Jadę przez pola, łąki, góry i doliny. Mijam wiatr poruszające wielkie drzewa, pędzę przez deszcz przecinający krajobraz i słońce grzejące połacie asfaltu mieniącego się jak gwiazdy na niebie. Otwieram oczy i jestem z powrotem. Patrzę chwilę, wokół cisza, więc znowu zamykam i znowu się oddalam. Przenikam przez czas i przestrzeń. Jakby małostkowe problemy zostawiam za sobą, nie mam na nie czasu, nie mam ochoty na myśli, które nic nie wnoszą.

REKLAMA
Potrafię już dawać susa, kiedyś nie umiałam. Nigdy moim powołaniem nie było błyszczenie, raczej udawanie, na stacji linii M mijam Patii Smith i zastanawiam się, czy miała to samo na myśli, te same pociągi jeżdżą między naszymi peronami. Jej muzyka pomagała mi nie raz, kiedyś ją idealizowałam, dzisiaj, siedzę obok i myślę- fajna babka, taka już siwa, starość nadeszła, ale tylko na zewnątrz, otwiera usta , zaczyna recytować, znowu krążymy w przeszłości, ta sama , co w Nowym Jorku, jak Poniedziałkowe Dziecko szalała z Robertem Mpplethorpe.
Krzyk, brzdęk, już robię herbatę. Niosę mężowi, karmię dziecko, wypuszczam psa, myję naczynia. Bawię się, ale już czuję wiatr, już słońce zaczyna grzać, już słyszę „Because the night”. Czekam na wieczór, Synek nie daje mi odejść. Zostań mamo- pobaw się. Zostaję, lubię ten czas. Choć tu i teraz, to jakby też z boku. Nie ma między nami oceny, nie ma dorosłości, z nim staję na równi wiekowo.
logo
Nie ma luster, nie ma oczu z boku, nie ma szeptów „Zrób tak, zostaw, uśmiechnij się, wypnij pierś, idź prosto, jedz mniej, jedz więcej, pij wodę, bądź uprzejma, bądź wesoła, nie zbyt wesoła, bo pomyślą żeś dumna, bo pomyślą żeś zuchwała, narzuć to, odrzuć tamto…” Nie ma tych galopujących myśli, tych szeptów innych wpadających w moją głowę. Z moim synkiem jestem czysta, z moim synkiem choć na miejscu jestem w pokoju obok. Ale i tak czekam, na ten czas, na zamknięcie oczu, na moją pustynię. Bo poza tym kiedy mogę być z nim w jednej bańce, nadal mam ten samolubny mechanizm autostopowania przez wyobraźnię.
Puszczam wodze i konie pędzą. Nabieram sił, biorę komputer, piję kawę i piszę, czytam, słucham, jestem przy moim biurku, na moim krześle obrotowym, ze zmęczonymi na czerwono podkrążonymi oczami, przetłuszczonymi włosami i zakwasami po ćwiczeniach. Ćwiczę - bo lubię? A lubię, ale coś jeszcze ? Pewnie tak, pomaga mi to zachować wiarę w zatrzymanie młodości. Ciało giętkie, ciało silne, nadal się nie daje, 3 z przodu skorygowana następną, ale to nic, w głowie siano mówię sobie. Coś już wiesz, ale wiele jeszcze nie? Ach ten czas, za którym czasem tęsknię. Pyszałkowatej młodości, kiedy wszystko wiedziałam, kiedy miałam wielki plik kluczy, który otwierał wszystkie drzwi świata. Myślałam, wtedy, jak to będzie. Wybiegałam w przyszłość. Ach ty głupia! Karcę tamtą - po co Ci to było. Za mało tu i teraz i teraz musisz przez to wracać. Niedoczekanie. Jak entliczek pentliczek, szukam rozwikłania.
I tak siedzę i gadam z tamtymi, z przeszłości, z boku. Słucham jak białe głowy mówią o światach równoległych i zastanawiam się co tamte myślą o mnie. Czy byśmy się polubiły? Czy też mają problemy ze snem? Czy też lubią obrzydliwie słodką czekoladę? Czy też zadają sobie tak wiele pytań? Czy też oceniają się czasem zbyt srogo? Czy też boją się o swoje dzieci? Czy mają dzieci? Które rozdroża wybrałyśmy inne? W których momentach naszego życia one poszły w lewo, a ja w prawo? Które wydarzenia o tym zdecydowały? Czy te, które dla mnie nadal powracają w pamięci, jako istotne? Czy tamten chłopak, czy tamta podróż, czy ten egzamin czy te studia, czy to mieszkanie? Jak wiele mam takich zakrętów? Nawet nie umiałabym rozgraniczyć je na ważne i mniej ważne. One umiały, one wybrały inne, równoległe drogi.
Najbardziej lubię, kiedy pada deszcz, w dzień robi się raz ciemno, raz jaśniej, mam wrażenie, że w kilka godzin mija kilka dni, tyle się zmienia, tyle przeobrażeń, tak wiele do przetrawienia. I kiedy tak błądzę po krajobrazie znowu zadaje sobie pytanie, czy to jest rzeczywistość? Lubię oddalać się od tego co namacalne, wąchać deszcz i jeść promienie słońca. Lubię czasem wyskoczyć z rutyny i zgubić rytm, pobiec, przewrócić się, zrobić salto a potem nałożyć plasterek na obtłuczone kolano i pobiec dalej. Zmęczyć się porządnie , tak, żeby wrócić wypić z rozkoszą szklankę mleka i pójść spać. Utulić dzieciaki i oddać się objęciom nieświadomości. Wtedy zresztą też wędruje, nabieram doświadczeń.
Kiedy witam Mistrza Twardowskiego perspektywa się zawsze zmienia. Tło się rozmywa, granatowa ciemność daje lepszą możliwość wybicia się kształtom myśli, trosk i figur, które w świetle dziennym były wyblakłe. Mamy kontakt , jeden na jeden, z niektórymi czuje się jak bokser na ringu, chce wygrać, pokonać je, bo są niewygodne, są irytujące, boję się ich i chce mieć „to za sobą”, inne przytulam, rozpływam się w ich ramionach, przyglądam się uważnie, krzyczę nie odchodź! Ile z nich to podświadome sygnały, ile tam omenów a ile zwykłych splotów przypadkowych impulsów wysyłanych od dendrytu do aksonu? Czasami o świcie analizuję, czasami spisuję i rozmyślam, jakbym chciała rozwikłać jakąś łamigłówkę. Freud o marzeniach sennych napisał kilka książek, to chyba coś w tym jest. Mi może uda się chociaż jedną krzywą swojej codzienności zamienić na prostą, a w zakręt wejść bez obicia.