
Gdy nastaje jesień, taka w wersji stanowiącej bezpośredni przedsionek zimy, ciągle wracają do mnie obrazy Chełmońskiego. Pora wcześniejsza, ta mieszcząca się w pochwalnym opisie, że złota i polska, była zawsze mniej przyjazna dla malarzy. Może ewentulanie dla hiperrealistów, którzy z upodobaniem mogli pochylać się godzinami nad każdym listkiem, z wiarą, że dogonią złożoność pejzażu. Gdy robi się szaro i mgliście, gdy twarz smagają wiatry, a kości przenika zimno, paleta blednie, a wokół robi sie monochromatycznie jak na starej fotografii - to aura dla malarza pokroju Chełmońskiego.
Analiza. Cierpliwe i uważne przyglądanie się, którego owocem jest ta cudowna umiejętność przeniknięcia pejzażu. Zrozumienia ponadczasowości zjawisk.
Te wszystkie "trójki" i "czwórki" z pędzącymi wprost na widza końmi nie robią na mnie jednak tak potężnego wrażenia, jakie niektórym, stojącym naprzeciw obrazu kazało słyszeć tętęt i rzężenie. Tak w emocjach o tych obrazach pisano sto lat temu.
Wcale się według mnie nie postarzały, jak nie starzeje się wpisana w odnawialne cykle przyroda, która w tej swojej niezmienności ciągle dostarcza lekcji pokory.
Tak dzieje się według mnie w przypadku tych wszystkich cichych scen odlotów ptaków. Zbierających szyki żurawi. Snujących się wśród mgieł czapli. A także w najsłynniejszym przedstawieniu spłoszonych kuropatw na śniegu.
Biedne kuropatwy. Niektóre z nich nikną w białym szronie. Stłoczone, nerwowe, drżące. Jak przecinki na białekj kartce. Korpusy zziębnięte. Piórka nastroszone.
Relacje powinny im się układać harmonijnie. Przecież to związek odwieczny. Był czas by się w toku ewolucji do zimy przyzwyczaić, dostosować, przywyknąć.
A mimo tego- niejednoznacznie.
Justyna Napiorkowska, historyk sztuki i europeista, prowadzi Galerię Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej w Warszawie, Poznaniu i Brukseli, autorka "O sztuce", Bloga Roku 2010 w dziedzinie Kultury. W portalu Natemat pisze głównie o sztuce dawnej i sztuce polskiej XX i XXI wieku.
