Wskazywanie ideologicznych wrogów i przypisywanie im niecnych intencji to stara praktyka niedemokratycznych reżimów. Augusto Pinochet eksterminował socjalistycznych aktywistów, Hitler – komunistów, Innocenty IV – Katarów i tak dalej, w głąb historii. Także obecnie wrogowie są chętnie oznaczani i stygmatyzowani. Wykluczenie ich z głównego nurtu polityki i przyznanie statusu niebezpiecznych ekstremistów to pierwszy krok do penalizacji niewygodnych przedsięwzięć. Adam Michnik jest zbyt inteligentnym inteligentem, aby o tym nie wiedzieć. Wolałbym w to nie wierzyć, ale obawiam się, że jego tekst „Czy zagraża nam faszyzm?” to nie przejaw obywatelskiej troski, ale cyniczny propagandowy strzał w kierunku przeciwników partii, której linię propagandową reprezentuje kierowany przez niego dziennik.
adiunkt w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego, redaktor kwartalnika "Psychologia Społeczna"
Kogoś z Państwa zabolało zestawienie Pinocheta, Hitlera i papieża Innocentego? Sięgnijcie więc do artykułu Michnika. Czy zestawienie w jednym akapicie Chaveza i Castro z Hitlerem i Mussolinim, bez rozróżnienia ich ideologii, celów i środków nie jest zabiegiem mniej uprawnionym niż wymienienie trzech niewątpliwych zleceniodawców ideologicznych grupowych morderstw? Michnik zapomina, że Chavez był wybierany w demokratycznych wyborach ze znacznie większym poparciem niż Tusk. Czyżby Pan Redaktor nie pamiętał, że mieszkańcy Kuby przez dziesięciolecia odczuwali skutki wymierzonej w nich przez kolejne rządy USA blokady gospodarczej znacznie dotkliwiej niż antydysydentckie działania Castro? Czy przywódcy Wenezueli i Kuby wypowiadali wojny i mobilizowali naród albo realizowali programy biologicznej likwidacji wrogów, jak Hitler?
Oni umieją kłamać i hipnotyzować. Castro przez dekady oszukiwał świat co do natury swego reżimu. Wśród okłamanych byli wybitni twórcy kultury i nauki – napisał Michnik. Czy ta retoryka nie wydaje się Państwu znajoma? "Oni" czyli kto? My, liberalni demokraci, a oni – którzy stoją tam, gdzie stało ZOMO? Tworzenie sztucznych podziałów i używanie inwektyw wobec przeciwników politycznych to są praktyki stosowane przez najbardziej radykalnych spośród tych, których krytykuje naczelny „Wyborczej”. Dopisując się do ich sposobu dzielenia świata polityki chcąc nie chcąc staje po ich stronie. Przyczynia się do „emocjonalizacji” języka polityki, którą tak krytykuje.
Przypisywanie faszystowskich inklinacji związkom zawodowym w dzisiejszej Polsce to zwyczajna podłość. Przed kilkoma laty na łamach „Wyborczej” sam zwątpiłem w sens ciągłego istnienia „Solidarności”, posuwając się nawet do podpowiedzianego mi przez Jacka Harłukowicza stwierdzenia, że „pozostał tylko szyld i aparat”. Mój sceptycyzm wobec „S” spotkał się z gwałtowną reakcją kierownictwa dolnośląskiego oddziału „Gazety”. Redaktor Maciorowski przekręcił wtedy moje sceptyczne słowa dotyczące masowego charakteru pierwszej „Solidarności”, by tym ostrzej mnie zaatakować.
Dzisiaj zapewne ponownie narażę się na gniew prorządowego medium, tym razem jednak broniąc NSZZ „Solidarność”. Dzisiaj bowiem, inaczej niż jeszcze w 2010 roku, związek ten pokazuje, że potrafi walczyć. Miasteczko namiotowe pod Dolnośląskim Urzędem Wojewódzkim we Wrocławiu jest tego żywym dowodem. Możemy nie zgadzać się z jego religijną oprawą, ale tak właśnie wygląda oddolna demokracja. To tak właśnie, poprzez organizację protestów, sprzeciwiając się nadużyciom władzy, działała „Solidarność” w 1980 i 1981 roku.
Zapewne wobec innych, mniej religijnie zideologizowanych związków zawodowych: Sierpnia 80, Inicjatywy Pracowniczej, Kontry, FZZ czy OPZZ także można wysunąć zarzuty, że używają dosadnego języka, a ich liderzy odwołują się do emocji odbiorców. Ale to jeszcze nie powód do tego, aby potępiać związki zawodowe i wykluczać je – jako współczesnych wrogów demokracji – z życia publicznego. Odróżnijmy formę od treści. Dziennikarze, nie mówiąc już o redaktorach naczelnych, gazet mniej szacownych niż „Wyborcza” chyba potrafią to zrobić.
Wystąpienie Michnika przeciwko oddolnej demokracji to kuriozum. Uważam, że krytykowanie języka i retoryki, jaką prowadzona jest walka polityczna powinno być wyraźnie oddzielane od celów tej polityki. Możemy się nie zgadzać z tym, w jaki sposób przemawiają niektórzy liderzy i na ile jest to sposób „wodzowski” czy „autorytarny”, ale dobrze jest rozpoznać ich polityczne zamiary, zastanowić się, czy nie reprezentują ludzi opuszczonych, zawiedzionych, okłamanych przez system. Przecież to właśnie tacy ludzie są wśród tych 81 procent, którzy w 2011 roku nie głosowali na Partię popieraną przez sztandarowy dziennik Agory.
Nie głosowałem nigdy ani na PiS, ani na PO. Praktyka rządów tych partii pokazała, że obydwie dbają przede wszystkim o interesy dużych przedsiębiorstw i najbogatszych osób fizycznych. Także obecna treść debat parlamentarnych nie uwzględnia tego, co leży w interesie pracowników i ich rodzin. Rząd próbuje demontować kodeks pracy, stwarza warunki do obniżania zarobków, większego wyzysku w miejscach pracy i powiększania bezrobocia. Interesy ludzi pracy najemnej, oprócz wąskiej grupy wysokiego szczebla menedżmentu i specjalistów, nie są w parlamencie reprezentowane. Interesy emerytów, bezrobotnych, niepełnosprawnych także trudno uznać za realizowane.
W tej sytuacji jedynie oddolne, obywatelskie zaangażowanie mogłoby doprowadzić do uwzględnienia w realnej polityce dobrostanu większości ludzi. Na razie niewiele jest organizacji, które potrafią to zrobić. Te, które powstają, jak Komitet Obrony Pracowników, z pewnością, aby być skuteczne, będą współpracowały i z opozycją pozaparlamentarną, i ze związkami zawodowymi. O ile te ostatnie będą jeszcze legalne.
24 lata dopełniły dobę „Gazety Wyborczej” jako zdeklarowanej piewczyni demokracji. Ostatni tekst pana Adama, jej praojca pokazał, jak nagi jest król. Kwestionując prawo do oddolnych protestów społecznych naczelny uległ pokusie, której ulegają inni apologeci aktualnej władzy. Zakwestionował oddolną, pozaparlamentarną demokrację. Rzucił ludziom w oczy to, co rzucają prosystemowi propagandyści wszystkich krajów: władza została wybrana w wyborach, więc może robić, na co ma ochotę.
Panie Adamie, przecież Pan sam kwestionował legalność władzy, popieranej swego czasu jednak przez znacznie większą część społeczeństwa niż te 19 procent uprawnionych, które zagłosowało na Platformę Obywatelską w 2011 roku. Zapomniał Pan co oznacza demokracja czy tylko Pan udaje?