W luksusie jest coś skandalicznego, wołającego o pomstę do nieba. To jest tekst o momentach, w których niebo do luksusu z pomstą przychodzi i o tym, co dla nas z tego wynika.
Na luksus pozwolić może sobie ten, kto pieniędzy zgromadził nad miarę. Ale to nie z nadmiaru, a z samej istoty pięniedza skandaliczność luksusu się bierze. Pięniądz pozwala sprowadzić wartość wszystkiego do wspólnego mianownika. Walutą za którą wszystko wymienić można było 600 lat temu we Florencji był floryn (3.53 gram czystego złota). Na floryn składało się 100 soldi. Dwadzieścia soldi kupowało beczkę wina. Dziesięć modlitwę w intejcji poległych. Prostytutka liczyła sobie piętnaście (źródła nie podają za co dokładnie).
Ta wymierność wszytkiego powodowała jednak pewien dyskomfort. Odczuwał go dotkliwie Cosimo, członek wpływowej wówczas rodziny florenckich bankierów, Medyceuszy. Zwrócił się więc do papieża Eugeniusza z pytaniem co mógłby zrobić, żeby zachować bożą łaskę ciesząc się jednocześnie zbytkami życia doczesnego. „Zainwestuj 10 000 florynów w odnowę Kościoła San Marco“ – brzmiała odpowiedź. Bank Medyceuszy ukarano za to, że pożyczał na procent, innym zaś słowy, parał się lichwą. Pożyczając na procent bankierzy kupowali swoich dłużników czas – czas pomiędzy momentem, w którym dłużnik od nich floryny pożyczał i tym, w którym miał je zwrócić. Swojego czasu chrześciajnin zaś sprzedawać nie może. Nasz czas, jak mówi Pismo, należy tylko do Niego.
Savonarola i stosy próżności
Lichwa stanowiła centralny problem u zbiegu moralności i przedsiębiorczości. Problem, którego nie dawało się ławto zamieść pod dywan. Kiedy w 1394 r. Kościół zakazał jej oficjalnie, florenccy bankierzy wymyślają alternatywny dla pożyczki na procent instrument kredytu. Akredytywa walutowa, bo o niej mowa, pozwałała im zarabiać na tym, co nazwalibyśmy dzisiaj różnicą kursową. Pozwalała im też rozciągnąć wpływy handlowe poza Toskanię i północną Italię. Dzięki akredytywie handel kwitł w całej Europie, a razem z nim sztuka finansowana przez bogacących się bankierów z Florencji. W mieście powstawały kolejne palazzo, a Cosimo chętnie płacił największym twórcom renesansu, którzy odwdzięczali się malując Maryję „piękną jak jawnogrzesznica“.
To nie wszystkim się podobało. Najminej zaś podobało się pewnemu mnichowi z Ferrary. We Florencji mieszkam niedaleko placu jego imienia. Na środku pomnik, z cokoła którego Hieronim Savonarola patrzy groźnie. Na głowie ma kaptur a w ręku krucyfiks. Pod koniec XV wieku, w kontekście kryzysu ekonomicznego, który nawiedził w tamtym czasie miasto, wielu Florentczyków widziało w tej zakapturzonej postaci wcielenie proroka. W udzielającej się wielu atmosferze religijnego podniecenia pada pomysł organizowania „stosów próźności“. Co tylko z bezwstydnie luksusowych obrazów i rzeźb udało się poplecznikom Savonaroli zrabować płonęło na Piazza della Signoria. Któregoś dnia spłonął tam też zresztą, zwieszony łańcuchami z krzyża, Savonarola w osobie własnej a wraz z nim przyjaciele: Fra Silvestro i Fra Domenico.
Savonarola okupuje Wall Street
Rewolucja zjadała swoje dzieci. Jej ogień nie pochłonął jednak świętego oburzenia. Oburzenia – zaznaczmy - nie z powodu pieniędza jako takiego. Savonarola był fanatykiem, ale nie był głupcem. W swoich kazaniach z ambony katedry Santa Maria del Fiore dominikanin potępiał bankierów przede wszystkim za to w jaki sposób je zdobywali i co z nimi robili. Savonarola nie był powodowany resentymentem wobec bogactwa. Nie chciał zakzu lichwy, chciał żeby trudnili się nią jednak żydzi. Im religia tego nie zabraniała. Nie chciał też wysokich podatków. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma takich regulacji finansowych, których nie da się obejść. Nie ma takich podatków, które sprawiedliwości powszechnej będą gwarancją. Temu sprzyjać może tylko kultura, która naszą żądze powstrzymać jest skłonna.
W dyskusjach nad regulacjami finansów, które toczyły się wokół ruchu Occupy Wall Street brakowało... chrześcijanśtwa. Brakowało mi przypomnienia o tym, że będą one przeciwskuteczne, o ile nie będzie istniała kultura zdobywania i korzystania pieniędzy bez nadużycia. Tego nie da się uregulować prawnie. Tę kulturę trzeba kształtować w oparciu o jakieś wartości. Szcześliwie wartości tych nie trzeba wymślać od nowa. Są z nami od 2000 lat. Potrzeba nam jedynie nowego sposobu mówienia o nich, przystającego do wyzwań, na które mają być dziś lekarstwem.
Pieniądze i islamskie piekło
Chrześcijaństwo i banki – pomyślicie – to jakaś głupota. Kiedy w czasie moich studiów w Stanach na zajęciach z regulacji instytucji finansowych poświęciliśmy całą sesję bankowości islamskiej wydawało mi się to fanaberią. Dzisiaj lepiej rozumiem to, co powiedział wtedy – przywołując znanego filozofa z Wall Street - jeden z uczestniczących w nich studentów muzułmanów: „ci, którym wydaje się, że religia jest tożsama z wiarą nie rozumieją ani znaczenia pojęcia „wiary“ ani „religii“ w naszym życiu. Nie są one nam potrzebne do tego, żeby iść do nieba. Potrzebujemy ich do tego, żeby nie znaleźć się w piekle.“
* Inspiracją dla tekstu była wystawa „Money and Beauty: Bankers, Botticelli and the Bonfire of the Vanities“ (zakończona 22 stycznia 2012 w Palazzo Strozzi, we Florencji). Pierwsza wersja tego tekstu ukazała się na portalu tokfm.pl.
PS Wkrótce więcej o moich doświadczeniach z Occupy Wall Street i ACTA