Odejście najdroższej osoby, czy to będzie mąż, kochanka, czy papież wywołuje trudne do opisania cierpienie. Gdy serce krwawi, pytamy, dlaczego mnie się to przytrafiło? Dlaczego akurat mnie to spotkało? Wyjaśnienie, którego udzielił nam ten, kto złamał nam serce wydaje nam się niewystarczające, nieadekwatne, krzywdzące. Utrata sił fizycznych? Też mi powód! Wszystkim, których Benedykt XVI zranił swoją decyzją, proponuję jednak, aby nie dociekali, nie drążyli. Jeśli bowiem są jakieś inne, „prawdziwe” przyczyny, to mogą one wywołać jeszcze większy ból. Oto, co moglibyście usłyszeć.
Tak więc widzicie, drodzy współopuszczeni, że serce, choćby najbardziej złamane, można zawsze złamać jeszcze bardziej. Benedykt z pewnością nie chciałby tego zrobić, więc nie powiedział nic raniącego. W przeciwieństwie do wielu z nas jest człowiekiem delikatnym, taktownym i nikogo nie chciałby urazić. Kochajmy go zatem nieustannie. Życzmy mu jak najlepiej we wszystkich przedsięwzięciach, których się podejmie. Niechaj jakaś niepokalana panienka ma go w swojej opiece.
