Świata tak bardzo zapędzonego w mieć bardziej, niż być, że być może z góry skazanego na trzęsienie, które powinno go otrzeźwić. Moje życie, a i owszem uległo zmianie, ale daję rade. Sesje terapeutyczne przerzuciły się na Skype i WhatsApp, więcej rozmawiam przez telefon, częściej wychodzę do ogrodu, z czego mąż czuje się dumny, bo entuzjastycznie oceniam jego zdolności ogrodnicze. Dom mam czyściejszy, opróżniam zapasy maseczek na twarz, no i codziennie mam własnoręcznie zrobione posiłki i nawet znajduje czas na aerobik domowy, nieco zagłuszany Netflixem.
Dzieje się tragedia, przeżywam smutek, myślę o ludziach, kiedy patrzę na cyfry wskazujące nowych zakażonych i statystyki śmiertelności: wszak to nie są liczby, tylko matki, córki, ojcowie i bracia, którzy codziennie umierają, przeżywam to dogłębnie i myślę o tych ludziach, którzy przez wirusa umierają. Pamiętam, jak zalała mnie fala rozpaczy, kiedy obejrzałam materiał o szpitalu włoskim szpitalu, druga, kiedy słuchałam reportaży z Chin. Kiedy zobaczyłam opustoszały Nowy Jork, podzwoniłam do znajomych z Wielkiego Jabłka, moje słowa niosły wsparcie, oznakę solidarności z ich strachem i smutkiem.
Uczciwie przyznaję, że widzę również plusy: największym w z nich, możliwość zmiany, przeprogramowania niektórych starych poglądów, wartości, które powinny odejść do lamusa i egocentrycznych sposobów patrzenia na świat. Zamiast przenosić swoją potrzebę adoracji czy wartościowania przez innych do internetu, lepiej jest odstawić to wszystko na bok, odczepić się na chwilę od siebie i pomyśleć czego szukam w tych livach, w tych postach, w tych challengach, które z perspektywy psychologa, często przypominają zachowania kompulsywne, a nie zwykłą zabawę.
Myślałam ostatnio o tych wszystkich, dla których wygląd i kreowanie odpowiedniego image są esencją , którzy poświęcają sporą część swojego czasu na dobór stylizacji do pracy, na imprezy, których życie w dużej mierze opiera się o wygląd i jego walidację przez bardziej lub mniej znajomych ludzi. Jaki to musi być teraz dramat. Z lekką ironią mówię sobie pod nosem. Niestety zamiast zastanowić się, nad tym, jakie znaczenie ma w ich życiu ta zależność, spróbować polubić siebie w wersji sautee i na luzie, stosują zabieg zastępczy, który polega na przebieraniu się i malowaniu na co dzień w izolacji i wrzucaniu zdjęć do internetu.
Patrzenie na to trochę mnie męczy. Znowu pod nosem mówię do tych zdjęć – czego tak naprawdę Ci brakuje? Dobra, przyznaję, uważam, że w tych przypadkach terapia jest potrzebna, ale są też i inne, delikatniejsze sposoby na początek. Autorefleksja, pobycie ze sobą, pisanie pamiętnika, dziennika, medytacje, wizualizacje, sposobów na poszerzenie horyzontu jest sporo. Chodzi o to, żeby spojrzeć na siebie z dystansem, poluzować i zaakceptować, że Ja jest w środku, nie tylko na zewnątrz
W ostatnich kilku tygodniach pracowałam jako psycholog kryzysowy w ramach telefonicznych konsultacji, odbierałam wiadomości od osób w kryzysie, ponieważ posiadam media społecznościowe, również podpatrywałam przez nie, jak ludzie radzą sobie w nowej sytuacji. Wyciągnęłam z tego wnioski, które mogą sugerować, że wielu ludziom szalenie jest teraz potrzebna pomoc psychologiczna. Wiele osób teraz cierpi, nie umie odnaleźć się w nowej sytuacji.
Część przypadków unaocznia ludziom problemy, np. związkowe, które rozpoczęły się przed epidemią, ale teraz są już niemożliwe do zignorowania. Nie ma gdzie uciec, trzeba się z nimi skonfrontować. Niestety jest też wiele bardziej powierzchownych problemów związanych z potrzebą bycia docenianą, koncentracją na wyglądzie, diecie i fiksacji na swoim punkcie. Wielu ludzi martwi się, że przytyje, że się „zapuści”, a część osób czuje całkowitą pustkę spowodowaną niemożliwością odbijania się w oczach innych.
Skoncentruje się na chwilę na tej ostatniej grupie. Jeśli codzienność opiera się o pęd ze spotkania na imprezę, z imprezy na lunch ze znajomymi, ich życie było zakamuflowane ludźmi, którzy mieli wypełniać wewnętrzną pustką: teraz jest kryzys. Tylko, że ten kryzys powinien unaocznić właściwy problem, ten u podłoża. To, co doskwiera to nie tęsknota za życiem, które na razie jest wciśnięte na pauzę, ale nie umiejętność bycia samemu ze sobą. A to skąd? A stąd, że siebie nie znasz, że nie umiesz ze sobą rozmawiać, ze sobą być. Że bycie ze swoimi myślami jest bolesne, lub nudne, bo nie znane. Rozwiązaniem nie jest wskoczenie na dawne tory, kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja, ale właśnie teraz wychwycenie tego momentu, możliwe, że przełomowego i praca nad sobą.
Podobnie jest odnośnie pierwszej grupy, czyli tych, którzy boją się przytyć i zapuścić. Przyznaję, że sama przyglądam się swoim nawykom, swojej nowej rutynie, dbam, o to, żeby jeść regularnie, nie podążać za wszystkimi zachciankami, nakładać kremy i myć włosy więcej niż raz w tygodniu. Myślenie o tym nie jest moją obsesją. Pewne rzeczy mam już przepracowane, jest mi łatwiej. Stąd mogę też śmiało powiedzieć, że czym bardziej myśli skupiają się na jakieś czynności, omijaniu jej, czy lęku związanym z nią, jak w tym wypadku dieta, zaniedbanie, tym trudniejsza jest ona do opanowania. I tutaj również rozwiązaniem jest skupienie się na tym, co w środku, może poszperanie w internecie i sprawdzenie , jak można pomóc innym w tych trudnych czasach, a może wzięcie pod opiekę psiaka czy kota ze schroniska, które teraz sprawdzą się jako idealni terapeuci.
Nie ma dróg bez wyjścia. Patrzę przez okno z mojego telefonu leci New Order „Ceremony” i myślę sobie, że właśnie nowego porządku nam potrzeba. Takiego, który sprawi, że będziemy bardziej połączeni ze sobą nawzajem, że nauczymy się współdziałać, przestaniemy być egocentryczni i przewrażliwieni na swoim punkcie, za to bardziej wyciszeni i widzący dalej niż czubek własnego nosa: będziemy bardziej świadomi. Natura się cieszy, nasz ekosystem odradza się. Ekolodzy przez lata próbowali osiągnąć to, co teraz dzieje się jako skutek uboczny pandemii, czyli zatrzymanie pędu, w którym żyliśmy.
Samochodów, samolotów, ton odpadków plastikowych, zaśmiecania planety. Czy ludzie będą w stanie zwolnić tempo? Kilka dni temu usłyszałam, jak w Bangladeszu strajkują pracownicy szyjący ubrania dla największych światowych marek. Ostatnie zamówienia, które już są wykonane nie są opłacone, a firmy odzieżowe mówiąc, że nie mają pieniędzy na wypłaty uchylają się od odpowiedzialności. I kto na tym cierpi? Jak zawsze najbardziej Ci, którzy są na końcu łańcucha, Ci najbiedniejsi. Czyli wszystko chociaż miało się zmienić pozostanie takie same choć inne? W innym wymiarze nadal będziemy ograbiać ziemię i wykorzystywać innych? Mam nadzieje, że nastanie nowy porządek, mówią nadzieja matką głupich. Niech będzie, ale ja i tak chcę wierzyć i mieć nadzieję, że, jak ten etap się zakończy będzie lepiej niż było.