Miałam na dziś w głowie przygotowane dwie wersje wpisu. Jedna - awaryjna, na wypadek gdyby wynik sportowy trzeba było przemilczeć, o rytuałach sportowców, a druga- skrót ostatnich wydarzeń. Uffffff... Obym do wiosny o naszych sportowych dziwactwach pisać nie musiała;)
Justyna Kowalczyk. Biegaczka narciarska, mistrzyni i multimedalistka olimpijska, mistrzyni i multimedalistka Mistrzostw Świata, trzykrotna zdobywczyni Pucharu Świata w biegach narciarskich
Jak to ja, zawsze na przekór, zacznę od końca. Właśnie dochodzi druga w nocy i oczki zdecydowanie odmówiły współpracy. Tak, miałam nie spać przez dzień. Wiem, wiem.. Trzeba przecierpieć pierwsze trzy doby. Tylko tak bardzo mi się chciało, że musiałam na minutkę przyłożyć po obiedzie głowę do poduszki:) Z minutki zrobiło się prawie dwie godziny... Potem po wieczornym treningu masaż i znów pełen odpływ. Cała Justyna i jej silna wola:) Ale za to mam teraz sporo czasu, żeby do Was napisać!
Skąd to całe zamieszanie? Więc bezpośrednio po startach w Kuusamo wyruszyliśmy do Canmore. A tu osiem godzin różnicy w czasie.
Przeprawa dość długa. Wieczorem w niedziele trzeba było spakować cały dobytek (jejku, poniosło mnie trochę miesiąc temu w Kasinie, kiedy zabierałam ze sobą liczne niezbędniki) i w aucie spędzić calutką noc, co bezpośrednio po starcie jest naprawdę ciężkie i bolesne. Nic to - samochód mam nadwyraz komfortowy, więc minęło całkiem miło. Potem parę godzin oczekiwania na lot z Helsinek do Londynu, a dalej do Calgary. Bardzo długa odprawa bagaży. Bo mimo, że wszyscy (ja też!) wzięliśmy tylko absolutne minimum (reszta w samochodach czeka), to łącznie ze sprzętem i rzeczami potrzebnymi, by go przygotować, wyszło około trzydziestu sztuk na całą drużynę. Kosmos zupełnie jednak konieczny. Reszta podróży przeleciała sprawnie. Na moment tylko zostałam uznana za terrorystkę. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy pan, który prześwietla bagaż podręczny wyciągnął z kieszeni pokrowca od laptopa żelazną śrubę o średnicy centymetra i długości dwudziestu pięciu:) Cóż, nie tylko ja w tym teamie mam fantazję! Pokrowiec pożyczyłam razem z laptopem od Trenera, który znalazł to ustrojstwo na trasie w ...Nowej Zelandii:) I schował w bezpieczne miejsce....
Wrócę na chwilę jeszcze do startów pucharowych. Jest lepiej. Dużo lepiej. Dokładnie tak, jak Trener przewidywał. Poszczególne biegi co prawda jeszcze nie zachwycają, ale całościowo wyszło pięknie. Oprócz odmrożonego ucha (już skóra i opuchlizna schodzą) na wielki plus. W niedzielę głowa spisała się rewelacyjnie. Dużo lepiej niż jej nogi podawały. To się nazywa pokora, rutyna i doświadczenie:) Chwalipięta wstrętna jestem;) W sobotę wieczorem co do joty przewidziałam jak ułoży się ten bieg. Jedyną niewiadomą było tylko to, czy potrafię utrzymać tempo Heidi i Therese. Trasa bardzo ciężka, śnieg wolny, świetnie przygotowane nartki- nie mogłam nie wykorzystać. Rok temu starty w Ruce skończyłam na piątym miejscu. Teraz było drugie, a niby taki słaaaaaaby ten początek;)
Najważniejsze jest jednak to, że Kiut i ADHDuś, czyli oślinni pomocnicy Trenera w końcu odrobinę zadowoleni:)) A tym dwóm pluszowym dziwakom bardzo ciężko dogodzić! Zazwyczaj mają do mnie tylko serię pretensji, tym razem nawet jakby pochwalili. Choć oczywiście nie omieszkali dodać, że gdybym nie spóźniła startu w sprincie, spokojnie walczyłabym o znacznie więcej. Co się jednak odwlecze, to nie uciecze;)
Owocny był ten miesiąc w dalekiej, mroźnej i ciemnej Laponii. Zwłaszcza ostatnie dwa tygodnie przyniosły dużo spokoju, uśmiechu i poczucia, że wszystko będzie dobrze.