Może jestem zacofana, ale po mojemu tzw. małżeńskie łóżko przewiduje, że mogą w nim wygodnie koegzystować dwie (płci nie określam, bo może i jestem zacofana, ale nie aż tak!) osoby. Tymczasem w naszym, dzielonym po bożemu przeze mnie i Tubylca, zrobiło się ciasno, gdy pod kołdrą zagnieździł się najpierw Pan P., a potem jeszcze Amant. W sypialni stanęło więc dodatkowe łóżko.

REKLAMA
Gdyby wierzyć w reinkarnację, to nie mam wątpliwości, że w poprzednim życiu zajmowałam się urządzaniem wnętrz. Uwielbiam to! Tyle, że nie mam już co urządzać... Jesteśmy półtora roku po przeprowadzce i mieszkanie ma (nie bez fachowej pomocy) już ostateczny sznyt i w zasadzie została mi tylko dekoracja ścian. Wprawdzie potem jeszcze Jedynak z Rozalką wili sobie gniazdko, ale Tubylec trzymał rękę na pulsie, bym „nie urządzała młodym życia”, jak mawia. No to nie urządzam, ograniczając się (czasem z trudem) do prezentów „na zamówienie”, żeby nie dołączyć do grona tych teściowych, których serdeczne podarunki zalegają pawlacze lub piwnice.
A skoro sama nie mogę, to chociaż sobie pooglądam, jak robią to inni. To dlatego w każdą niedzielę po przedpołudniowym pływaniu zasiadam z kawą do „Dekoratorni”, programu, w którym młodzi architekci wnętrz urządzają mieszkania zgłaszającym się inwestorom. To dlatego, gdy tylko mam chandrę (albo i bez niej) wciskam na pilocie 147 (tak mam zaprogramowane) przywołując niezawodnego pocieszyciela, czyli kanał „Domo”. I przecieram oczy ze zdumienia na widok bogactwa designu hollywoodzkich rezydencji, podziwiam wyzwania stawiających ekologiczne, inteligentne domy, zwiedzam wiktoriańskie domy angielskiej prowincji z pragnącymi uciec z miasta, podglądam, jak mieszkają nasze rodzime gwiazdy... Nikomu niczego nie zazdroszczę, tylko patrzę i patrzę, i napatrzeć się nie mogę. Lubię to i już! W ogóle jestem estetką i przywiązuję wagę do tego, co mnie otacza na co dzień. Nawet sporą wagę, choć nie do zwariowania. Ostatnio sama z siebie śmiałam się, gdy nakrywszy stół do imieninowej kolacji Tubylca, orzekłam, że już niepotrzebne jest jedzenie, tak jest pięknie! No powiedzcie sami: śliwkowy obrus, na nim pistacjowe podkładki, na których ulokowałam duże talerze w kolorze śliwkowym, a na nich mniejsze – oczywiście pistacjowe, czy to nie smakowity wystrój?
Jak zatem ktoś tak wyczulony na estetykę mógł dopuścić do tego, by w starannie przemyślanej (beżowo-brązowo-turkusowej) sypialni stanęło nagle dodatkowe łóżko – zawalidroga. I do tego jeszcze, o zgrozo, czarne! Że za ciasno nam było w małżeńskim łożu po tym, jak zaprosiliśmy doń Amanta? Rzeczywiście, czarną kozetkę Tubylec nabył (za moimi plecami) dla zwiększenia nocnej wygody, precyzyjniej jednak byłoby powiedzieć, że dodatkowe łóżko ma umocnić pozycję Amanta, a osłabić – Pana P. Bo ów burzący ład estetyczny mebel to lekarska kozetka, która służy mi do codziennych ćwiczeń. Takie Madejowe łoże! Skojarzenia są nieuniknione i nachodzą mnie za każdym razem, gdy Tubylec wzywa do gimnastyki. Jak to bowiem z torturami bywa, nie zadaję ich sobie sama, ale jestem molestowana!
Za to fachowo, bo Tubylec przeszedł szkolenie u pani rehabilitantki podczas mojego pobytu w szpitalu.
Co prawda szkolenie było szybkie, ale uczeń nad wyraz pojętny, więc w lot chwycił w czym rzecz. A rzecz w tym, by to co Pan P. w swojej bezprzykładnej złośliwości zwinie – rozwinąć. Ćwiczenia są bowiem rozciągające i mają likwidować znany dobrze parkinsonikom przykurcz mięśni. Mój domowy rehabilitant jest, jako rzekłam, zdolny, ale też upierdliwy, gdy z żelazną konsekwencją, dzień w dzień, zadaje mi ból w imię słusznej sprawy. Bo te ćwiczenia są bolesne, nie żeby bardzo, ale jednak... Wiem, wiem, to dla mojego dobra i tylko ta świadomość każe mi się potulnie kłaść na Madejowym łożu. Jednak, szczerze mówiąc, waga tych ćwiczeń wydaje mi się nieco przereklamowana: specjalnej poprawy nie widzę! Gdy zaczynam powątpiewać w sens całej tej gimnastyki, przypominają mi się słowa pani rehabilitantki, że to tylko wstęp do właściwych, już samodzielnych, ćwiczeń. I tego się trzymam, zresztą nie mam jeszcze poręczy, którą powinnam zamontować w domu. Ale to za jakiś czas, bo teraz nawołuje mnie znowu Tubylec...