Normandia zdobyta!
Setki amerykańskich obozów wojskowych rozlokowanych we francuskich miasteczkach wybrzeża Normandii. Wokół kościołów, w centrach miast krzątający się żołnierze. Dominują mundury amerykańskie, ale widać tez żołnierzy angielskich i kanadyjskich. Co ciekawe, w większości mówią po … francusku.
KATARZYNA JAROŚKA-KUROWSKA Dziennikarka. Coach biznesu i trenerka rozwoju osobistego.
Cześć odpoczywa w namiotach, niektórzy czyszczą broń, inni zakładają na siebie ciężkie ekwipunki spadochroniarzy, ktoś wydaje posiłki z czynnej kuchni, słychać swingującą muzykę z samochodów. Oczywiście jeepów. Na ciężarówkach poukładane stosy skrzyń z amunicją, na trawie porozkładane ciężkie karabiny maszynowe, haubice, moździerze.
Wokół przechadzają się kobiety w strojach z lat 40-tych z żołnierzami pod pachę. Na głowie zgrabnie upięte loczki, suknie z dekoltami, na nogach białe skarpetki z falbankami, do tego szpilki.
Ciągle dojeżdżają kolejne jeepy pełne żołnierzy, niektórzy wychodzą wprost z domów. Prawie na każdym domu, oknie, parapecie flagi amerykańskie i francuskie. Pomiędzy domami rozpięte flagi wszystkich sojuszników II wojny, w tym polskie.
Wjeżdżający do Normandii na oficjalne 70-te obchody lądowania Aliantów we Francji prezydent Stanów Zjednoczonych, Barack Obama, musiał być bardzo zaskoczony takę niesamowitą eksplozją miłości francusko-amerykańskiej, w politycznych stosunkach nieobecną od dawna.
W rocznicę inwazji miasteczka i wsie w pobliżu normandzkich plaż nazwanych przez Aliantów na potrzeby operacji Overlord: Utah, Omaha, Gold, Juno i Sword, 6 czerwca każdego roku zamieniają się w miejsca karnawału i zabawy, radości z wyzwolenia spod okupacji hitlerowskiej. Dziś bardziej związanego z tamtym czasem nostalgicznie i turystycznie.
W okrągłą 70-tą rocznicę tysiące turystów z całego świata, głównie z Anglii, USA i Francji, przybywa żeby doświadczyć atmosfery inwazji i zwycięstwa. Mężczyźni, pobawić się bezpiecznie w wojnę, doznać trudu kilkudniowej niewygody w namiocie, spocić się przez chwilę stojąc w ponad 50-cio kilogramowym ekwipunku, potem usiąść z kumplami, też wojakami na niby, przy piwku w nadmorskiej knajpce. Głośno zagwizdnąć na widok przechodzącej grupy kobiet w czerwonych sukienkach z epoki czy koleżanek-żołnierek w brytyjskich mundurach lotniczej służby naziemnej. Potem, wieczorem zatańczyć na potańcówce na rynku miasta.
Miałam wrażenie, że połowa ludności nadmorskich miasteczek Normandii poprzebierała się. Zresztą kto nie zdążył kupić munduru, mógł to zrobić na miejscu na stoiskach z „nową” odzieżą z demobilu.
Francuzów wspomagają w przebierankach w te dni tysiące turystów angielskich, którzy w ten sposób zaplanowali sobie przedłużony do poniedziałku weekend we Francji. Wielu z nich to entuzjaści inscenizacji historycznych i starych, wojennych samochodów.
W tegorocznych obchodach wzięło udział ponad pięć tysięcy takich pojazdów. Ich wartość zresztą z roku na rok wzrasta. Jeepa, którego niegdyś można było nabyć za 500 $, w tej chwili można kupić na specjalnych stronach internetowych za 15.000 $ - 20.000 $. Na tych samych aukcjach jest wyremontowany czołg Sherman za 300.000 $!
Amerykanie się nie przebierają, raczej przyjeżdżają tutaj, żeby poznać, zrozumieć historię swoich rodzin, odwiedzić groby i spotkać byłych żołnierzy, tych już nielicznych. Porozmawiać z nimi, ale też podziękować. To nie są dla nich jacyś nieznani staruszkowie z orderami, w których odwagę i młodość dziś trudno nam uwierzyć . Oni naprawdę traktują ich z wielkim szacunkiem i podziwem. I to nie tylko prezydent Obama, który w swoim przemówieniu powiedział: „thank you for your service”! Widziałam grupę młodych amerykańskich żołnierzy, którzy podchodzili do siedzącego na ławce staruszka i po kolei każdy podawał mu rękę i dziękował w tych samych słowach ”thank for your service”. Zwykłych Amerykanów, którzy opowiadali o swoich dziadkach żołnierzach i dziękowali im. W muzeum Utah Beach gwiazdami spotkania z prawdziwymi hollywoodzkimi gwiazdami serialu „Kompania braci” stali się dwaj amerykańscy weterani. To z nimi zrobiono więcej fotek niż ze znanymi aktorami.
Francuzi celebrują D-Day (we Francji zwany Jour J) w sposób, który mnie zaskoczył. Powściągliwi na co dzień, tutaj fetują, cieszą się, są otwarci, radośni, wręcz niepoważni z tymi przebierankami a la 1944r. Przyzwyczaiłam się już we Francji, że każda uroczystość rocznicowa to nudne, niekończące się przemówienia wszystkich, którzy tylko staną na scenie, a czasami jest ich tak duża grupa, że od razu chce się uciekać. Warto pojechać w tych dniach do Normandii i zobaczyć inną Francję i Francuzów. W wielu miejscowościach festyny, sztuczne ognie, pokazy lotnicze, swingujące koncerty i bale wolności zaplanowano na najbliższe dwa tygodnie. Kukłę skoczka wiszącego na spadochronie na wieży kościelnej w Sainte-Mere-Eglise też…