
Jeszcze gorąca, sama właśnie ją otrzymałam, liczy sobie 520 stron i naprawdę jest co czytać. Dzisiaj na rynek trafia moja najnowsza książka. Kobieta Zbuntowana AUTOBIOGRAFIA. Jej fragment możecie przeczytać już, teraz na blogu. Zamieszczam specjalnie dla Was, mam nadzieję, że się Wam spodoba!
REKLAMA
EPIZOD W FILMÓWCE
Zdawałyśmy z Lotą do łódzkiej Filmówki i do krakowskiej Szkoły Teatralnej. Towarzyszyłam Locie, bo chciała dostać się na reżyserię. Robiła świetne zdjęcia, byłam jej głównym modelem. Wciągnęłam się w to zdawanie, przygotowałam jakieś monologi, piosenki. Jedno jest pewne, ze swoim wizerunkiem, z ustawieniem siebie trafiłam w dziesiątkę. Stawiłam się na egzaminie, udając, że przyjeżdżam prosto z dworca. W gabardynowym trenczu uszytym z palta ojca, w granatowej skromnej sukience, białych sznurowanych pantoflach na płaskim obcasie. Bez śladu makijażu, jasna twarz, jak namalowana akwarelą, długie proste włosy. Z tekturową walizeczką, która poniewierała się w domu. Natychmiast zostałam zauważona wśród barwnych, mocno umalowanych, ubranych w komisowe ciuchy dziewczyn.
Zdawałyśmy z Lotą do łódzkiej Filmówki i do krakowskiej Szkoły Teatralnej. Towarzyszyłam Locie, bo chciała dostać się na reżyserię. Robiła świetne zdjęcia, byłam jej głównym modelem. Wciągnęłam się w to zdawanie, przygotowałam jakieś monologi, piosenki. Jedno jest pewne, ze swoim wizerunkiem, z ustawieniem siebie trafiłam w dziesiątkę. Stawiłam się na egzaminie, udając, że przyjeżdżam prosto z dworca. W gabardynowym trenczu uszytym z palta ojca, w granatowej skromnej sukience, białych sznurowanych pantoflach na płaskim obcasie. Bez śladu makijażu, jasna twarz, jak namalowana akwarelą, długie proste włosy. Z tekturową walizeczką, która poniewierała się w domu. Natychmiast zostałam zauważona wśród barwnych, mocno umalowanych, ubranych w komisowe ciuchy dziewczyn.
Kazali mi śpiewać, śpiewałam. Kazali odgrywać kretyńskie scenki, to odgrywałam. Bez śladu zażenowania, bez wstydu, bo traktowałam to jako wygłup. Udawałam niewidomą dziewczynę, którą jakiś palant podrywa, nie wiedząc, że ona nie widzi. Niby siedziałam w parku na ławce, on się przysiadał, a ja zgrywałam się do cna, udając, że nic nie widzę, co musiałam odegrać w taki sposób, żeby ten roztrzepany młodzieniec coś zauważył. Niby się opalałam. Macałam ławkę, szukając rzekomej torebki, potem wstałam i zaczęłam niepewnie iść. Zauważył. Komisja była zadowolona, ja uznałam to zajęcie za kretyńskie. Nie chciałam zostać aktorką. Nigdy. Chociaż w tamtym okresie kręciło się filmy z takimi scenkami. Pamiętam jeden ze znaną francuską aktorką o pięknej twarzy. W kawiarni, przy stoliku, siedzi ciemnowłosa kobieta, ma migdałowe oczy, ładnie zarysowane kości policzkowe, przysiada się do niej facet, nawija gadkę, ona wstaje od stolika i odchodzi, utykając, to była chyba Anouk Aimée. Śmieszyły nas takie sztuczki. Mimo wszystko prawie się dostałam do Łodzi. Bez protekcji! Rektorem był Jerzy Toeplitz, ojciec dwóch psycholożek Małgosi i Zuzy, które poznałam dużo później, gdy przenieśliśmy się do Warszawy, a Mirek zaczął pracować na UW. Małgosia pomogła mi znieść pierwsze miesiące w Warszawie. Przychodziła do mnie na Mokotowską i razem popijałyśmy nalewki babci Marusi. Chodziliśmy też do niej i Julka, jej męża, i Zuzanny, na Armii Ludowej, gdzie mieszkali z matką, bo ojciec Jerzy Toeplitz już nie żył. Graliśmy w madżonga albo w karty, rozmawialiśmy o kinie, o filmach, one znały wszystko, co wówczas wyświetlano, oraz klasykę kina. Ja także wcześniej chodziłam namiętnie do kina z Lotą i chłopakami. Należałam do DKF-u, czyli Dyskusyjnego Klubu Filmowego. Piliśmy wtedy wszyscy sporo, ja z tęsknoty za matką i przyjaciółmi, którzy zostali w Poznaniu.
Profesorką w Łodzi była Maria Kaniewska, to ona w holu podeszła do mnie, bezceremonialnie podniosła mi spódnicę i oznajmiła komuś obok: nogi ma dobre. Tego było mi za wiele! Chociaż sama Filmówka podobała mi się, prawie nie czuło się PRL-u. Jakiś asystent zaproponował mi mieszkanie „za nic”. Nie skorzystałam, bo od urodzenia wiem, że za nic płaci się bardziej słono, niż wyniósłby rachunek. Poznałam trochę wariatów, młodych aktorów. Przed szanowną komisją bezwstydnie, z kiepskim słuchem, śpiewałam Mój pierwszy bal, piosenkę Kaliny Jędrusik. Recytowałam fragmenty Beniowskiego: „Rzekł do niej Sawa” – tłucze mi się po głowie. Dużo tam było dziewczyn, każdą ktoś pilotował. Niewiele było takich jak ja, nieustawionych. Ja wspierałam Lotę, a ona mnie. Chyba ze dwadzieścia osób startowało na jedno miejsce, o ile nie więcej. Skończone piękności konkurowały z charakterystycznymi, a wszystkie wyglądały jak zawodowe aktorki. Ubrane w ciuchy z komisów albo przywożone z zagranicy. Poruszały się pewnie po śliskim gruncie. Wszystkie chwyty były dozwolone. Ustosunkowane, niektóre przeszły przez łóżka kilku ważnych osób. Ważnymi osobami byli asystenci, młodzi doktorzy. Doszłam tak daleko, do ostatniego etapu, pewnie dlatego, że mi nie zależało, że przyjęłam rolę obserwatorki. Zostało nas szesnaście osób, a było dwanaście miejsc. Znalazłam się wśród tych czterech odrzuconych. Dwóm złożono propozycję. Byłam jedną z nich. Miałabym pójść na polonistykę, na aktorskim byłabym jako wolny słuchacz. Po roku chcieli mnie przyjąć. Na szczęście niebotyczna zarozumiałość spowodowała, że poczułam się tym dotknięta i oddałam swoje miejsce pewnej dziewczynie świetnie brzmiącym imieniu i nazwisku, była to Eleonora Harrison-Hardock. Zrobiła to, czego ja nie chciałam, i została aktorką. Grywała nawet u Hanuszkiewicza, miała swoje pięć minut, później straciłam ją z oczu i uszu na zawsze. Chyba wyemigrowała z kraju. Po powrocie postanowiłam napisać o swoich przeżyciach. Opisałam propozycję pewnego asystenta, czyli dawanie dupy w zamian za mieszkanie u niego i jakąś protekcję. Oczywiście to nie zostało powiedziane wprost, ale wszyscy wiedzieli, o co chodzi. Sposób traktowania kandydatów przypominał targ niewolników, choćby to podniesienie spódnicy. Byłam wściekła, nikt wcześniej nie odważył się na coś podobnego w stosunku do mnie. Ani w szkole żeńskiej, ani w liceum plastycznym. Zbuntowałam się, już wiedziałam, że nie będę mogła chodzić do takiej szkoły. Nie miałam ochoty zostać aktorką, a więc nie było to dla mnie wyrzeczenie. Postanowiłam opisać to, co się działo, mimo że trwał PRL, uważałam, że to będzie rodzaj pożytecznej zemsty. Zatytułowałam tekst Wspomnienia niedoszłej aktorki i wysłałam do młodzieżowego pisma „itd.”. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam wydrukowany swój artykuł, w szkole zawrzało. Na zasadzie nożyc odezwały się zresztą wszystkie szkoły teatralne, bo jak sądzę w każdej z nich było podobnie.
W Łodzi poznałam późniejszych aktorów Andrzeja Jurczaka i Macieja Ksawerego Grzybowskiego. Andrzej był rudzielcem o jasnych oczach, białych rzęsach i brwiach, już w szkole zabłysnął rolą małoletniego partyzanta i jako ktoś „z branży” cieszył się wielkim wzięciem u dziewczyn. Maciej był przystojnym brunetem, a do tego miał bardzo niski głos. Robił wrażenie. Ten głos. Z nim miałam krótki romans, gwałtowny i krótki jak letnia burza z piorunami. Poczułam się dotknięta, że on do mnie nie pisze, mimo że obiecał. Dostałam może ze dwa listy miłosne. A potem cisza. Jako dziewczyna ponad miarę ambitna i, jak się rzekło, zarozumiała bez granic nie napisałam, nie chciałam niczego wyjaśnić. Zero zainteresowania, chociaż trochę cierpiałam. Nie wiem, czy już wówczas miałam w sobie tę zabójczą dumę, która kazała mi iść dalej, nie oglądając się za siebie. Po wielu, wielu latach, gdy umarła moja matka, dowiedziałam się całej prawdy. Znalazłam listy miłosne związane wstążeczką pod stosem bielizny pościelowej przygotowanej przez nią przed śmiercią, którą jak widać przeczuwała.
W połowie roku znudziłam się Toruniem, choć miasto było piękne. Zmęczyły mnie sztuki plastyczne wypełniające cały czas. Lubiłam profesorów, jednak dni spędzałam, leżąc na piętrowym łóżku w sześcioosobowym pokoju w akademiku. Zostawałam w pokoju, gdy wszystkie dziewczyny szły na zajęcia. Potrzebowałam samotności. Ciągła obecność ludzi, ciasnota większa niż w we wspólnym pokoju z rodzicami na Sienkiewicza wkrótce stała się nie do zniesienia. Przeczytałam wtedy setki książek.
