Pierwszy raz w sanatorium byłam mając 22 lata. Dziwne uczucie, naprawdę. A że objawy rwy kulszowej są, delikatnie mówiąc, bolesne, zapamiętałam tamten pobyt jako swego rodzaju uzdrowienie:)
REKLAMA
Od tamtej pory zawsze po zakończeniu sezonu rezerwuję przynajmniej dwa tygodnie na tego typu regenerację. Więc był i Ciechocinek i Polanica Zdrój i Druskienniki i Kamczatka. Każde z tych miejsc ma swój niepowtarzalny urok i walory lecznicze. Choć moim osobistym faworytem są Paratunki (na Półwyspie Kamczackim). Zwykła wioska położona u podnóża Mutnowskiego Wulkanu. Żadnych luksusów. Wszystko tam naturalne, nie wkroczyły jeszcze wszechobecne w Europie SPA. Dni mijały spokojnie, wręcz identycznie. Zabiegi, obiad i wyjazd do oddalonego o 40 km Piertopawłowska na nartki. Czasem po treningu wycieczka do Ozierek (dodatkowo 60km w jedna stronę) ,czyli naturalnych źródeł leczniczych. Dojechać tam łatwo nie było.
W drodze powrotnej obowiązkowe szaszłyki w jednej z wielu przydrożnych szaszłykarni (odpowiedniki naszych barów z flaczkami i bigosem , stołami przykrytymi ceratami i sztucznymi kwiatkami w wazonikach) z naturalnym, żywym, kamczackim piwem rozlewanym do plastikowych butelek. Ależ pyszne były te kolacje!
A Kamczadały? W życiu tak gościnnych ludzi nie spotkałam. Może dlatego są tacy, bo przez wiele lat byli zupełnie odizolowani? Może ze względu na pokorę, której nauczyły ich dymiące wulkany i spacerujące niedźwiedzie:)?
Dla mnie najważniejsze było jednak to, że mimo, iż znano i bardzo doceniano moje wyniki sportowe, byłam dla nich uśmiechniętą , wiecznie przysypiającą (11godzin różnicy) i zakochaną w kamczackim piwie dziewczyną z Polski, która za nic w świecie nie wejdzie do lodowatej wody. Odrobina normalności. Bezcenny czas:)
Teraz jestem w Druskiennikach. To zupełnie inny świat, choć również interesujący. Kurort sanatoryjny. Piękne hotele, wielki aquapark, tunel śnieżny. Cicho, spokojnie, europejsko. I co najważniejsze - jest tu świetne zaplecze lecznicze.
Pozbyłam się już, mam nadzieje- raz na zawsze, stabilizatora. Uczę się chodzić! Moja siostrzenica Ewka też pewnie niedługo zacznie. Ciekawe która z nas będzie pierwsza biegać:)?
Dzień mija na najróżniejszych zabiegach. Jest kriosauna, borowiny, gimnastyka w wodzie itd.. Są ciężkie wysiłki mojego fizjoterapeuty w celu przywrócenia kolana i innych części ciała do sprawności.
I tu dobre wieści- kolano ma się dużo lepiej. Jest zdecydowanie bardziej ruchome i mniej opuchnięte niż w czasie Tour de Ski. I nie boli, nic a nic:)
Dlatego myślę, że mogłabym już spokojnie na nartki wychodzić. Nie wiem tylko dlaczego Doktor i Trener maja inne zdanie;)
"Nad Niemnem" to jedna z moich ulubionych książek. Mojej Mamy również, która zafascynowana główną bohaterką Justyną Orzelską, nazwała tak swoją najmłodszą córkę:) Stąd nadniemeńskie Druskienniki lubię podwójnie...
