenci.

Nieproporcjonalnie dużo czasu zajęło mi zrozumienie , że nie da się odtworzyć live „efektu mistrza”, szczątkowego aksjomatu, na którym oparta jest pedagogika instrumentalna. Przy okazji można też dość bezpiecznie przyjąć, że cały wyrafinowany XIX-wieczny „savoir faire” przepadł, może to w jakiejś (dużej) mierze kwestia współczesnych fortepianów non - individually - customized ( nienaturalnie głęboki zapad klawisza , jego zwiększone, znieczulające mechanikę obciążenie niwelujące możliwości mikro-dynamiczne, mikro-agogiczne, mikro-artykulacyjne oraz uniemożliwiające efekt podwyższonego ratio precision-speed, tak charakterystycznego dla starych nagrań). Ale to też tylko część oglądu, stare nagrania wzorcowe w swojej masie krytycznej są nagraniami pianolowymi, a te współczesne są tak posiekane w procesie edytowania, że prawie nie ma tam niczego autentycznego, ich spectrum dźwiękowe przypomina sałatkę ogórkową, tak są poszatkowane. Nie ma więc co usiłować wzorować się na nagraniach ani starych mistrzów ani współczesnych, no chyba że interesuje nas mistrzowsko odwzorowana nijakość a to już jest inny obszar dociekań. Kto tego nie zrozumie w porę skazuje się dobrowolnie na wieczne granie do kotleta w hałasie przekraczającym normy budowlane, nie wyda za pieniądze podatnika ani jednej płyty, najmniejsze festiwale za siedmioma górami za siedmioma lasami będą go unikały jak ognia. A bez uczestnictwa w platformie konkurujących ze sobą etnonacjonalistycznych, auto-etnograficznych, doskonale nijakich pakietów propozycji , bez możliwości finansowych porównywalnych z możliwościami takiego np. Barenboima skończy na melinie w jednym z tych podrzędnych konserwatoriów, gdzie w poczuciu życiowej i zawodowej porażki będzie dokładał wszelkich starań, aby wiecznie żywe kłamstwo miało się jak najlepiej. Właściwie do przekazania zostaną mu tylko trzy banalne prawdy-porady: 1) preferuj repertuar wyłącznie stricte klasyczny, góra początek XIX w., jeżeli już musisz grać np. Liszta-Wagnera, to postaraj się , aby brzmiał jak wczesna sonatina Clementiego; 2) „study histrionics” - im bardziej bujasz się na stołku, im bardziej cierpiętniczo-wkurzone przybierasz pozy, tym lepiej; 3) pamiętaj, że faszyzm, "upolityczniona projekcja metastatycznego, złośliwego narcyzmu" – również a może szczególnie w środowiskach artystycznych, bo wbrew pozorom w tej masie sezonowych oportunistów, poszukujących afirmacji w subkulturach hedonistyczno-ekshibicjonistycznych nie ma zbyt wielu ludzi inteligentnych – jest wieczny.
Easy, easy.
Tylko życie w fikcji ma sens” - A. Łapicki.
Nawiasem mówiąc, ludzie zajmują się muzyką z zupełnie, ale to zupełnie niewłaściwych powodów. Po pierwsze , nie da się hazardowi oddawać systemowo, naiwnie, w nieskończoność, z hazardu trzeba się przede wszystkim uleczyć, jak z religii . Sprawa jest niby prosta: żeby wyjąć pieniądze, to nie wystarczy bardzo dokładnie wiedzieć gdzie je najpierw włożyć, trzeba w ogóle zrezygnować z myślenia linearnego na rzecz myślenia przestrzennego i z gruntu rzeczy uwolnić od odruchów warunkowych człowieka głodnego, zagubionego w labiryncie korytarzy śnionej na jawie Gilded Age mansion, wiedzieć, gdzie i o której wołają do jadalni, mieć swoje miejsce przy stole od zawsze, krupierskim też, tkwić tam bez poczatku, bez końca i bez sensu. Oswoić gdzieś po drodze strach, okiełznać nudę i samotność. Zneutralizować uśmiechem anioła z portalu katedry w Rouen. Jest to wiedza skrywana, statyczna, pasywna. Albo się ją posiada albo nie, nie da się jej wyuczyć, mozna ją próbować tylko wykraść. Próby takie są skrajnie bolesne, zawsze kończą się choroba ciała i duszy. Potem zwykle następuje szok, elektrowstrząs, ale pojawia się też nadzieja na rekonwalescencję. I za ten przywilej również trzeba płacić - uwaga, tu nie ma drogi na skróty - choć na całe szczęście nie samemu, okazuje się, ze ktoś to już dawno był zrobił, a kto - przepadło w archiwach ministerstw spraw wewnętrznych. Wszelkie pytania są tu zbędne . Jeśli pytasz, znaczy, że masz problem. Robi się ślisko. Pieniądze, à propos, nie są jakością policzalną, są pewną ideą, quasi-mistyczną, pewnym stanem skupienia ciał lotnych. "Jacyż oni są wszyscy nieporadni z tymi swoimi coraz wybitniejszymi, coraz bardziej nieautentycznymi interpretacjami, od których aż już człowieka mdli" - pomyślałem dzisiaj około godziny 16, nawiasem mówiąc to znakomita pora na myślenie, jakieś poklady analityczne, których istnienia nie podejrzewałem, otwierają mi się wtedy w mózgu. Zanotowałem swoje spostrzeżenie dokładnie, postanowiłem intensywnie celebrować czynności nieistotne, z całą pompą, tudzież nadawać głeboki sens myślom całkowicie pozbawionym wątku. "Przecież w magazynach na wygiętych w kabłąk półkach, po sufit zalegają produkty od zarania przeterminowane, przeznaczone do sprzedawania tym kilku niedobitkom melomanów przez następnych co najmniej 100 lat, jak nie lepiej. Po cholerę się tam pchasz jeden z drugim ." Wszystko zostało niby powiedziane, zrobione i w dużej mierze sprzedane, ale dzięki chociażby niewyczerpanym, samoodnawialnym zasobom siejących wokół grozę, przerażających cudownych dzieci i ich kutych na cztery kopyta rodziców i dziadków dziwne to przedsiębiorstwo wciąż utrzymuje płynność finansową, każda pokryta uśmiechem, gwarantowana prawem natury i prawem kaduka próba czegoś na kształt hostile OPA kończy sie kręgosłupem złamanym u nasady czaszki przez czujnych obrońców kultury o wyglądzie wskazującym na dziedziczną kiłę wrodzoną i zaawansowany międzypokoleniowy prognatyzm . Więc na nowe nakłady starych walorów porywają się albo szaleńcy albo okrutni inside traderzy 3-letnich Horowitzów. Słuchaj, bo to do Ciebie mówię, chcę, żebyś byl zdrowy, żeby w Twoich oczach nie było blasku umarłych gwiazd. Szaleńcy przepadną, o inside traderach inni inside traderzy napiszą w encyklopediach, statystyczna większość 3-letnich Horowitzów osiągnąwszy wiek dorosły zapije się na smierć. Cudowne dzieci, póki jeszcze są cudownymi dziećmi wymyślili po to, żeby nieświadome niczego pożarły Cię żywcem, jesteś na swoj sposób groźny, ale uważaj, coś, co wydawałoby Ci się na tyle atrakcyjnym, że godnym stężonego wysiłku jest tylko banalną emanacją ciszy, pustki, zaproszeniem w potrzask, do klatki. Tej, którą masz w mózgu i z której nie wyplączesz się już nigdy.

To też jest i tak umowne, jest cześcią umowy społecznej, w której strona lub kilka akceptuje propozycję innej strony inicjującej, przy równoczesnej całkowitej obfuskacji kryteriów wpływających na proces formułowania propozycji oraz negacji polemicznego, niejednolitego, samowykluczającego się charakteru danych pozwalających na ustalenie poziomu jej wiarygodności. Nie wyrażę tego lepiej, nie posiadam umiejętności operowania językiem Maeterlincka z "Życia termitów": "Oprócz tych rozmaitych odgłosów, trzaskań, tykań, pogwizdów, okrzyków, alarmu, zawsze niemal rytmowanych, które świadczą o pewnej wrażliwości muzycznej, posiadają termity w rozlicznych okolicznościach zdolność wykonywania gromadnych, także rytmicznych poruszeń, jakby to były produkcje jakiejś choreografii czy orkiestracji zgoła dziwnej. Intrygowały one zawsze niesłychanie badaczy. Ruchy te wykonują wszyscy członkowie kolonii, z wyjątkiem noworodków. Jest to rodzaj konwulsyjnego tańca, gdzie przy nieruchomych stopach ciało drga, chwiejąc się od przodu ku tyłowi, z lekkim zboczeniem w prawo i lewo. Trwa to całymi godzinami, przy krótkich przerwach spoczynkowych. Taniec taki poprzedza lot weselny i stanowi preludium, niby modlitwę czy święty obrzęd". Wystarczy bardzo niewiele, aby zwykła, nawet najbardziej irracjonalna, absurdalna umowa społeczna zaczęła funkcjonować jako rozbudowany tym razem aksjomat. Na przykład "star system" ze swoimi Kathedralen des Lichts, kapłanami szepczącymi coś do mikrofonu przy akompaniamencie dwóch akordów na krzyż itd. ( por. https://en.wikipedia.org/wiki/Asch_conformity_experiments ) Tymczasem powtarzam: muzyka jest światłem *, wartością transcendentną, utkaną ze świetlanej materii ducha, a nie jakimś tępym gimmickiem, dowodem w sprawie. Tu nie ma lepszych, gorszych. Wszyscy są znakomici. Należy więc dążyć do objawienia tej prostej prawdy, spokojnie, bezstresowo ("krytykanctwo jest formą daleko zaawansowanej głupoty" - mawiał pewien amerykański...krytyk) , w przyjaźni z samym sobą, prawda jest zawsze naga, trzeba wrócić do źródeł, inaczej to nie ma sensu. Nie uczestniczyć w kreowaniu i mitologizacji fałszywej rzeczywistości . Wrócić, to znaczy odejść.
* ks. Włodzimierz Sedlak, "Życie jest swiatlem"
Bibliografia: