
Rembrandt malował siebie dziesiątki razy: jest młody Rembrandt z Amsterdamu, gdzie twarz wyłania się z cienia. Zdziwiony Rembrandt ze Sztokholmu. Poważniejszy z Wiednia. Rembrandt z Edynburga, z Pasadeny, z Londynu. Profesor Antoni Ziemba opowiadał ostatnio o portretach władców. Królowie rozmieszczali swoje konterfekty po wszystkich swoich dworach. Popiersia w pałacach, konne pomniki na placach. Po to, żeby zaznaczyć, gdzie sięga ich władza. W sumie jak Rembrandt. Jego uczciwy wzrok spogląda dziś na widzów w dziesiątkach najważniejszych kolekcji świata. Tak jak na jednym z autoportretów z kolekcji Fricka. Gdy go malował- był bankrutem. Ale Rembrandt, nawet jako bankrut zapewnioną miał wieczność- w najlepszych kolekcjach na świecie.
Sztuka
W muzeum w tygodniu nie ma zbytnich tłumów. Można mieć z Rembrandtem krótkie tête-à-tête. Strażnik po lewej u drzwi będzie podejrzliwy. Ja podchodzę, odchodzę. Cofam się i przybliżam. Obchodzę Rembrandta z lewej i z prawej, zaglądam mu w oczy. Idę do Van Dycka i znów wracam. Strażnik profesjonalnie lustruje mnie spod oka. Śledzi każdy gest. Nerwowo ściska krótkofalówkę. Prześwietla intencje, skanuje myśli. A ja próbuję Rembrandtowi zajść za skórę, poczuć, co on czuje, zrozumieć czym jest ta mieszanina smutku i determinacji w jego spojrzeniu. Co się Rembrandtowi stało?
Dłoń na oparciu fotela, w drugiej trzyma laskę. Ale jest w tej postawie jakieś napięcie. Jakiś dystans. Nie siedzi zupełnie frontalnie, ale jakby z rezerwą. Twarz stosownie przeorana zmarszczką. Okalana podbródkami. Wzrok nieruchomy. W pierwszej chwili smutny,ale gdy Rembrandtowi spojrzymy prosto w oczy , to nie sposób nie dostrzec tego dyskretnego błysku. Dziwnej beztroski ukrytej głęboko, pod opadającą powieką, w starym oku.
