Są dwa typy przestępstw, które przyciągają uwagę mediów. Pierwszy typ to przestępstwa czy oskarżenia o popełnienie przestępstwa osób znanych, albo bardzo znanych. Najbardziej spektakularnym przykładem takich oskarżeń w ostatnich latach była sprawa byłego szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego, i - wszystko się na to zanosiło - przyszłego prezydenta Francji, Dominika Strauss-Kahn'a. Drugim typem przestępstw, które przyciągają uwagę mediów są przestępstwa czy oskarżenia o popełnienie przestępstwa wyjątkowo brutalnego czy szokującego. Najbardziej spektakularnym przykładem takich oskarżeń w ostatnich latach była w Polsce oczywiście sprawa Katarzyny W., matki Madzi. Rozstrzygnięcia, które w takich sprawach zapadają, a także ogromne zainteresowanie nimi mediów mówią nam coś o naturze wymiaru sprawiedliwości, o tym czym praktyka wymiaru sprawiedliwości się stała.
Wymiar sprawiedliwości ma przede wszystkim twarz sądu. Sędzia ma na szyi zawieszone godło państwowe, które przypomina o tym, że sprawiedliwość jest wymierzana w imieniu państwa. Punktem odniesienia dla tej "państwowej" sprawiedliości jest prawo - konstytucja, kodeks karny i inne ustawy. "Państwowy" wymiar sprawiedliwości rządzi się przejrzystymi zasadami: domniemaniem niewinności, bezstronnością sędziego, prawem do obrońcy.
Wymiar sprawiedliwości ma jednak (i do pewnego stopnia zawsze miał) także inną twarz - twarz "ludową'". Kiedyś lud reprezentowała gawiedź zbierająca się na głównym placu miasta i dopingująca kata w dokonywaniu publicznej egzekucji. Dziś lud reprezentują telewidzowie, czytelnicy prasy, internauci. Ich nigdy nienasycony głód skandalizujących informacji zmusza media do bezustannego poszukiwania sensacji. Najlepszą informacją są zaś historie pełne bohaterów wyrazistych, najczęściej wyraziście złych. Takich, którym można wymierzyć sprawiedliwość nie w oparicu o kodeksy i ustawy, a raczej w oparciu o "ludową" moralność i sumienie.
W przypadkach takich jak ten DSK czy Katarzyny W. te dwa rodzaje sprawiedliwości dopełniają się wzajemnie. Sprawiedliwość sądowa, "państwowa" rzadko kiedy uspokaja moralne oburzenie ludu. Dlatego lud lubi sobie sprawiedliwość wymierzać we własnym zakresie. Problem polega oczywiście na tym, że moralne oburzenie ludu powodowane jest zawsze informacjami podawanymi przez media, a te nie zawsze są akuratne, nie zawsze dokładne.
Byłem parę dni temu na lunchu z kilkunastoma prawnikami, wśród których był m.in. Benjamin Brafman, być może najbardziej znany nowojorski adwokat od spraw kryminalnych. Brafman opowiadał o sprawie DSK, którego reprezentował w sprawie oskarżeń pokojówki Nafissatou Diallo o napaść seksualną. Brafman mówił, że to, że znajdował w prasie informacje nieprawdziwe specjalnie go nie dziwiło. Dziwiła go raczej postawa dziennikarzy, którzy relacjonowali rozwój sprawy.
I tak na przykład stojąc któregoś dnia w sali sądowej i oczekując na zarządzenie sędziego spoglądał przez ramię na ekran komputera dziennikarza, który relacjonował wydarzenia w sądzie. W pewnym momencie zauważył, że dziennikarz pisze coś, co było kompletną bzdurą. Zwrócił mu uwagę, ale tamten tylko wzruszył ramionami i odparł, że jego kolega z innej redakcji za chwilę opublikuje podobną informację, i jeżeli on też tego nie zrobi, albo zrobi to zbyt późno to go zwolnią z pracy. "- Poczekaj parę minut na zarządzenie sędziego i przekonasz się, że będzie ono dokładnym zaprzeczeniem tego, co piszesz!" - przekonywał adwokat. "- Nie szkodzi" - odpowiedział spokojnie dziennikarz - "najwyżej zrobię korektę."
Brafman mówił dużo o tym, jakim wyzwaniem jest obrona kogoś w sytuacji, w której rozpętuje się nad nim medialne tsunami. Sprawa DSK była na pierwszych stronach gazet na całym świecie, i to nie przez dzień, czy tydzień, tylko miesiące. Miała wiele podtekstów, w tym politycznych. Była rozgrywającym się na żywo dramatem osoby, która z samego szczytu władzy w ciągu kilkunastu godzin spadła na samo dno, lądując w areszcie na Harlemie. Wyjątkowa pozycja mediów w Stanach Zjednoczonych zagwarantowana Pierwszą Poprawką do Konstytucji pozwalała mediom amerykańskim na publikację materiałów, które obrażały wrażliwą na kwestię prywatności europejską opinię publiczną. Zdjęcie wyprowadzanego z aresztu, nieogolonego, skutego kajdankami DSK z dnia, w którym nie sforumłowano jeszcze aktu oskarżenia natychmiast obiegły świat. I już w tym momencie dokonywała się ludowa sprawiedliwość. Czy ktokolwiek, kto widział te zdjęcia wątpił, że DSK dopuścił się przestępstwa?
Równolegle dokonywała się sprawiedliwość państwowa. Brafman negocjował z prokuratorem kaucję. Początkowo wydawało się, że wystarczy $200,000. Kiedy władze prokuratory nowojorskiej uświadomiły sobie jednak skalę sprawy, z którą miały do czynienia szybko okazało się, że nawet $5 milionów nie wystarczy. DSK miał zostać w areszcie, przynajmniej domowym.
Procedura karna w Nowym Jorku przewiduje, że po wniesieniu aktu oskarżenia sprawa trafia przed Grand Jury czyli Wielką Ławę Przysięgłych, która decydują czy sprawa powinna trafić na wokandę; inaczej mówiąc, czy powinien zacząć się proces. W tym przypadku orzekli, że tak. W międzyczasie pokojówka i jej prawnik udzieliła jednak kilku wywiadów, w których podawała fakty niezgodne z tymi, które wynikały z jej wcześniejszych zeznań. W rezultacie prokurator zdecydował się umorzyć sprawę, odrzucając wniosek Grand Jury, co w praktyce zdarza się niezmiernie rzadko. Do procesu karnego DSK zatem nigdy nie doszło. Proces cywilny zakończył się natomiast, co ujawniono kilka dni temu, ugodą.
Sprawiedliwość ludowa potraktowała DSK o wiele surowiej. W wyobraźni ludowej DSK był winien, nawet jeżeli nie przestępstwa to jakiego niegodziwego zachowania, jakiegoś nadużycia swojej pozycji, swojej władzy. O tym, że DSK był, mówiąc oględnie, kobieciarzem, wiedzieli wszyscy. O molestowanie oskarżała go m.in. znana fracuska dziennikarka. Lud nie jest głupi, lud się nie oburza bez powodu. Nie zawsze. Jeżeli DSK stracił twarz w ciągu tych kilku letnich miesięcy 2011 roku, to wielu uważało i nadal uważa, że bez względu na to, co wyniknęło ze sprawy pokojówką, jakiś ostracyzm, jakieś oburzenie na jego zachowanie było na miejscu. I być może mają oni rację.
Opowiadają o sprawie DSK Brafman podkreślał jedną rzecz, która przywołała u mnie na myśl sprawę Katarzyny W. Kiedy DSK przewożono wieczorem z lotniska do aresztu na Harlemie zadzwonił on natychmiast do swojego prawnika z Waszyngtonu, Williama Taylora. Taylor zaraz potem zadzwonił do Brafmana, nie wtajemniczając go jednak w szczegóły. Brafman odebrał Taylora następnego dnia (w niedzielę, w strugach deszczu) z lotniska i pojechali do aresztu. Tam czekały już setki dziennikarzy. "-Byłem w tym momencie jeszcze tak nieświadomy tego, co się stało - mówił w trakcie lunchu Brafman" - że powiedziałem do Taylora: "Pewnie znowu zamknęli Lindsay Lohan."
Kiedy ktoś taki jak DSK przychodzi do Brafmana to nigdy nie jest sam. Przychodzi razem ze sztabem swoich prawników i doradców, ludzi których zna, ufa i z którymi pracuje od wielu lat. Każdy z nich ma coś do powiedzenia, każdy z nich ma swoją opinię. Pierwszym zadaniem dla adwokata jest ich odciąć od oskarżonego i skupić jego uwagę na tym, co ważne: na akcie oskarżenia i na strategii obrony. W tym przypadku strategia była dość prosta, bo prosta - z punktu widzenia prawnego - była sprawa z którą miał do czynienia. Brafman zdecydował się przekonywać prokuratora, że kontakt między DSK a pokojówką nie był wymuszony, a zatem, że nie nosił znamion przestępstwa. I to mu się udało.
Drugim podstawowym zadaniem dla adwokata w takim przypadku jest ustalenie strategii postępowania z mediami. Najskuteczniejszą strategią w takich przypadkach - zdaniem Brafmana - jest ich całkowite ignorowanie. Scenariusz jest zawsze ten sam. Media zwęszą sensację, zrobią swoje informując opinię publiczną, chociaż często w pośpiechu, bylejak, niedokładnie. Lud wymierzy sprawiedliwość. Rolą adowkata jest jednak przypominanie oskarżonemu czy oskarżonej, że sprawiedliwość ludowa jest "tylko" sprawiedliwością ludową. Może ona obrzydzić życie, ale nie wsadza do więzienia. A najważniejszym zadaniem adwokata jest właśnie to - uchronienie swojego klienta przed karą więźenia.
"- W takich sprawach albo wygrywasz albo przegrywasz." - mówił Brafman. "-Jak wygrywasz, to jesteś Bogiem i twój telefon się urywa. Jak przegrywasz, jesteś nikim. Nie zadzwoni nikt. Możesz być tą samą osobą, z tym samym doświadczeniem i edukacją, ale na to, jak będziesz oceniany ma wpływ tylko to, czy wygrywasz. Reszta się nie liczy." Brafman jest jednym z tych, którzy wygrywają. Jest w Nowym Jorku celebrytą. Wbrew sobie, bo nie predysponuje go do tego ani uprawiany zawód ani charakter. Jest, jak sam o sobie mówi, "niskim Żydem" i wcale mu nie spieszno na salony. A to, że salony spieszą do niego, kiedy same znajdują się w tarapatach to już inna historia.
"Celebrycki" status Brafmana przypomina o statusie dedekytwa Rutkowskiego, który występował de facto jako adwokat Katarzyny W. w dniach, w których zarzucany jej czyn przestępczy przyciągnął uwagę mediów. Przez kilka tygodni obsrewowaliśmy kuriozalne konferencje prasowe z udziałem Rutkowskiego, Katarzyny W. i jej męża. Roli adwokata diabła podejmował się w tej sprawie ktoś kto nie miał ku temu predyspozycji ani zawodowych, ani etycznych, ani intelektualnych. Odbyło się to ze szkodą nie tylko dla Katarzyny W., ale i dla nas wszystkich. W tym, jak zwracał uwagę jakiś czas temat na swoim blogu mecenas Dubois, dla środowiska polskich adwokatów.