
Pierwszy raz uświadomiłam sobie czym może być kolekcjonowanie sztuki gdy miałam pięć lat. Jako mała dziewczynka wędrowałam z głową zwróconą do góry, oglądając setki obrazów jak tapeta pokrywające ściany Pałacu w Wilanowie. Portrety przodków, mitologiczne plafony, istny zawrót głowy. A na koniec jeszcze, w ostatniej sali, którą zwiedzało się z muzealnym tournee- słynne barokowe portrety trumienne. Na nich - uważne twarze, o wyrazistych rysach; odziani w kontusze rumiani szlachcice i zdobne w koronki i perły szlachcianki. To wtedy z moją siedmioletnią siostrą mówiłyśmy, że też kiedyś taki portret chciałybyśmy mieć. :)
Zbiór rozrasta się czasem dzięki nagłym odkryciom, a czasem- w długotrwałym oczekiwaniu albo zastanawianiu się. Bywają kolekcjonerzy, którzy krążą jak rekin po artystycznych wodach, łapczywie przechwytując wypatrzony obiekt. Bywają też tacy, którzy dają sobie czas, pozwalając "uporczywemu upodobaniu" wzrastać albo ...prysnąć. Eksperymentują z emocjami. Czy rozwieją się jak zapach porannej kawy? Czy też wzrosną w monolit kolekcjonerskiego "tak"? Ale wszyscy prawdziwi przede wszystkim oglądają, słuchają, czytają. Oddają się niewinnemu nałogowi poznawczemu. Tworzą kolekcjonerskie rytuały. Wizyta na wernisażu. Popołudnie w galerii. Podglądanie wystaw przez okna wieczorami. A przy tym oglądajac sztukę- poznają także siebie.
Dziś, chodząc po wnętrzach z kolekcją króla Sobieskiego, odczytujemy pewną osobistą historię. Każdy fresk i każdy obraz mówi tyle samo o twórcy, jak i o właścicielu. Bo kolekcjonowanie sztuki to sposób na stworzenie siebie, na zbudowanie swojej tożsamości. Sposób na opowiedzenie także o swoich czasach. Sposób na odkrycie jak dużo dobrego- i ciekawego - możemy o sobie powiedzieć.
