Przez media przelewa się fala oburzenia faktem, że prawie 30% tegorocznych maturzystów zanotowało w tym roku porażkę. Pojawiają się "diagnozy", że nasi nauczyciele matematyki nagle zaczęli źle uczyć, że nasz system egzaminacyjny szczególnie złośliwie ułożył wyjątkowo trudne pytania maturalne, że rocznik urodzenia 1995 jest wyróżniająco głupszy od wszystkich innych. Fakty i dane mówią, że należało się tego spodziewać, ale z innego powodu.
Od 1983 roku - szczytu wyżu demograficznego, kiedy to urodziło się 724 tys. dzieci - rokrocznie spadała liczba urodzin, ale w roku 1995 spadek ten wobec roku poprzedniego był szczególnie duży. Bardzo dobrze obrazuje to wykres zaczerpnięty z opracowania GUS "Podstawowe informacje o rozwoju demograficznym Polski do 2004 roku".
Tak znaczący spadek liczby młodzieży w roczniku powinien był zaowocować istotnymi cięciami w sieci szkół. Samorządy oczywiście starają się dostosowywać sieć szkół do zmian demograficznych na swoim terenie, ale postępuje to na ogół z pewnym opóźnieniem, gdy już zostaje stwierdzone, że od paru lat liczba kandydatów do danej szkoły istotnie się kurczy. Tak jak zazwyczaj, tak i w roku 2011, kiedy to wspomniany 1995 rocznik kandydował do szkół ponadgimnazjalnych, liczba oferowanych im miejsc była bardzo zbliżona do proponowanych rok wcześniej. Czyli zdecydowana większość szkół średnich musiała mieć do czynienia z mniejszą niż w latach poprzednich liczbą kandydatów i jeśli zapełniła miejsca, które chciała wypełnić, zrobiła to także kandydatami o relatywnie mniejszym potencjale niż dotychczas, również przyjmowała kandydatów najsłabszych.
Szkoły chcą istnieć, a nauczyciele mieć pracę. Dlatego podjęły sie pracy także z uczniami, których predyspozycje odstawały od zazwyczaj przyjmowanych. Programy jeszcze wtedy obowiązujące w szkołach ponadgimnazjalnych nie były dostosowane do potrzeb kandydata zróżnicowanego, nie umożliwiały dostosowania tempa do możliwości konkretnych uczniów, aby i ci najzdolniejsi w gronie słabszych nie tracili czasu, i aby ci najsłabsi mieli szansę, że nauczyciel poświęci im dodatkowy czas na to, by byli w stanie zrobić postęp.
Zarówno zmiana podstawy programowej, jak i obowiązek bardziej indywidualnego podchodzenia do potrzeb uczniów, także wprowadzenie dodatkowych godzin pracy nauczycieli na to przeznaczonych, mogą nieco poprawić sytuację w kolejnych latach. Jednak cięcia w sieci szkół muszą następować, bo przez sporo najbliższych lat kandydatów do szkół ponadgimnazjalnych i wyższych będzie coraz mniej.
Warto tu dodać, że większość z tych, którzy odnieśli porażkę - 19% ogółu - może jeszcze poświęcić na naukę wakacyjny czas i poprawić swój wynik (CKE: "Wstępne informacje o wynikach egzaminu maturalnego w maju 2014 r."). Gdyby wszyscy z nich zdali, porażek będzie tylko 10%. Aż tak optymistyczny scenariusz trudno zakładać, ale może skończy się na około 20%, jak zazwyczaj. Słabsi uczniowie potrzebują po prostu dodatkowego czasu na naukę. Lepiej byłoby, gdyby ten dodatkowy czas szkoły znalazły dla swoich słabszych uczniów w trakcie roku szkolnego, aby im pomóc oraz aby uczniowie ci chcieli wcześniej z takiej pomocy skorzystać. Obecnie pozostały wakacje. Pozostaje życzyć poprawkowiczom powodzenia oraz zwracać uwagę szkołom i kolejnym rocznikom kandydatów na studentów, że lepiej być mądrym przed szkodą, znaleźć ten dodatkowy czas jeszcze w trakcie roku szkolnego...