Dlaczego poseł Wipler dokonuje selekcji?
Jak relacjonuje Gazeta Wyborcza, poseł PiS Przemysław Wipler podczas Kongresu Rodzin i Kobiet Konserwatywnych twierdził, że ludzie z rodzin wielodzietnych to lepsi obywatele, od dziecka uczą się uspołecznionych postaw. Aby oszczędzić swoim dzieciom traum, poseł Wipler wybrał dla nich przedszkole i szkołę, do których nie są przyjmowane dzieci rozwodników i samotnych rodziców.
Europosłanka, była Pełnomocniczka Rządu ds. Równego Traktowania
Pan poseł zapewne sądzi, że są one zakażone złym prowadzeniem się rodziców, którzy nie znaleźli lub nie utrzymali przy sobie swojej pary. To, jeśli dobrze rozumiem posła Wiplera, rodzaj społecznego trądu, który jest bardzo zaraźliwy i dlatego dotknięte nim dzieci samotnych rodziców i rozwodników powinny być izolowane od tych przez urodzenie i biografię lepszych, bo wychowanych w pełnych i wielopokoleniowych rodzinach.
Oczywiście pan poseł Wipler może powiedzieć, że, między Bogiem a prawdą, dzieci niczemu niewinne, a ich grzech odziedziczony po rodzicach może być z czasem zmyty. Jednak sposób, w jaki je opisuje, czyniąc z nich patologiczny margines, nasuwa mi na myśl najgorsze skojarzenia o segregacji, nietolerancji i selekcji wobec ludzi o nienordyckich czaszkach i włosach w czasie II wojny światowej, albo, daleko nie szukając, wywody o bruzdach in vitro księdza profesora Franciszka Longchamps de Berier. Ten sam mechanizm, gdzie osoba uważająca się za lepszą odsuwa się od gorszych, o złej historii, pochodzeniu.
Pan poseł Wipler najwyraźniej uważa, że każde życiowe niepowodzenie lub czasami wybór inny niż w jego hierarchii wartości musi być efektem moralnej skazy lub grzechu. Może w świecie pana posła nie ma przypadków, wypadków, chorób, ludzi o złych intencjach, zbiegów okoliczności i zwykłych nieszczęść, a także innej hierarchii wartości, które powodują że dziecko wychowuje się w innej rodzinnej konstelacji niż ta, która jest najbardziej przez posła ceniona. Na przykład tylko z mamą albo tylko z tatą, albo z mamą i tatą, którzy nie mieszkają razem, ale jednak wspólnie o dziecko dbają. Albo z mamą, ciotką i dziadkami. Albo z tatą, wujostwem, ciotkami i ciotecznymi siostrami. Co z tego, że rodzice się rozwiedli? Dziecko nadal ma rodzinę. Dla niego to czasami cały i całkiem szczęśliwy świat. Rodzice zginęli w wypadku? Dziecko ma rodzinę – zastępczą, ale to jego rodzina. Mieszka tylko samo z ojcem, bez ciotek i całej reszty ferajny? To mała, ale jednak rodzina. W dobie rodziny kruchej i zatomizowanej, ale też w każdych innych czasach i okolicznościach, każda rodzina zasługuje na szacunek. To korzeń naszej cywilizacji i kultury, nasza tradycja, sam czubek hierarchii wartości Polaków. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby tę najwyższą dla większości mieszkańców Polski wartość osłabiać, rozbijać, konfliktować, dzielić na lepsze i gorsze odmiany?
Co wyrośnie z dzieci, uczonych od małego, że są lepsze od Jasia i Kasi, którzy mają tylko tatę albo tylko dziadków? Co się stanie z rodziną, jeśli duża część społeczeństwa z uporem będzie kwestionować prawo do bycia szanowanym z powodu wychowania w rodzinie niepełnej? Jak to się ma do edukacji o równych szansach, sprawiedliwości społecznej, wielkości i potencjale każdego człowieka, przekonaniu, że mój los w moich rękach? Jak to się ma do biblijnej przypowieści o robotnikach w winnicy pańskiej? Czy nie wszyscy dostali równą zapłatę, mimo że niektórzy dołączyli późno?
Znam wiele dzieci z rodzin, którym daleko do tradycji. Są kochane i potrafią kochać, nie mają trądu ani bruzd, które widzą u nich niektórzy politycy a nawet księża, mówiący o moralności i etyce. Te dzieci, tak samo jak dzieci z pełnych rodzin wielodzietnych, mają marzenia o przyszłym życiu, czasami o tradycyjnej rodzinie, a czasami o życiu singla obieżyświata. To ich wybór, mają do niego prawo. A dorośli, szczególnie osoby publiczne, nie mają prawa ich obrażać i krzywdzić.