Wyemigrowaliśmy z Warszawy, i wcale nie z powodu polityków, kościelnych czy świeckich. Ojciec PiS-u Tadeusz, pochwalony przez papieża rośnie w siłę. Cóż, Benedykt XVI czuje pokrewieństwo duchowe z o. Tadeuszem większe niż Jan Paweł II. Korzenie inne, przynależność w młodości także całkiem inna.
Krystyna Kofta. Pisarka, felietonistka Twojego Stylu. Urodzona w czepku
Wyjazd jednak nic wspólnego nie ma ani z zawieruchą kościelną, ani też polityczną. Nie takie rzeczy się przechodziło jak ogłoszenie totalnej klęski cywilizacyjnej i zapaści naszego ukochanego kraju, nawet nie z powodu ewentualnego połączenia PiS-u z Solidarną Polską.
Nie straszny nam także Macierewicz, Gowin, ani Ziobro wahający się jak serce dzwonu Zygmunta: bim bam bim bam, przejść do kuźni prezesa, czy zostać na stanowisku pierwszego. Poseł Hofman przeprosił Jacka Kurskiego i Biuro publikujące sondaż, z którego wynika, że Ziobro wychodzi na prowadzenie, przed prezesa, co wydaje się jego podwładnym niemożliwe. Nie takie rzeczy działy się w kraju, w którym o mało nie został prezydentem Stan Tymiński. Różnie może być.
Gdybym dobrze życzyła Ziobrze, nie radziłabym wracać po separacji od stołu i łoża, bo podejrzewam, że Jarosław obmyśla zemstę na nieposłusznym delfinie, o ile w ogóle myślał kiedykolwiek by uczynić go delfinem, raczej śniętą rybą. Już bardziej widziałby w łożu – politycznym oczywiście – Kempę, a przy stole tego młodego wymuskanego grubaska w okularkach, upał osłabia pamięć. Trzeba wiać z Warszawy! Jeśli Ziobro wróci, czeka go upokorzenie. Prezes po nocach obmyśla zemstę! Zemsta jak wiadomo, jest słodka.
Wkurza mnie tez PO, bo zamraża kasę na walkę z bezrobociem. Lepiej zamrażać zarodki przy in vitro! Min. Rostowski chce przeciągnąć wydatki do jesieni, a pacjent, czyli bezrobotny, nie może czekać. Ma dzieci, które chcą jeść, powinny wyjechać na wakacje, tak jak my wyjeżdżamy. Podobno już prawie 7 proc. ludzi żyje poniżej progu!
Platformo obudź się! Nawet jeśli myśli się tylko o sondażach, to trzeba wziąć pod uwagę, że spadną na zbity pysk, jeśli bezrobocie będzie tak się posuwało. Dużo zrobiono, ale najważniejsi są najsłabsi. Im trzeba pomóc. Matka małej Madzi ma zarzuty. Biegli ocenili, że dziecko zamordowano. Ojciec malej podobno wyjechał za granicę. Czy było mu wolno? Przecież mógł brać udział w „pozbyciu się” dziecka. Boże święty, jak to koszmarnie brzmi. Ten język sądowy!
Upały! +34 było w dniu naszego wyjazdu. Oto co nas wykurzyło nas z najukochańszej Warszawy. Udaliśmy się z rodziną nad nasze polskie morze, jedyne takie na całym świecie! Cudownie zimne! Orzeźwiające! My nie przyjeżdżamy, bynajmniej, po to by z honorem na dnie lec, lecz by się ochłodzić. Kariera słowa „bynajmniej” jest niesamowita. Pewna pani mówiła: „wezmę książkę, bynajmniej będę czytała”. A po drodze w gospodzie trafiliśmy na menu napisane ręcznie, gdzie w daniach jarskich figuruje „Wątróbka z jabłkami i ziemniakami z pieca ”.
Baliśmy się zapaści cywilizacyjnej oraz powszechnej nędzy, dróg, korków, w ogóle traumy ogłaszanej przez boskiego Jarka. Wjechaliśmy z drżeniem serca na autostradę A1, płatną, to prawda, ale niestety prezesie, jechało się super! Morze, co dziwne, też zastaliśmy na swoim miejscu, było spokojne, potem się wzburzyło. Od licznych burz, krzyżujących się błyskawic. To jest widok! Witaliśmy się z morzem kłaniając mu się nisko. Po drodze minęliśmy szkołę walki, ćwiczyli w morzu, wchodzili coraz głębiej, policzyliśmy wyszli na brzeg w komplecie. A następnego dnia pojechaliśmy nad wielkie jezioro. Idzie się polami, a potem wzdłuż rowu zarośniętego grążelem żółtym i grzybieniem białym. Mąż wszedł na wieżę, co prawda słabo go widać, jednak zdobył szczyt!
Jest demokracja, a więc mamy wybór. Możemy leżeć na plaży pełnej jestestw, jednego przy drugim. Możemy pójść na całość i mieć dla siebie kilometry białego piachu. żywej duszy! Trzeba tylko ruszyć tyłek. Szliśmy godzinę, spotkaliśmy jedną cywilną, niezrzeszoną w żadne bractwo, rodzinę. Później pojawili się jeszcze jacyś ludzie. Siedzieliśmy kilometr od nich. Ten nasz Bałtyk cię nigdy nie zawiedzie. Gdy patrzę na to miejsce, w którym morze łączy się z niebem, fale liżą piasek, biały jak nigdzie, czuję że nie mogłabym stąd wyemigrować na zawsze, bez względu na to co dzieje się w polityce.
Bez telewizji, z książką, czasem z gazetą, z butelka wody i papierówkami, albo małymi czerwonymi jabłuszkami chodzimy kilometrami brzegiem naszego morza. A jak zgłodniejemy, to w porcie jemy flądrę, usmażoną specjalnie dla nas, z rannego połowu. Ceny przystępne. Firma kiedyś produkująca konserwy zbankrutowała. Młode dziewczyny pracują w smażalni portowej. Wędzenie ryb na miejscu. Docierają tu tacy jak my. Niektórzy z małymi dziećmi. Mało kto tu trafia. Wiecie dlaczego? Jasne, że wiecie, bo żeby dojść do plaży, trzeba iść dwa kilometry, a wydmami do morza cztery w jedną stronę.
Pozdrawiam wszystkich, także tych leżących jak szprotki w puszce, jest świetnie, bo każdy ma to co chce mieć, co wybiera. Co więcej, wie co wybiera, na co może liczyć, zupełnie inaczej niż w polityce.