Time Magazine

Magazyn „Time” swego czasu opublikował na okładce zdjęcie Jamie Lynne Grumet, matki karmiącej piersią syna, który miał niebawem skończyć cztery lata. Kobieta jest zwolenniczką rodzicielstwa bliskości (ang. attachment parenting), postulowanej przez amerykańskiego pediatrę Williama Searsa. Z teorii przywiązania jednego z najsłynniejszych psychologów rozwojowych Johna Bowlby’ego wysnuł on konkluzję, że należy za wszelką cenę umożliwić dzieciom zapewnienie silnej więzi emocjonalnej z rodzicami. Tylko ta pozwoli bowiem stworzyć bezpieczny styl przywiązania – relację dziecka z matką/opiekunką, która według Bowlby’ego jest warunkiem prawidłowego rozwoju psychicznego, a w dorosłym życiu pozwala tworzyć satysfakcjonujące bliskie związki. Ten oparty na poczuciu bezpieczeństwa styl przywiązania przejawia większość, bo około dwóch trzecich dzieci. Wydaje się więc, że jest on wynikiem naturalnego, zapewne opartego na intuicji i wiedzy potocznej, sposobu postępowania matki z dzieckiem. Jednak jak każda idea także i ta uległa deformacji, gdy została doprowadzana do ekstremum. Akt karmienia został medialnie nadęty i wyeksponowany w pozanormatywny sposób. Kolejnym krokiem mógłby być dojrzewający nastolatek ssący matczyny sutek.

REKLAMA
Widok matek karmiących piersią w miejscach publicznych nie jest dzisiaj niczym niezwykłym. Niektóre z nich starają się to robić dyskretnie, jednak te zakrywające pierś przynajmniej w wielkim mieście należą do rzadkości. Epatowanie fizjologią macierzyństwa spotyka się ze zrozumieniem. Potrzeby dziecka muszą być przecież zaspokajane. O ile jednak w przypadku niemowląt naturalne karmienie piersią wydaje się czymś oczywistym, to już w przypadku jeżdżących na rowerkach czterolatków czy sześciolatków wspinających się na drzewa budzi kontrowersje. Sam pamiętam, jak odczułem przykry dysonans, gdy kilkuletnia córka kolegi stojąc pogryzała kiełbasę i cały czas trzymając ją w ręce sięgała do piersi mamy. Wyjaśnię, że tym, co mnie zaniepokoiło nie było popijanie wędliny mlekiem, ale społeczny kontekst tej scenki. Zazwyczaj żony nie pokazują piersi kolegom męża, w dodatku w obecności ich żon.
Pierś młodej żony kolegi w ustach ich córki nie wydała mi się atrakcyjna. Prawdę mówiąc choćby była najatrakcyjniejsza, nie potrafiłbym tego wtedy ocenić. Odwracałem od niej z zażenowaniem wzrok. Na szczęście mogłem skierować go na swoją żonę lub kolegę, męża karmiącej. W innym wypadku szukałbym zapewne czegoś w weekendowej scenerii, jakiegoś punktu zahaczenia. Komentowanie karmienia czy jakikolwiek inny w nim udział (może jeszcze kiełbaski?) nie wydały mi się stosowne.
Kobiece piersi to nie tylko atrybut macierzyństwa. To także, a być może nawet przede wszystkim, ważna część seksualności – obszar ciała przyciągający uwagę heteroseksualnych mężczyzn i homoseksualnych kobiet, bezlitośnie oceniany, lubieżnie pożądany. Dekolty, niekiedy bardzo głębokie, świadczą o tym, że piersi bywają traktowane jako obiekt dumy, atut, seksualny wabik. Doznania zmysłowe, których dostarczają są bardzo podstawowe, nie wymagają umysłowości przewyższającą tę, którą dysponuje kilkuletnie dziecko. Nie bez racji amerykański polityk polskiego pochodzenia Zbigniew Brzezinski ukuł kiedyś termin „tittitainment” („cycozrywka”?, zabawa cycuszkami?) na określenie niewybrednych, bezmyślnych i tanich form spędzania czasu, którymi według niego będzie można zaabsorbować niepotrzebnych, sfrustrowanych społecznych wyrzutków. Biusty jako medialne gadżety symbolizować by więc miały erotyczne rozrywki klasy społecznej, do której docelowo, według Brzezińskiego, mogłoby należeć aż 80 procent populacji.
Co złego jest w zabawach piersiami? Feministyczny dyskurs ich wykorzystanie do męskich potrzeb utożsamia z przedmiotowym traktowaniem kobiet. Słusznie. Matczyny dyskurs odmawia dzieciom prawa do zabawy, a jedynie do czerpania pokarmu. Słusznie. Wreszcie sprzeciwianie się seksizmowi wobec mężczyzn oznacza niezgodę na traktowanie ich jak dużych dzieci, które chciałyby odzyskać to, co utraciły wraz z dostępem do matczynego mleka. Robią to rzekomo, gdy poszukują wydatnych piersi zapowiadających macierzyńską obfitość i uprawiają seks, aby w jedyny dostępny sposób powrócić do bezpiecznego kobiecego łona.
Czy słusznie nie godzimy się z tą ostatnią interpretacją? Może rzeczywiście wieczna niedojrzałość, ów „syndrom Piotrusia Pana” (Piotrusi Patelni raczej), przybiera także i taką formę. Tylko czy mężczyźni właśnie z powodu niedojrzałości masowo interesują się biustem? A z jakiego powodu kobiety – może z wyłączeniem feministek i pozostałych „anty-urodystek” – odpowiadają na tę niedojrzałość dekoltami, wypychaczami, skalpelem i silikonem? Reflektują na niedojrzałość? Zostają zmuszone do podjęcia patriarchalnej zabawy w seksualny obiekt kuszący wygłodzonych chłopców? A może, jak twierdzą wrogo nastawiani do kobiet seksiści, korzystają ze swojej seksualnej władzy, a biustonosze powiększające piersi i wszczepiane pod skórę woreczki z sylikonem to ich dodatkowy oręż?
Karmienie piersią dzieci wchodzących w fazę wczesnodziecięcego onanizmu, naturalną fazę rozwojową, opisaną już sto lat temu przez Zygmunta Freuda, przedstawiane jest w mediach wyłącznie jako przejaw wybujałego macierzyństwa. Tymczasem, co widać między innymi na średniowiecznych obrazach madonn karmiących oseski o twarzach dojrzałych mężczyzn, akty laktacyjne mają dwuznaczną wymowę. Dorośli mężczyźni dla innych – bogatych, lubieżnych i bogobojnych – dorosłych mężczyzn malowali świętą madonnę podającą pierś niby niemowlakowi, a tak naprawdę jednemu z nich, miniaturowemu biskupowi czy szlachcicowi. Czysta perwersja.
Rodzicielstwo bliskości to wychodzenie naprzeciw emocjonalnym i społecznym potrzebom dzieci. Tworzenie relacji, których zewnętrzny obraz przypomina grę wstępną, może nawet – wobec braku nagości i namiętności – nieco perwersyjną, aż zaprasza rzeczywistego partnera matki do zazdrości o własne dziecko. Taki odwrócony kompleks Edypa nie wróży niczego dobrego. Może jednak i z tym problemem rozbuchane, wyzwolone z konwenansów macierzyństwo sobie poradzi. Tylko czy obsadzenie przez matkę własnego dziecka w roli życiowego partnera wyjdzie obojgu na dobre? Na pewno nie tędy prowadzi droga do autonomii i szczęścia, którą postulował Bowlby, gdy pisał o bezpiecznym stylu przywiązania.