Żeby nie lać wody na młyn podejrzliwych i niezadowolonych krytykantów, zmieniam ton. Aktualnie daję sobie i innym dowody, że życie jest nieustanną zabawą, że nie warto absolutnie się zamartwiać, zwalać winy za nasze niepowodzenia na innych, utyskiwać i złorzeczyć. Bawmy się!
Wystarczy tylko wciąż wymyślać sobie nowe zabawy. Po dość zresztą ogólnej zabawie w Święta, z choinkami, prezentami i świątecznym objadaniem się, zajęłam się zabawą we własne urodziny. Jestem urodzona w styczniu, może dwudziestego, a może dwudziestego pierwszego - mama, pytana o godzinę mego przyjścia na świat, dawała mi niejasne odpowiedzi, wreszcie wyznała, że brzuch ją bolał, więc nie miała głowy do patrzenia na zegarek. W tamtych, zamierzchłych czasach godziny urodzenia się nie zapisywało, jakaś położna poród odebrała i poszła spać, a pielęgniarka rano podczas obchodu zapisała, co jej do głowy akurat przyszło. W związku z tym nie wiem, czy się urodziłam dwudziestego, czy dwudziestego pierwszego, czy jestem Koziorożcem, czy Wodnikiem, nie wiem też tak do końca, czy jestem Polką, czy Francuzką (oba paszporty leżą w szufladzie, w Polsce przeżyłam dwadzieścia kilka pierwszych lat życia, w Paryżu niemal dwa razy tyle, a w ogóle urodziłam się we Lwowie, no to co, może mam być Ukrainką? nie wiem...) Nie wiem też, czy jestem chłop czy baba, mam podobno cechy męskie takie jak szybkość decyzji, zdolności do zarabiania pieniędzy, jestem nieznośnie autorytatywna, niemal despotyczna - za to do sprzątania się nie nadaję, do kuchni też wchodzę bardzo niechętnie i z miernymi rezultatami... Może więc raczej chłop? Ale z kolei - obwód biustu 95D, talia wyraźnie zaznaczona i umiłowanie fatałaszków, więc może i baba? Tak czy owak, postanowiłam w tym roku zabawić się z okazji moich urodzin!!! Podzieliłam się tym pomysłem ze znajomą Krystyną z Rzeszowa, i - z tego właśnie Rzeszowa dwanaście Krystyn (jest tam ich na kopy!) postanowiło przyjechać do Paryża, by uczestniczyć w tym moim święcie!!! Na szczęście, posiadam w moim domu kilka mieszkań do wynajmowania na krótkie pobyty (oczekuję propozycji...) więc pomieściłam cały tuzin imienniczek, z którymi przeżyłam cudną trzydniówkę! Na pytanie, jakich prezentów bym sobie życzyła, stanowczo zaprotestowałam, no ale jak już muszą, to może butelkę jakiegoś damskiego alkoholu, żeby ją wspólnie podegustować, albo trochę pierogów, bo głupie żabojady pierogów nie znają, a ja mam korzenie, które chyba z tych pierogów wyrosły, bo na sam widok tłustego ruskiego pieroga ślinię się łakomie...Krystyny zrozumiały te moje pragnienia, ale trochę na opak - zamiast jednej butelki, dostałam ich dwanaście,większość to nalewki własnej roboty, tudzież tyleż wielgachnych paczek z pierogami, też osobiście uwitymi! Olbrzymia amerykańska zamrażarka jest teraz tak pełniusieńka, że ledwie drzwi się domknęły, a ja przewiduję u mnie poważną pierogową otyłość połączoną ze smakowitym alkoholizmem... Ale ile szczęścia!!! W przedsmaku imprezy, w przedzień zaprosiłam mój tuzin gości de restauracji znajomego Turka, który nie mógł ochłonąć z wrażenia, i teraz jest przekonany, że wszystkie Polki to pulchne blondynki, o imieniu Krystyna i skłonności do ostrego wymieniania krzykliwych zdań w stereo, wysokim dyszkantem. Zresztą, nie jest daleki od prawdy. One natomiast, racząc się typowo tureckimi daniami, zachwycały się... kuchnią francuską. Żeby nie psuć nastroju, nie wyprowadzałam ani jednej, ani drugiej strony z błędu. Same urodziny odbyły się hucznie, mimo mojej kompletnej nieznajomości sztuki kulinarnej przygotowałam w pocie czoła osobiście cale przyjęcie, które spotkało się z entuzjastycznymi recenzjami. Na wstęp podałam oczywiście ślimaki (nasze - patriotyczne!) winniczki, i zapowiedziałam, ze jest to danie obowiązkowe. Jedna z pań z trudem spożyła jednego, ale inne śmiało szły tuzinami! Ale - uroczystość, przy której asystowały też moje oszołomione dzieci i wnuki, zaczęła się bogatą częścią artystyczną - wszystkie damy były poprzebierane w sposób całkowicie absurdalny, w złynm guście, mieszaninie stylów i bez sensu ni składu - okazało się, że ubrały się "na Mazurównę". Odśpiewały szereg pieśni, z obowiązkowym "sto lat…" ale nie tylko, wydeklamowały poematy, specjalnie stworzone na tą okazję, ofiarowały mi pokaźne dossier prasowe i szereg upominków. Jestem zachwycona!
Zabawa w urodziny szalenie mi się spodobała, im chyba też, i za tydzień lecę z rewizytą do Rzeszowa!!!!!! Będziemy się bawić!!!