Proszę się nie oburzać. Proszę się uśmiechnąć i poczytać:) W tradycji rosyjskiej, ale nie tylko, bo również w krajach kaukaskich, każdy toast to historia z odrobiną magii. Zanim mówiący skończy, można spokojnie wytrzeźwieć. Serio. A melancholijni Rosjanie rozprawiać potrafią. To bardzo ciepła i miła tradycja. No i dobra dla zdrowia;)
Justyna Kowalczyk. Biegaczka narciarska, mistrzyni i multimedalistka olimpijska, mistrzyni i multimedalistka Mistrzostw Świata, trzykrotna zdobywczyni Pucharu Świata w biegach narciarskich
Dzisiejszy wpis będzie właśnie takim moim toastem... Więc proszę wyobraźcie sobie, że mamy wieczór, płonie ognisko itd..
Dwudziestego lipca w Nowym Targu w Domu Nauczyciela wpisałam pierwszy trening do dzienniczka. Mój pierwszy "profesjonalny" trening w życiu. Piętnaście lat temu!!! Cross wokół lotniska. Co się zmieniło w tym czasie? I wszystko i nic. Co udało mi się zrobić? O, to temat do opowieści.
Około milion razy pakowałam walizki. Wypiłam hektolitry napojów izotonicznych i kawy. Zjadłam niebotyczne ilości czekolady, pawerbarków (batony energetyczne) i steaków. Zdarłam z sześćdziesiąt par crossówek. Przeczytałam bibliotekę słusznych rozmiarów. Zgubiłam paszport w Moskwie na lotnisku w Wigilię Bożego Narodzenia. Złamałam trzy narty i osiem kijków. Poradziłam sobie z setką par butów narciarskich. Ponad piętnaście tysięcy godzin spędziłam na treningach i połowę z tego przeleżałam potem martwa w łóżku. Przebiegałam, przejechałam na rolkach, nartach i rowerze więcej kilometrów niż liczy sobie równik. Zrobili mi w tym czasie ablację, artroskopię, zdążyli zdyskwalifikować za deksametason. Wywołałam dwie afery - jedną na Igrzyskach Olimpijskich (nieświadoma rozmiarów), drugą - kurtkową. Dwa razy straciłam przytomność w czasie biegu. Dwa razy musiałam się wycofać z powodów zdrowotnych, a raz się zgubiłam. Piłam koniak na 10km przed finiszem najdłuższego i najcięższego startu w życiu. Uratowałam czarną, alpejską owieczkę, która za stadem nie nadążyła. Kochani i bardzo wyrozumiali Rodzice przejechali za mną autem, od koła podbiegunowego po Alpy. Olka (bratanica), z dzieciątka na którym uczyłam się zmieniać pieluchy, wyrosła na mądrą i śliczną nastolatkę, której spokojnie mogę oddać swoje najfajniejsze - najkrótsze spódniczki; trzydziestolatce nie wszystko można:). Zaliczyłam trzy dość poważne spotkania z asfaltem na nartorolkach. Dziennikarze z narzucających się i mało rozumiejących narty "wrogów", stali się dobrymi znajomymi, a nawet odnalazłam wśród nich przyjaciela. Skończyłam szkołę, studia, zabrałam się za doktorat- panie Profesorze o cierpliwość błagam:). Przyzwyczaiłam się, że auto jest moim prawie-domem. Dowiedziałam się, co to harówka i ogromna z niej satysfakcja. Spałam w setkach różnych łóżek. Wiele razy budziłam się z pytaniem: Gdzie ja do cholery znów jestem? Trener cierpliwie i z wielką dawką humoru uczy mnie, trenuje, sprowadza na Ziemię już trzynasty rok. Zyskałam czwórkę wspaniałych przyjaciół. Poznałam dziesiątki serdecznych i bezinteresownych ludzi. Witałam się i żegnałam tysiące razy.
Czy coś bym zmieniła? Bogatsza o doświadczenia, na pewno. I tak naprawdę nie zrealizowałam tylko jednego celu. Co się odwlecze, to jednak nie uciecze, bo żyć, to ja dopiero zamierzam zacząć:)!
Życie biegacza jest wesołe, ale i piekielnie trudne. Ubłocone, upocone, choć endorfinami i emocjami usłane. Nie pasuje tu szampan, nie pasuje winko. Więc Drodzy Państwo wypijcie ze mną za te piętnaście lat z nartkami!
Miłego ogniska;)