Po raz pierwszy Woodkid gościł w Warszawie w ramach Free Form Festival, jednak był wtedy „jednym z” i pojawił się w ograniczonym składzie. Dlatego też koncert w Arenie zapowiadał się wyjątkowo. Był to pierwszy w Polsce występ Woodkida z udziałem sekstetu smyczkowego, co więcej, sekstetu z Polski! Mieliśmy więc okazję ujrzenia artysty w wykonaniu zbliżonym do legendarnego już paryskiego koncertu w Le Grand Rex.
Kamila Hyska - event manager, redaktor naczelny bloga www.nafest.pl i www.inanyevent.pl, studentka historii sztuki.
Organizatorem była agencja Good Music Productions, ale dodatkowo przy tej trasie Woodkida promuje się także ABSOLUT z uwagi na ścisłą kooperację z artystą w akcji „Transform Today”. Zacznijmy jednak od wejścia… Bramy zostały otwarte o 19. Kilkadziesiąt minut po godzinie zero przed wejściem ustawiła się już ładna, przynajmniej godzinna kolejka widzów. Urzekają mnie takie sytuacje, bo wystarczy podejść do przodu i kulturalnie wejść w niecałą minutę, a jednak większość, nawet w mroźny zimowy wieczór, woli czekać na swoją kolej na zewnątrz. Ktoś musi, by skorzystać mógł ktoś.
Przy wejściu odbyło się standardowe przeszukiwanie oraz sprawdzenie biletu, przez (co warto zaznaczyć) miłą obsługę. Dalej należało przejść do dużych rozmiarów szatni (płatnej 2 PLN), w której kolejka była kolejnym wyzwaniem. Nie większym jednak, niż kolejka ustawiona do tzw. wodopoju czyli strefy ABSOLUTA. Zjawisko naturalne, chociaż stref mogło być ciut więcej niż jedna :)
O 20 wystartował support, w czasie którego obecna była 1/3 Sali. Odniosłam smutne wrażenie, że Widzowie nie mają pojęcia, kim jest Black Atlass, a przecież nie był to przypadkowy koncert. Wokalista – Alex Fleming – to odkrycie Woodkida. Artysta sam wybrał go na swój support do trasy The Golden Age Tour, dając Widzom możliwość doświadczenia tej nietuzinkowej muzyki na bardzo wysokim poziomie wykonania. Polscy odbiorcy jednak nie zrozumieli. Teksty wyłapane z publiki (cytuję) „ale zamulił” oraz „czemu on śpiewa takim pedalskim głosem?” niewiele mają wspólnego z tym, co Black Atlass z ogromną pasją i zaangażowaniem zaprezentowało na scenie. Ich występ, choć krótki, był udany i zakończony wymownym „I love you” w stronę publiki.
Do głównego koncertu mieliśmy jeszcze pół godziny. Nie mogę nie pozwolić sobie tutaj na jeszcze jedną małą dygresję. Ostatnio bywając na eventach mam wrażenie, że panuje na nich mini rewia mody. Rozumiem targi, mniejszy występ… Ale w ciasnym, skaczącym, spoconym tłumie na koncercie nikt nie zauważy Waszych cekinowych sukienek i obcasów, naprawdę! Nie ma więc potrzeby sprawdzania po kolei w każdym lustrze w łazience, jak wyglądacie (sic!). Nie bronię nikomu dobrego wyglądu, róbcie co chcecie, ale według mnie jest to co najmniej komiczne...
Wracając do miejsca - pod względem wielkości zostało bardzo dobrze dobrane. Płyta i trybuny na głównym koncercie były wypełnione prawie po brzegi. Kusi mnie na kolejną dygresję o ostatnich dużych koncertach ogłoszonych przez inne agencje koncertowe, na które biletów brak już w momencie ogłoszenia wydarzenia, ale daruję sobie. Mam nadzieję, że Good Music Productions pozostanie tą dobrą i profesjonalną alternatywą, dla której zadowolenie Widza jest głównym motorem napędowym. Inaczej będziemy musieli ratować się koncertami na Węgrzech, czy w Niemczech…
I wreszcie jest. Zespół, orkiestra, Woodkid. Artysta ciekawie poprowadził całą narrację koncertu odnajdując w Widzach wiernych słuchaczy. Chyba każdego urzekło jego pytanie, czy wiemy, iż jest w połowie Polakiem, bo w związku z tym ma nam coś do powiedzenia… „I love you!” (de facto tytuł kolejnej piosenki). Usłyszeliśmy także nowy utwór „Go”, którym tekst odnosi się do przeżyć Woodkida z trasy. Pierwsza połowa występu była dosyć spokojna, skupiona mocno na wokalu i harmonii instrumentów. Właściwą sobie atmosferę artysta dodatkowo budował poprzez swoje pozy. Wyglądał jak prorok, który głosi nową, genialną jakość multimedialnego widowiska, poruszającego wewnętrznie każdego ze słuchaczy.
Z początku wydawało mi się, że nagłośnienie koncertu jest zbyt ciche, ale może to tylko subiektywne odczucie. Niewiele osób z publiki śpiewało razem z artystą, ale każda piosenka kończyła się gromkimi brawami. Totalną zmianę przyniosły dynamiczne utwory, a przede wszystkim wyczekiwane „Volcano”! Niesamowite, jak cały zespół zaangażowany był w relację z publicznością. Od tego momentu wszyscy poddali się muzyce Woodkida i przenieśli się do jego świata.
Po ostatnim numerze „The Great Escape” fani nie dali artyście uciec, z czego cały zespół był bardzo zadowolony. Woodkid wyglądał na naprawdę szczerze onieśmielonego i uradowanego tak głośnym skandowaniem, tupaniem i krzykami wśród publiki. Zwrócił również uwagę na to, jak śmiesznie wykrzykiwane „Woodkid, Woodkid”, brzmi w naszych ustach („Wódki, Wódki”!). Po dodatkowym utworze „Run Boy Run” artysta przedstawił cały swój zespół, czemu również towarzyszyły śmieszne gagi. Zaznaczył także, że ten występ jest wyjątkowy z powodu polskiego sekstetu smyczkowego, który mu tworzyszy („All beautiful!”). Koncert zakończył numer „The Other Side” oraz teaser nowego filmu Woodkida „THE GOLDEN AGE”.
Dodatkowo przy wyjściu na stoisku Good Music Productions można było zdobyć oficjalny plakat koncertu w zamian za wypełnienie ankiety. A poza tym… cóż więcej można dodać? Jeśli byliście na koncercie, podzielcie się swoimi emocjami w komentarzach! Jeśli ktoś chciałby poczuć „to” na własnej skórze, odsyłam do śledzenia trasy koncertowej Woodkida.