REKLAMA
Czy to moje życie? Siedzi kobieta i myśli, nie o Madrycie, gdzie kiedyś kupił jej piękne kolczyki z perłami i całował ją godzinami, nie o Sopocie, gdzie na plaży skąpani w piasku-złocie cieszyli się sobą i planowali kolejne lata, nie o wczoraj, kiedy miły gest z jego strony dał jej nadzieję że może być lepiej, tylko myśli o dzisiaj o teraz, kiedy krew ją zalała. Pod nosem klnie, wali pięścią w powietrze, ma dosyć, ma dosyć ma dosyć.
A gdyby tak się oddaliła od siebie, stanęła z boku i powiedziała -co się kobieto tak spalasz. Po co to komu takie gromy z nieboskłony, Tobie na nic się nie przydadzą. Lata w kółko i stroi miny, tak tylko do siebie, żeby się aby kwiatki nie obraziły, bo przecież dzieci czy zwierząt choćby nie mają. Ten wałkoń się nie zdecydował, bo wygodę zanadto celebrował. Najpierw to obiecywał, że będą podróżować -różne zakątki świata zwiedzać, w słońcu skąpani mieli być wiecznie młodzi, zakochani, jak kochankowie z Werony. Teraz czuje się z nim bardziej jak rodziny kochanków- wieczni wrogowie.
Staje i piorun ją strzela- my przecież , jak w Vicki Christinie Barcelonie, tacy zakochani, że aż wybuchamy, przecież jego zarost 2 tygodniowy, ten zapach lekko słony, ten uśmiech szelmowski, ten tembr głosu, są jak seksowne drogowskazy, co ją do niego naprowadziły, kiedy kilka lat temu się poznali. Ona niewinna, roześmiana, na pierwszy rzut oka jak rusałka, później się okazało, że z temperamentem pieprznym, ale przecież to mu odpowiadało. Mówił, że kocha jej ośli upór, że nigdy nie spotkał kogoś, o kogo tak się musiał starać, to było to, czego szukał, ale o przeszłości swojej nie chciał gadać. Ona, jak katarynka, wszystko opowiedziała, tajemnic nie skrywała, tak ją strzały amora strzeliły, że myślała tylko o tym, jak im życie zleci, na pewno jak z bicza trzasnął, wszystko będzie w płatkach róż usłane.
Myślała, o domku, o białym płotku i kotku co ich wita, i on nim, co mi miseczkę mleczka rano daje, po tym, jak całą noc kochał się z nią namiętnie. Na myśl o pocałunku, skóra jej gęsia się robiła, ah co to była za chwila, kiedy po jakimś nie widzeniu nareszcie się schodzili i miłość, namiętność z siebie spijali. Non stop chodziła jak na haju. Co dobre nie trwa wiecznie, co złe zdaje się trwać czasami. Tak podsumowując można przejść do następnego etapu, kiedy jej klapki pierwszy raz z oczu spadły.
Pewnego dnia wrócił i nie powiedział dlaczego, coś się tłumaczył, że kiepski miał czas z kolegą i musiał odreagować, bo go nerwy szargały nie chciał przy niej eksplodować, ani się złościć, bo ona to przecież taki kwiatuszek kochany. Następnego dnia przyniósł kwiaty – tak bez niczego. Wtedy już nie spotkał aprobaty, kobieta nosem pokręciła, przy okazji intuicją powąchała co się pisze nie pisane i tak stanęła twarzą w twarz z niepokojem, który jej podpowiadał, że ukochany, ten rycerz na białym koniu rogi jej doprawia.
Rosło w niej, rosło, piekiełko się nagrzewało, aż posłuchała, tego co w głowie jej ciągle gadało i się z nim skonfrontowała. Wyobraźcie sobie państwo, że nawet smsów nie czytała- nie musiała! Ten wodorost obrzydły jeden pod naporem pytań, pod ogniem krzyżowym dociekań i konfrontacji sam się przyznał. Jaszczur jeden! Ależ się wtedy załamała. Że on ją, taką Rusałkę, taką kochankę, taką kucharkę, co mu bułeczki wypiekała, co makarony z sosami z 4 stron świata gotowała, co drinki najlepsze robiła, taką idylliczną poetykę, taką.. taką dla niego idealną, jak to rzekł -wziął i zdradził. Tego znieść nie mogła, spakowała torbę, nałożyła wielkie czarne okulary i pojechała do mamy.
logo
Trzy dni non stop płakała, jeść nie mogła, więc bidula schudła cała. Świat się jej na kawałki podzielił, a ona jak pijana, emocjami zalana chodziła, jak widmo po domu rodzinnym i pod małym zgrabnym noskiem co rusz chlipała. Do domu wszedł brat -kości mu pogrucham- grzmiał. Swoją siostrę bardzo kochał, bronił i radził , nigdy nie opuścił -taki brat to skarb pomyślała, po raz pierwszy się lekko uśmiechnęła i z bratem – jako męskim okazem, czyli na ten moment gatunkiem z obozu wroga chciała pogadać. O zdradzie, o miłości, o zazdrości o tym co złego i dobrego kobiety robią swoim kolegom, partnerom, jaszczurom, krogulcom -jak zwał tak zwał -w skrócie- facetom. Brat jej poopowiadał i choć nie takiego efektu oczekiwał, ona na oczy przejrzała. Być może winna była tej całej maskarady sama też trochę. Być może zbytnio go zalała, a on pod naporem tak wielu różnych rzeczy odurzył się głupotą i poszedł szukać pomocy u ciemnej strony mocy. I wyszło jej na to, że ten drań kochany, być może sam leczył stare rany i miał wpadkę zwyczajną, ale kochał ją ponad miarę i teraz tylko ona może dać im drugą szansę na biały płotek i podróże z tysiąca jednej nocy.
Wróciła więc kobieta i działo się między nimi działo. Od tego momentu już nie hej do przodu, ale w przód w tył co kilka kroków. On się stał częściej mrukliwy, ona zamknięta w sobie, spode łba patrzyła, wąchała, intuicji słuchała, raz jej podpowiadała, że wierzyć mu trzeba, bo to chłop jak złoto, raz miała ochotę zerwać cały kontakt a rzeczy wyrzucić przez balustradę i nikogo ni pytać już o radę, jak wcześniej pytała brata. Niestety u niego mieszkała, w wielkim wygodnym mieszkanku, idealnym do stworzenia gniazda, którego nigdy żadna kobiet podobno jak ona nie dopieszczała. Biedna chatynka, taka samotna, taka niewinna, taka mało istotna -a jednak, a może, coś tam się kryło, czego wcześniej nie dostrzegała. Kobieta zaczęła wpadać w paranoję. Czy to moje głosy czy jego w mojej głowie? Komu ufać? Czego słuchać? Jak bomba zegarowa chodziła i tykała. Cham jeden zamiast ją uspokajać, zaczął się czepiać, zaczął jej dogryzać i ją prowokować i lawinowo fala agresji spadała na nich co chwila. Już nie Vicky Christina Barcelona, już raczej Lśnienie.
I teraz siedzi kobieta na drogiej sofie, patrzy w tv jak ekran kinowy, patrzy na kwiatki i dywan przez sprzątaczkę odkurzony i ma ochotę zabić. Jest krwi żądna. Jest wewnętrznie spalona. Jest wypalona, jest wycieńczona, jest odizolowana od własnych emocji , nie wie co jest tak a co jest nie. I jak tak śmiga od nienawiści do miłości światło ją zalewa, olśnienie. Podjęłam decyzję - spadam na miłość się zbadam, bo chyba zachorowałam i leków nie dostałam. Pójdę do lekarza i na nią się odkażę . Za kilka miesięcy wrócę do normalności, jak terapia podziała i mózg się pozlepia i to co rozczłonkowała – pozlepia. I wtedy wrócę , nowa, naprawiona, a korona z głowy mi nie spadnie, bo przecież idę teraz, kiedy nie jestem jeszcze na dnie.
I wchodzi jaszczur…