Małgorzata Braunek
Małgorzata Braunek Fot. Jerzy Troszczyński, Filmoteka Narodowa

Małgorzaty Braunek nigdy nie poznałem osobiście, nigdy też nie widziałem na żywo. Przekonania, że jest kimś szczególnym nabrałem pod wpływem telewizyjnego serialu „Lalka”, tego nieco nowszego i mniej społecznie zaangażowanego, emitowanego w drugiej połowie lat 1970. Jako chłopiec u progu dojrzewania byłem przekonany, że osoba, którą kocha mój ulubiony książkowy bohater musi być kimś wyjątkowym. Spekulant, filantrop, romantyk, dziś powiedzielibyśmy – cwaniak, poczciwiec i dureń w jednym, stracił głowę dla arystokratki z bankrutującej rodziny. Dlaczego jako jedenastolatek nie miałbym wierzyć, że wybrał piękność doskonałą?

REKLAMA
Pani Małgorzata, wówczas trzydziestoletnia, rzeczywiście była atrakcyjna – zasługująca nie tylko na pożądanie, lecz i – jak to przekonująco zademonstrował obsadzony w roli głównego bohatera Jerzy Kamas – na miłość. Jako Izabela Łęcka, manipulująca biednym Wokulskim, nie potrafiła jednak powstrzymać pożądania, które wzbudził w niej pewien nachalny prostak z wielką naturalnością zagrany przez Romana Wilhelmiego. W okolicach Skierniewic w salonce doszło do namiętnych uścisków. Z jednej strony szkoda, z drugiej – w tej śmiałej jak na tamte czasy scenie zobaczyliśmy, że nie zawsze była Belcia taka chłodna i wyniosła jak na salonach.
Wokulski wysiadł wtedy z pociągu, zerwał zaręczyny i postanowił się zabić. A ja, jako jedenastoletni chłopiec zrozumiałem, że kobiety, przynajmniej te kochane, mogą być niebezpieczne, a romantyczne szczęście może zostać zburzone przez przypadkiem podejrzane intymne macanki pięknej wybranki.
Tamten serial i tamta kreacja nie były jednak ani banalne, ani płytkie. Jeśli coś w przaśnej PRL-owskiej telewizji mogło mieć wtedy formacyjną wartość, to właśnie robione z rozmachem ekranizacje wielkich powieści. A dzieło Prusa, co łatwo dostrzec, pod każdym względem przewyższało powieścidła Sienkiewicza. Może dlatego w roli Oleńki Pani Małgorzata nie zapadła mi tak głęboko w pamięć.
A potem zniknęła. Przez jakieś trzydzieści lat nie wiedziałem, co się z nią dzieje. Prawdę mówiąc nie interesowałem się tym. Były inne aktorki, modelki, no i oczywiście prawdziwe życie, które okazało się, ku pewnemu zaskoczeniu, bogatsze niż filmowe scenariusze.
Kilka lat temu wróciła. Dowiedziałem się, że jest wegetarianką. Jako neofita tej dziwacznej w naszym kraju praktyki pomyślałem: jest dobrze. Okazała się też buddystką, osobą pełną równowagi, spokoju, życzliwości, ciepła. W Chinach walczyła o prawa człowieka, a o prawa zwierząt – także poza kuchnią i talerzem. I pomyśleć, pomyślałem, taka próżna Belcia, taka arystokratyczna gęś, taka lala w koronkach.
Cóż, nawet jeśli świat jest sceną, to ludzie jako aktorzy jednak się zmieniają. Wybierają swoje role, stają się kimś innym. Ze swoją urodą Pani Małgorzata mogła zrobić tak zwaną karierę na Zachodzie. Wybrała trudniejszą drogę. Odnalazła inny rodzaj piękna.
Parę lat temu, a może to wciąż jeszcze kilka miesięcy, widzieliśmy z Elą reklamę czegoś, chyba kawy, w której występowała aktorka do złudzenia przypominająca młodą Braunek. Zastanawialiśmy się, czy to może jej córka. Aktorka z reklamy z uśmiechem witała i brała w ramiona męża, a może chłopaka, który w pięknym, pełnym światła domu jak dziecko bawił się samochodzikiem, wśród rzeczy trzymał gitarę. Niedojrzały niczym jedenastolatek.