Rembrandt, Autoportrety

Rembrandt malował siebie dziesiątki razy: jest młody Rembrandt z Amsterdamu, gdzie twarz wyłania się z cienia. Zdziwiony Rembrandt ze Sztokholmu. Poważniejszy z Wiednia. Rembrandt z Edynburga, z Pasadeny, z Londynu. Profesor Antoni Ziemba opowiadał ostatnio o portretach władców. Królowie rozmieszczali swoje konterfekty po wszystkich swoich dworach. Popiersia w pałacach, konne pomniki na placach. Po to, żeby zaznaczyć, gdzie sięga ich władza. W sumie jak Rembrandt. Jego uczciwy wzrok spogląda dziś na widzów w dziesiątkach najważniejszych kolekcji świata. Tak jak na jednym z autoportretów z kolekcji Fricka. Gdy go malował- był bankrutem. Ale Rembrandt, nawet jako bankrut zapewnioną miał wieczność- w najlepszych kolekcjach na świecie.

REKLAMA
Rembrandta portret własny
Sztuka
W Nowym Jorku, w kolekcji Fricka przy Fifth Avenue, zatrzymał mnie jeden obraz. Bardziej niż Vermeery, niż Tycjan, bardziej niż zadziwiony stygmatami święty Franciszek wśród skał oraz różowe ciała panien Buchera, we wstążkach i jedwabiach, prosto z alkowy. Bardziej niż El Greco i Degas zafascynował mnie inny obraz.
Autoportret Rembrandta. W proporcji jeden do jednego.W potężnej sali galerii zachodniej, Rembrandt jakby tronuje, przyjmuje na audiencjach. Jego potężna postura wypełnia całe płótno.
logo
Rembrandt Harmenszoon van Rijn, Autoportret, 1658, Frick Collection, Nowy Jork

W muzeum w tygodniu nie ma zbytnich tłumów. Można mieć z Rembrandtem krótkie tête-à-tête. Strażnik po lewej u drzwi będzie podejrzliwy. Ja podchodzę, odchodzę. Cofam się i przybliżam. Obchodzę Rembrandta z lewej i z prawej, zaglądam mu w oczy. Idę do Van Dycka i znów wracam. Strażnik profesjonalnie lustruje mnie spod oka. Śledzi każdy gest. Nerwowo ściska krótkofalówkę. Prześwietla intencje, skanuje myśli. A ja próbuję Rembrandtowi zajść za skórę, poczuć, co on czuje, zrozumieć czym jest ta mieszanina smutku i determinacji w jego spojrzeniu. Co się Rembrandtowi stało?
To jeden z wielu autoportretów Rembrandta. Powstało kilkadziesiąt obrazów na płótnie. I jeszcze ponad trzydzieści grafik. I rysunki.
Młody Rembrandt z Amsterdamu, twarz wyłania się z cienia. Zdziwiony Rembrandt ze Sztokholmu. Poważniejszy Rembrandt z Wiednia. Rembrandt z Edynburga, z Pasadeny, z Londynu. Cały świat pełen Rembrandtów. Profesor Antoni Ziemba opowiadał ostatnio o portretach władców. Królowie rozmieszczali swoje konterfekty po wszystkich swoich dworach. Popiersia w pałacach, konne pomniki na placach. Po to, żeby zaznaczyć, gdzie sięga ich władza. W sumie jak Rembrandt (nolens volens). Jego uczciwy, spokojny wzrok spogląda dziś na widzów w dziesiątkach najważniejszych kolekcji świata.
logo
Portrety, portrety, portrety. Na nich mija czas. Rembrandt jest coraz starszy. Coraz mniej zaskoczony, zadziwiony, poruszony. Rembrandt w niemej akceptacji- traconej fortuny, przemijania, czoła zarysowanego bruzdami łagodnymi jak tektonika Niderlandów. W autoportretach za młodu, żeby mieć ciekawą twarz, malował się w żywej mimice. Szeroko otwierał oczy, wyciągał szyję, wyostrzał spojrzenie. Nawet się śmiał. Rembrandt starszy po prostu patrzy. Uważnie. Bezkompromisowo poważny. Ponad normę skupiony.
Z jego postawy coś wynika. Rembrandt niby po prostu siedzi, rozpostarty na fotelu. Ubrany w brązy, muśnięty złotem, przepasany szkarłatną wstęgą. W ulubionej palecie malarza.
Dłoń na oparciu fotela, w drugiej trzyma laskę. Ale jest w tej postawie jakieś napięcie. Jakiś dystans. Nie siedzi zupełnie frontalnie, ale jakby z rezerwą. Twarz stosownie przeorana zmarszczką. Okalana podbródkami. Wzrok nieruchomy. W pierwszej chwili smutny,ale gdy Rembrandtowi spojrzymy prosto w oczy , to nie sposób nie dostrzec tego dyskretnego błysku. Dziwnej beztroski ukrytej głęboko, pod opadającą powieką, w starym oku.
Ten autoportret z Nowego Jorku namalował w 1658 roku. Rembrandt jest tu tylko 52 letni, ale wygląda na więcej. Był na skraju bankructwa. Dożył tylko 60 lat, ale na niektórych portretach jest jak stary Tycjan. W cyklu portretów zestarzał się jak Dorian Gray. Może żył jakoś intensywniej, bo każdy rok dodawał mu kilka lat. Przewrotne kalendarze, nasycone wydarzeniami lata. Jak młody Matuzalem, nawet w standardach tamtych czasów starszy ponad metrykę. Ale w oczach jest beztroski, mimo, że własnie stracił fortunę i został bankrutem. Świadomy mocy swojego talentu, nie martwi się o swoje dzisiaj, bo wieczność i tak ma zapewnioną? I tak, jako bankrut będzie pewnie spoglądał w oczy turystów w kolekcji Fricka?
Po co Rembrandtowi było tyle autoportretów? Wyjaśnienie, że na nich uczyli się terminujący malarze z jego pracowni trochę mi nie wystarcza. Pomijał je w inwentarzach, nawet jako bankrut, a więc nie myślał o ich sprzedaży. Zaglądał w głąb swojej duszy? Prześwietlał swoje emocje? Zatrzymywał czas?
Podobno Frick, magnat wzbogacony na sposób zachodni, amerykański self-made man lubił oglądać swoje obrazy nocą. Czy zatrzymywał się na dłużej przy Rembrandcie? Myślał o przemijaniu, o traconych fortunach, o przewrotności losu? Bo to wszystko jest, w Rembrandta portretach własnych.
Justyna Napiorkowska, historyk sztuki i europeista, współwłaścicielka Galerii Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej w Warszawie, Poznaniu i Brukseli, autorka "O sztuce", Bloga Roku 2010 w dziedzinie Kultury. W portalu Natemat pisze głównie o sztuce polskiej XX i XXI wieku.