„Jest wyjątkowo ciężko przebywać bez rozproszenia w naturze umysłu, nawet przez chwilę, już nie wspominając o wyzwoleniu się samemu od choćby jednej myśli, emocji, kiedy one się pojawiają. Często zakładamy, że tylko dlatego, że intelektualnie coś rozumiemy, albo myślimy, że tak jest – to doszliśmy do tego. To jest poważne zakłamanie.” – Sogjal Rinpocze
psychoterapeuta, psycholog, instruktor uważności (mindfulness) oraz compassion, doktorantka University of Derby.
Medytacja jest ostatnio często obecna w różnego rodzaju publikacjach: naukowych, seminaukowych, popularnonaukowych, a w końcu w różnego rodzaju reklamach. Widzimy osoby medytujące w reklamach sieci komórkowych, sprzętów komputerowych, firm konsultingowych, napojów, itp. Kup nasz produkt, a zyskasz spokój, harmonię, szczęście, a może nawet twoje relacje się poprawią. Zresztą komu potrzebne są relacje. Ty jesteś najważniejszy.
Czym jest ta cała medytacja? Samo zachodnie słowo „medytacja” wywodzi się z łaciny i pochodzi od czasownika „przemyśleć, rozważać”, sam człon „med” pochodzący z języka protoindoeuropejskiego oznacza „mierzyć, doradzać”. Medytacja we wschodnim kontekście nie oznacza jednak analizy. Po tybetańsku medytacja to gom, czyli inaczej oswajanie czy też zaznajamianie się z samym sobą. Jak mówił Trungpa Rinpocze, medytacja jest „sposobem na zaprzestanie samooszukiwania się”. W medytacji nie chodzi o zachodnie „poczuj się lepiej”, nawet nie chodzi o zrównoważenie, harmonię. Chodzi o stopniowe odsłanianie tych wszystkich warstw, masek, które pozornie zapewniając ochronę, powodują większe skonfundowanie, pomieszanie w naszym umyśle i coraz większe taplanie się w sosie własnych myśli, emocji. Tak jakbyśmy byli w ciasnym, cuchnącym pomieszczeniu, a pomieszczenie stawało się coraz mniejsze, smród silniejszy.
Jak pisze Mingjur Rinpocze, „zapoznawanie się ze swoim umysłem może na początku wydawać się dziwne, jako że większość z nas ma poczucie, że już dobrze wie, co dzieje się w naszych umysłach”. Dalej Rinpocze pisze, że „jednak jesteśmy tak przyzwyczajeni do strumienia naszych myśli, emocji i doznań, iż rzadko kiedy zatrzymujemy się, żeby popatrzeć na nie z osobna – witając je z otwartością, którą zaoferowalibyśmy nieznajomemu”. Wiemy, że myślimy, że czujemy, że coś dzieje się w ciele, ale nie wiemy dokładnie, co to za myśli, uczucia, doznania cielesne, a tym bardziej, jakie jest powiązanie pomiędzy nimi i jak to przekłada się na nasze życie. Już w latach 70. Charles Reich pisał: „..z biegiem lat, stopniowo, przywykliśmy do coraz szybszego tempa życia, nieustannego przyspieszenia doświadczeń; człowiek je, mówi, myśli szybciej i szybciej, aż staje się normalne, że w samolocie czytamy notatkę, jedząc jednocześnie uprzednio spreparowany lunch”. Przyspieszamy, a to uniemożliwia nam zauważenie tego, co naprawdę dzieje się w nas i dookoła nas.
Jedną z najbardziej podstawowych form medytacji w tradycji wschodniej (a zwłaszcza w buddyjskiej) jest medytacja siamathy, czyli „spokojne przebywanie”. Jest to medytacja z rodziny medytacji związanych z koncentracją. Koncentracja jest też pierwszym i najbardziej podstawowym narzędziem do regulacji emocji. Często tę praktykę zaczyna się od powracania do oddechu, który jest naszą kotwicą sprowadzającą nas do chwili obecnej. Wróćmy jeszcze do samego słowa „siamata” – jego pierwsze dwie sylaby oznaczają spokój, uspokajanie. Chodzi o to, żeby nie być porywanym przez fale niepokoju, obsesyjnego zamartwiania się przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Nie chodzi o to, żeby po jednorazowej sesji medytacyjnej uspokoić się. Chodzi o to, że po pewnym czasie praktykowania zyskujemy nową jakość przebywania z samym sobą i wszystkim wytworami swojego umysłu. Przebywamy z tym wszystkim z większym spokojem.
Istnieje oczywiście cały szereg różnych form medytacyjnych. Począwszy od formy (pozycji ciała, tego, czy oczy są zamknięte czy też otwarte), a skończywszy na samej funkcji danej medytacji. W medytacji możemy skupiać się na obiekcie wewnętrznym (oddech, poszczególne części ciała), na obiekcie zewnętrznym (dźwięki, kolory, słowo, zwroty) lub też możemy praktykować bez obiektu. Często w praktyce zaczynamy od obiektu wewnętrznego, który jest swojego rodzaju kotwicą sprowadzającą nas do tego, co dzieje się w danej chwili, w danym miejscu, w nas, i wokół nas. Stopniowo przechodzimy przez różne formy, dochodząc do praktyki bez obiektu, gdzie w pewnym sensie już wszystko jest naszym obiektem. Ustanowiliśmy kotwicę w samym sobie.
Mimo że medytacja nie polega na analizowaniu, to absolutnie nie chodzi w niej o to, żeby przestać myśleć czy też odczuwać. Jak pisze B. Alan Wallace „kultywowanie wglądu wymaga inteligentnego korzystania z myśli i rozróżniania”, natomiast to, co powinno być powstrzymane, to „konceptualizacja, która jest kompulsywna, mechaniczna i nieinteligentna”. Nie chcemy stać się medytacyjnym zombie, ale chcemy być mądrzejsi niż dotychczas. Umieć być pełniej z tym, co w nas się pojawia. Nie chcemy się odgrodzić od świata i ludzi, ale poczuć z nim większą więź (nie tylko z naszą grupą medytujących). Nie chcemy szukać krainy wiecznej szczęśliwości, bo jest kurczowe trzymanie się tego, co miłe, a unikanie tego, co bolesne.
Medytacja jest częścią praktyki formalnej, a praktyka nieformalna jest naszym życiem, tym, co robimy w pracy, w domu, poza poduszką medytacyjną. W pewnym momencie nie powinno być różnicy pomiędzy medytacją a nie medytacją. Medytacja jest tu wtenczas formą przypomnienia, bo jak to z ludźmi bywa, zapominamy. Medytacja sama w sobie nie jest ważna, o ile nie przekłada się na życie. Są ludzie, którzy całymi latami medytując, tracą życie, bo poza poduszką są tak samo nieznośni, neurotyczni, konserwatywni i zestresowani. Nie na tym powinna polegać praktyka medytacji. Praktyka powinna w sposób bezpośredni przekładać się na nasze życie. Inaczej jest stratą czasu, kolejną formą mówienia „zobacz, jestem oryginalny/modny – medytuję”. Szkoda czasu, szkoda życia na takie praktykowanie.
Praktyka bywa trudna, bywa bolesna, nagle jesteśmy z tym, co trudne, z tymi wszystkimi emocjami, myślami. Z tym, czego unikaliśmy możliwe, że przez całe lata naszego życia. Kiedy po raz pierwszy zaczynamy praktykować, możemy mieć nawet wrażenie, że nigdy wcześniej nie mieliśmy tylu myśli, uczuć. Boli nas ciało. Mogą wracać wspomnienia, obrazy, ludzie, o których nie myśleliśmy całymi latami. Medytacja tego nie wywołuje. Po prostu stwarza przestrzeń, żeby zobaczyć, co w nas jest. Medytacja wymaga wysiłku, nie jest błogością tak jak przedstawią to liczne poradniki, filmy. Nie jest jak picie wina. Picie wina jest o wiele przyjemniejszą, a na pewno szybszą formą zrelaksowania. Medytacja to ciężka praca. To bycie z tym, co jest, niezależnie od tego, czym to jest. Jest formą odwagi. Może oczywiście być kolejną formą zakłamania, ale to już zależy od osoby, która z niej korzysta.