Nie wiem jak Wy, moi Szanowni Czytelnicy, ale ja często spotykam się z ludźmi, którzy wiedzą lepiej niż ja czyją jestem żoną, z jakim pismem współpracuję, gdzie mam dom, albo nawet domy. Nie zwykłam w tym miejscu pisać o sobie, ale sporo nieprawdy się nagromadziło, a więc po kolei.

REKLAMA
NIE JESTEM WDOWĄ PO JONASZU KOFCIE, nigdy nie byłam jego żoną, choć to on poznał mnie ze swoim bratem, gdy byłam jeszcze w liceum plastycznym, do którego chodziłam razem z Jonaszem, który został moim swatem. Wyszłam za mąż za Mirka Koftę, wtedy studenta psychologii, dziś profesora UW, przeszło czterdzieści lat temu. Tak wyglądamy razem, moja ulubiona fotografia z Nidy, na Litwie. Zrobił ją nasz syn Wawrzyniec.
logo

Moje czytelniczki i czytelnicy wiedzą o tym dobrze, bo mąż stanowi model mężczyzny, często go opisuję w felietonach. Ludzie, zlitujcie się! Jeszcze w zeszłym roku, ktoś współczuł mi z powodu wdowieństwa po Jonaszu. Wdową po Jonaszu jest Jaga Koftowa, jego synem jest Piotr zajmujący się krytyką literacką, wielu sądzi, że to mój syn. Naszym, Mirka i moim synem jest Wawrzyniec, doktor biologii, nauczyciel.
Jaga miała, nie wiem czy jeszcze ma, dom na Mazurach, w którym nigdy nawet nie byłam. Myśmy daczy nie mieli, bo po pierwsze nie było nas stać, a po drugie wolimy jeździć w różne, albo w te same miejsca, mieć wolność wyboru. A jednak pewna pani od lat opowiada, że widuje mnie przez płot, i że to z pewnością jestem ja. Wszystko dlatego, że Jaga wiele lat temu, przefarbowała się na blondynkę. Wysoka blondynka widziana zza płotu to muszę być ja, a więc w tym samym czasie siedzę na Mazurach, mimo że chodzę po górach, SF w czystej postaci.
NIE JESTEM EUROPARLAMENTARZYSTKĄ - Pewien taksówkarz spytał ostatnio mojego męża Mirka Koftę, czy Krystyna Kofta, ta europarlamentarzystka co występuje w Babilonie to pana żona, tłumaczył że jestem pisarką, jednak występ w programie, w którym przeważnie występują same polityczki tak mnie zaklasyfikował. To nie był jedyny przypadek, mnie też pytano jak pracuje się w sejmie, czy znam posła Niesiołowskiego. Zgiń przepadnij nieczysta siło!
NIGDY NIE WYSTĄPIŁAM W ŻADNEJ REKLAMIE - Ostatnio chodzi jakaś reklama z rycerzami i damą w krynolinie, czy czymś podobnym, w której to ja występuję na 100%, jak twierdzą niektórzy pewni swego. Ucharakteryzowana, i ma trochę zmieniony głos, ale to musi być Kofta, informują się wzajemnie różne osoby. Otóż to nie ja, nie widziałam tej reklamy, nie jest możliwe, by ktoś użył mojego wizerunku bez mojej zgody. Owszem, dałam twarz w akcji profilaktyki raka piersi i pomocy kobietom.
Występowaliśmy wszyscy charytatywnie, w białych koszulach, dla fundacji TVN „Nie jesteś sam”. W sprawach raka piersi pokazuję się, to jednak nie jest reklama. Nigdy za pieniądze. Nawet kiedyś żartowałam, że stałam się gwiazdą raka piersi. Kazia Szczuka mówiąc o mojej książce, dzienniku choroby „Lewa, wspomnienie prawej”, powiedziała, że opisuję tam, dzień po dniu swoją „przygodę z rakiem piersi”. Nie życzę nikomu takiej przygody, a więc badajcie się - korzystam zawsze z okazji, gdy pada ten temat – żebyście nie przechodziły i nie przechodzili tego co ja. Zastanawiam się skąd wzięło się to podobieństwo w reklamie?
Zwracały się do mnie pewne firmy, ale odmawiałam. Firma zanim kogoś zaangażuje robi badania nad stopniem zaufania społecznego. Podobno wyszło, że mam duże. Jeśli tak jest to dlatego, że nigdy nie poszłam w politykę, mimo propozycji, ani w reklamę, mimo możliwości zarobienia sporych pieniędzy. Farmaceutyczne firmy dobrze płacą. Cóż, kiedy uważam, że powinno się ograniczyć sprzedaż leków bez recepty, a nie reklamować je.
Czy wiecie, kochani, że Polacy przodują w ilości połykanych środków przeciwbólowych? Pojawiają się coraz to nowe, „podwójnie skuteczne”, a może potrójnie? Ból może być sygnałem ciężkiej choroby, zagłuszanie go pogarsza sprawę, o skutkach ubocznych nie mówiąc. Nie przyłożę ręki do żadnej reklamy, a to że inni to robią? Moja matka mawiała: WSZYSCY TO WSZYSCY A MY TO MY. U nas się nie brało. Chyba, że ktoś był chory.
Musiałam brać przy chemioterapii 32 sterydy, jak jakiś paker, to brałam, inaczej się tego nie przetrzyma, ale to był tylko wieczór i ranek poprzedzający każdą chemię. Dla mnie faszerowanie się lekami jest jak ćpanie. Właśnie dlatego nie wzięłam i nie wezmę udziału w reklamie. Nie będę startowała w żadnych wyborach do parlamentu. Ważniejsza jest wolność i Wasze zaufanie niż doraźna forsa. Gdy dostałam propozycję startu do senatu, opowiadałam o tym w towarzystwie, ktoś wtedy powiedział: Dlaczego nie? Nie będziesz musiała NIC ROBIĆ a kasa będzie leciała. A ja odpowiedziałam: Właśnie dlatego, że tak powiedziałeś, że tak uważasz.
Ludzie tak uważają, co zresztą jest niesprawiedliwe, bo senatorka, która zginęła w katastrofie smoleńskiej Krysia Bochenek pracowała jak wół, znam jeszcze kilka osób ciężko harujących, ale reszta? A posłowie? Spuśćmy zasłonę miłosierdzia. Oczywiście pierwszą przyczyną jest to, że się nie nadaję, po pół godzinie wysłuchiwania wystąpień, zasypiam z otwartymi oczami. Drugą jest ograniczenie wolności, coś takiego jak dyscyplina partyjna jest dla mnie nie do przyjęcia. Muszę mieć ekstremalną swobodę wypowiedzi i możliwość pisania o czym chcę, przywalania każdemu, kto według mnie na to zasłużył.
NIE PISZĘ DO PRZEGLĄDU – jeszcze jedna nieprawda, która wlecze się za mną. Kiedyś pisywałam do „Przeglądu”. Przestałam już dawno, wiele lat temu. Potem przez jakiś czas „Przegląd” przedrukowywał moje blogi z Onetu. Brał je za darmo. Pozwalałam na to, gdy pisałam o czymś społecznie ważnym. Często krytykowałam lewicę, Millera, jego ludzi, ich brak wrażliwości społecznej, to dla mnie pseudo lewica, SLD nie jest lewicowe. Bardziej chyba już PiS, jest demagogicznie i cynicznie lewicowy. Jestem socjaldemokratką, ale nie ma partii dla mnie, trochę zbliża się do tego Palikot, jednak nigdy bym się do żadnej partii nie zapisała.
Wolność i pewien rodzaj anarchii nie pozwalają mi na to. Gdy zaczęłam pisać dla Was w naTemat, sprawa się skończyła, bo naczelny redaktor J. Domański uznał, że nie będzie brał niczego z naTemat. Z powodów moralnych, cokolwiek to w jego przypadku oznacza. Redaktorzy żałowali, ale facet się uparł. Chciał się pewnie pozbyć osoby, która wali w SLD jak w kaczy kuper, och, przepraszam za wyrażenie. Redaktor D. chyba nie znosi Lisa, może ma jego kompleks. To jego problem, ale część czytelników dopytuje się dlaczego nie piszę w „Przeglądzie”. Część moich znajomych miała mi za złe pisywanie tam, więc mówią, że dobrze, że mnie tam nie ma.
No to się trochę wywnętrzyłam, bo wkurzają mnie ci, co wiedzą lepiej, czyją byłam żoną, gdzie piszę, w czym występuję. Po piątej osobie, która widziała mnie w reklamie, i donosiła o tym, niekiedy z komentarzem: oj, to musiała szmalu na tym zarobić! - postanowiłam dać odpór.