Odejście najdroższej osoby, czy to będzie mąż, kochanka, czy papież wywołuje trudne do opisania cierpienie. Gdy serce krwawi, pytamy, dlaczego mnie się to przytrafiło? Dlaczego akurat mnie to spotkało? Wyjaśnienie, którego udzielił nam ten, kto złamał nam serce wydaje nam się niewystarczające, nieadekwatne, krzywdzące. Utrata sił fizycznych? Też mi powód! Wszystkim, których Benedykt XVI zranił swoją decyzją, proponuję jednak, aby nie dociekali, nie drążyli. Jeśli bowiem są jakieś inne, „prawdziwe” przyczyny, to mogą one wywołać jeszcze większy ból. Oto, co moglibyście usłyszeć.
adiunkt w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego, redaktor kwartalnika "Psychologia Społeczna"
To nie było to
Całe życie poświęciłem temu jednemu związkowi. Inwestowałem weń cały swój czas, energię, siły fizyczne, intelektualne i duchowe. Nic w życiu nie było dla mnie ważniejsze. Nie oglądałem się za kobietami, mężczyznami ani dziećmi. Nawet hazard i wódkę, nie mówiąc już o innych, bliższych kulturze wysokiej przyjemnościach, odtrąciłem na rzecz tego, co było między nami. Zaangażowałem się bez reszty i to zostało w końcu dostrzeżone. Zostałem partnerem doskonałym, wzorcowym, autorytetem w krainie związków uduchowionych i wiecznych. Wydawało się, że tak już musi pozostać, że takie jest moje i Wasze przeznaczenie.
Z czasem jednak zacząłem mieć coraz więcej wątpliwości. Czy to jest aby słuszna droga? Czy czegoś nie tracę w życiu? Czy gdyby to wszystko potoczyło się inaczej, nie bylibyśmy oboje szczęśliwsi? Czy świat nie byłby lepszy? Czy moja niezachwiana wiara w sens tego wszystkiego nie była ślepa co najmniej na jedno oko? I wreszcie nadeszła ta chwila, gdy zrozumiałem, że to jednak nie było to. Nie mogłem dłużej udawać, że nic się nie zmieniło i ciągnąć tego w nieskończoność. Wierzcie mi, że obojętnie, czy ma się lat 16, 46 czy 86 człowiek się uczy i zawsze jest czas na zmianę. Możecie mi zaufać, bo mówi to Wam osoba, którą szanujecie i kochacie.
Odchodzę więc. Dziękuję za wszystko, co od Was dostałem. Nie wyobrażam sobie nawet, jak bardzo musicie cierpieć. Pozostańcie w pokoju. Bóg z Wami!
Nie pasowaliśmy do siebie
Gdy się poznawaliśmy, wydawało mi się, że mamy tyle wspólnego. Łączyły nas wspólne wartości, postawy i preferencje. Patrzyliśmy w tę samą stronę i dążyliśmy do osiągnięcia tych samych celów. Ogólnoświatowe dobro, boska miłość i błogosławiona radość były dla nas ważne. Tak mi się przynajmniej przez długie lata wydawało. Ale z czasem, jak chyba przy każdym takim oczarowaniu, przyszło w końcu rozczarowanie. Zacząłem dowiadywać się o Was rzeczy, które kłóciły mi się z tym, co widziałem na początku. Nie chcę mówić o wszystkim, bo to byłoby zbyt raniące, ale wspomnę tylko o kilku najtrudniejszych dla mnie sprawach.
Zawsze byłem skromnym człowiekiem i ze wstrętem ubierałem się według Waszego gustu. Pozłacane szaty, drogocenna laska i jeszcze ta idiotyczna torba po mące na głowie – wszystko to budziło moją odrazę, podobnie jak podawanie pierścienia do pocałowania i nieustanne błogosławienie wszystkich, nawet tych, których nie lubiłem lub wręcz nie znałem. Wierzyłem jednak, że jesteście skromnymi ludźmi. Tymczasem okazało się, że oszukujecie na podatkach, prowadzicie podwójną księgowość, wyzyskujecie swoich bliźnich w pracy i gromadzicie lub staracie się gromadzić majętność, z której sami nie możecie lub nie moglibyście skorzystać. A tymczasem miliard ludzi na świecie głoduje, trzy razy tyle nie dojada, a zdecydowana większość boryka się z problemami dnia codziennego, których przysporzyła im cudza chciwość i egoizm. Nawet w najbliższym otoczeniu spotkałem się z oszustami, a bank kojarzony z moim miejscem zamieszkania po wielokroć okrył się niesławą. To nie tak miało być.
Po drugie, ja zawsze kochałem słabych i potrzebujących. Pochylałem się nad niepełnosprawnymi, wykorzystywanymi i niedołężnymi. Miłość do starców i dzieci zawsze rozumiałem jako dbanie o ich dobro i poszanowanie ich nietykalności. Gdy pozwalałem starcom myć sobie stopy, to zawsze upewniałem się, że robią to z własnej woli. Gdy dotykałem dzieci, to zawsze była to aseksualna pieszczota. Tymczasem dowiedziałem się, że ci z Was, którzy deklarowali do mnie największą miłość wydłużają wiek emerytalny w krajach, w których średnia oczekiwana długość życia jest od tego wieku niewiele większa. Dowiedziałem się, że starsi ludzie nie mogą utrzymać się z emerytur, nie stać ich na wykupienie podtrzymujących przy życiu leków, a w szpitalach odmawiają im operacji, bo to się podobno nie opłaca. Sam zamierzam żyć jeszcze długo i uważam, że to zwyczajna podłość.
Co do dzieci zaś, to dowiedziałem się, że wielu spośród Was, w tym moi bliscy współpracownicy, ludzie boży ostentujący się swoją świątobliwością, traktowali kontakty z nimi w sposób nieodpowiedni. Dopuszczali grzeszne myśli, niepohamowaną pożądliwość i zły dotyk w obszary, które powinna cechować prawość, powściągliwość i co najwyżej ojcowskie przytulenie. Nie mogę wciąż trwać w związku z tymi, którzy krzywdzą dzieci.
Przez wiele lat kochałem Was, ale zawiedliście moje zaufanie. Nie mogę dłużej trwać w związku z tymi, którzy gromadzą zbytki, wykorzystują innych, skazują bezbronnych na zatracenie, a niewinne deprawują. Sam jestem inny. Nie pasujemy do siebie.
Odchodzę więc. Przepraszam za cierpienie jakie macie przeze mnie, ale zbrakło mi empatii i zrozumienia. Mam nadzieję, że ktoś inny pomoże Wam rozwiązać część Waszych problemów.
Zakochałem się
Tak, przyznaję, przez te wszystkie lata byłem bardzo zaangażowany w relacje z Wami. Spędzaliśmy wspólnie czas na śpiewach, czuwaniu i modlitwie. Przeżyliśmy razem wiele odlotowych chwil. Doznania mistyczne i otarcia o prawdę ostateczną bywały naszym wspólnym udziałem. Wielokrotnie zatracałem się w ekstazie. Nie potrafiłem postawić granic ani powstrzymać emocji, które mnie przerastały. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że tamten związek był chorobliwy, że powinienem był te granice postawić i panować nad emocjami.
Nie wiem, jak będzie tym razem. Jestem na pewno mądrzejszy, mądry mądrością 86-latka. Postanowiłem jeszcze raz zacząć wszystko od nowa. Nie, nie jestem na to za stary. Wierzę w życie wieczne. Zrozumiałem, że to nie Wy, lecz ktoś inny jest dla mnie odpowiednią osobą. Fascynacja czynieniem dobra, pomaganie innym ludziom, traktowanie wszystkich w egalitarny sposób – oto cechy, których Wam brakuje, a które znalazłem gdzieś indziej.
Poza tym otrzymałem propozycję pracy w innym miejscu. Moje doświadczenie zawodowe w działalności misyjnej, duchowej i charytatywnej zostało dostrzeżone i docenione. Nie chodzi nawet o to, że pieniądze większe, a roboty mniej. Może sił fizycznych mam już niewiele, ale duch wciąż tkwi we mnie mocny i czuję, że będę mógł zrobić wiele dobrego gdzie indziej. Przebywanie z Wami tłamsiło mnie, ograniczało, zagrażało mojej wolności i niezależności.
Życzę Wam – mam nadzieję, że wierzycie w moją szczerość – szczęścia i wszystkiego, co najlepsze w życiu. Błogosławię Was. Powiedziałem już wszystko, co chciałem Wam powiedzieć.
***
Tak więc widzicie, drodzy współopuszczeni, że serce, choćby najbardziej złamane, można zawsze złamać jeszcze bardziej. Benedykt z pewnością nie chciałby tego zrobić, więc nie powiedział nic raniącego. W przeciwieństwie do wielu z nas jest człowiekiem delikatnym, taktownym i nikogo nie chciałby urazić. Kochajmy go zatem nieustannie. Życzmy mu jak najlepiej we wszystkich przedsięwzięciach, których się podejmie. Niechaj jakaś niepokalana panienka ma go w swojej opiece.