Mam 37 lat i gdybym wiedział kiedyś to co wiem teraz o filmie i samorealizacji, byłoby mi łatwiej w osiągnięciu celu. Byłbym w innym miejscu, bo w wieku siedemnastu lat robiłbym to co robię teraz. Wierzę, że niektórzy wiedzą tyle co ja teraz w wieku siedemnastu lat, dlatego jest im łatwiej. Wiem również, że niektórzy nigdy nie posłuchają mojej rady i będą musieli nauczyć się na własnych błędach. Może muszą stworzyć własną drogę, może są leniwi lub zbuntowani albo po prostu nie chcą. Tak jak ja nie chciałem.
Teraz zrozumiałem, że wszystko zaczyna się od psychologii. Ta pierwsza myśl stworzenia czegoś dla kogoś, lub dla siebie posiada pewien podstawowy motyw. Dlaczego to robię? I drugi ważniejszy - dlaczego naprawdę to robię?
Dlaczego chcę zostać muzykiem, reżyserem, aktorem, malarzem, sportowcem, pisarzem, scenarzystą, tancerzem, gitarzystą, perkusistą itd.
Jak sięgam pamięcią, moje postanowienie by być reżyserem, miało podstawowe powody. Chcę być reżyserem, bo czuję że mam coś do powiedzenia. Czuję, że mam do tego talent. Jestem w tym dobry bo lubię oglądać filmy. Chcę być taki jak Stanley Kubrick. Chciałbym by ludzie mnie szanowali. Chciałbym być sławny. Chciałbym by o mnie mówiono dobrze. Chciałbym dostać Oskara. W końcu moja była dziewczyna dowie się o mnie i będzie żałować, że przestała dzwonić. Myślałem wtedy sobie.
Jak widzicie, czym dalej wchodzimy w psychologię, tym bardziej powód wydaję się błahy, choć dla nas samych jest strumieniem najważniejszym. Dla nas ta jedna dziewczyna czy rodzice czy ktokolwiek inny jest główną motywacją, by ruszyć dupę i robić swoje.
Niestety zapominamy o najważniejszym. O filmie samym w sobie. O piosence samej w sobie. O dyscyplinie samej w sobie. Więc robimy filmy, nie wiedząc dlaczego je robimy, tworzymy muzykę, nie wiedząc, że nie ma to nic wspólnego z muzyką. Uprawiamy sport nie wiedząc po co.
To bardzo trudne ale prawdziwe. Kierujemy się tym głębokim celem i zapominamy o najważniejszym. O samym tworzeniu. I jest nas tyle, ile jest zranionych dusz na świecie. Bardzo dużo. I każdy błądzi (lub większość).
W tym samym czasie, ktoś inny zajmuje się muzyką, bo chce zrobić piosenkę. Lub pisze film, bo chce opowiedzieć tą historię i robi to. Jest to nieudolne, niezgrabne ale posiada bardzo ważny cel. Ktoś robi piosenkę dla piosenki a nie dla zalepienia swojego worka nieszczęść i niskiego systemu poczucia własnej wartości.
Piosenka w końcu wychodzi. Jest podobna do wielu innych ale jest. Zaraz będzie kolejna i lepsza. Jeśli gość lub gościówa się nie zrazi, zaraz będzie coś czego można słuchać. Coś co można wykorzystać.
Wierzę, że ci ludzie na festiwalach filmowych i redaktorzy muzyczni, czekają na nowe piosenki i filmy i czekają na coś zajebistego. Nie obchodzi ich co kierowało muzykiem lub reżyserem by to zrobić. Na końcu najważniejsza jest piosenka. Najważniejszy jest film sam w sobie. Historia i melodia. Pomysł i gatunek.
Ci nieszczęśnicy, którzy tworzą, by zbawić siebie, będą narażeni na niepowodzenie. Ich mocno nadmuchane i przestraszone EGO już wymyśli im bariery, których nie zdołają przeskoczyć. Jest to pierwsza i najważniejsza pułapka, która czeka każdego nieszczęśnika o błędnej motywacji. Pułapka nazywa się PASJA.
Ten pierwszy kupi gitarę i zacznie na niej grać, nagrywać by osiągnąć cel jak najszybciej. Ten drugi o błędnej motywacji robienia sztuki, ucieknie do kolekcjonowania dzieł innych wierząc że to oni pomogą mu w osiągnięciu celu.
I tak muzyk zacznie kupować sobie wszystkie vinyle ulubionego zespołu, potem innych zespołów. Będzie słuchał w kółko tych, których nazwie swoimi idolami. Kupi sobie mnóstwo sprzętu by być profesjonalny. Pewnego dnia po obejrzeniu kolejny raz Kubricka powie sobie: "Ja pier***ę, nie zrobię takiego filmu, Tego się nie da powtórzyć. Nie będę jak Stanley Kubrick, David Bowie, Jack Nicholson.". I tak też będzie. Nie będziesz nigdy nimi.
A ten drugi będzie sobą i naiwnie będzie grał swoje naiwne piosenki.
Moja prostota w robieniu muzyki przejawia się tym, że ja nie mam tysiąca płyt swoich idoli w swojej domowej kolekcji. Słucham muzyki jak dziecko, nie jak profesjonalista. Nie mam problemu z tym, że dana melodia była gdzieś już słyszana i nie jest tak zajebista jak muzyka moich idoli. Mam to gdzieś. liczy się konkretna piosenka. Niestety tego nie mogę powiedzieć o reżyserii. Dlaczego? Bo posiadam w domu tysiąc płyt DVD. I oglądałem notorycznie filmy wielkich mistrzów, wierząc, że się czegoś nauczę.
Lekcja numer jeden kochani. Niczego się od nich nie nauczycie. Możecie ich słuchać, oglądać, studiować, przeglądać klatka po klatce i nic się nie wydarzy, dopóki nie zrobicie swojego filmu lub piosenki.
STANELY KUBRICK powiedział. Chcesz się nauczyć filmu, zrób jeden.
Byłem ostatnio na koncercie młodych dzieciaków. Takich siedemnastolatków właśnie. Mogli by być moimi dziećmi he he... I widzę super gitary, tatuaże, sprzęt klasowy, fuzzy do gitar i efekty. Chłopaki wyglądają dobrze i są nieokrzesani, zbuntowani, zdołowani. I nie ma tam muzyki.
Widzę tego wokalistę jak tuła się po pustych korytarzach swojego liceum czytając książkę, której nie rozumie. Jest inny i "dziwny" i przyciąga i odstrasza ale nie robi piosenek. Nie wiem co on robi.
Tak samo było ze mną. Te moje filmy krótkometrażowe były z dupy i niezrozumiałe dla nikogo, bo ja nie robiłem ich dla historii. Chciałem się zbawić jako człowiek. Chciałem coś sobie wytłumaczyć. Nawet sam tego nie rozumiałem. Daje tu parę przykładów swoich "zrytych" filmów, byście nie szli tą drogą. Idźcie z prądem a wszystko po drodze samo się pojawi. Ale to już w kolejnej lekcji...
PS Jeśli chcecie się czegoś o sobie dowiedzieć nie musicie robić muzyki lub filmów. Wystarczy terapia. A jeśli waszą główną motywacją jest to, że pewna dziewczyna was już nie lubi a powinna, czas wykonać telefon i jej o tym powiedzieć. Przynajmniej jeden problem z głowy i do przodu... i z prądem :)