Panuje od niedawna kult starości. Że co, że nic o tym nie wiecie? Bo jeszcze do was nie dotarło. czai się, zaczęło sie - jak wszystko - w Stanach, fala dochodzi do Europy, a że Polska w Europie, za chwilę będzie o tym i w naszym nadwiślańskim kraiku głośno. Próbujcie się załapać, żeby być en vogue, czyli modnym i na czasie!!!!
Cholera. Chyba nie mam szczęścia. Nigdy nie mogę trafić...Pani w przedszkolu opowiedziała nam historię Trzech Króli, i tak mnie to przejęło, chociaż nie wszystko zrozumiałam, że postanowiłam mieć trójkę dzieci, i nazwać je Kasper, Melchior i Baltazar. Kasper kilkanaście lat później urodził się w Warszawie, Baltazar w Paryżu, z Melchiorem na szczęście natura się pomyliła i mam śliczną córeczkę, Ernestynkę, która jednak obchodzi co roku imieniny na Melchiora, czyli w dniu Trzech Króli. Wtedy właśnie, wciąż pod wpływem opowieści przedszkolanki, próbowałam w wieku lat trzech pójść do pierwszej komunii.
Ksiądz wyrzucił mnie już sprzed konfesjonału, kiedy, dręczona wyrzutami sumienia, wyznałam mu całą litanię grzechów, z cudzołożeniem włącznie. Aż się wychylił, spytał, co ja rozumiem przez to cudzołożenie - no, spanie w cudzym łóżku, kiedyś byłam u koleżanki, zrobiło się późno, i spalam u niej, więc w cudzym łóżku... Miałam nawet łagodną pokutę, ale powiedział, że jestem za młoda, żeby przystąpić do pierwszej komunii. Ta wada ciągnie się za mną cale życie - byłam za młoda, żeby zdać maturę dwa lata przed moimi równolatkami, za młoda, żeby mieć swój zespół tańca w ówczesnej Polsce, ale potem wysiudano mnie do Paryża, i tu już byłam do wszystkiego w sam raz - żeby tańczyć, wyjść za mąż, mieć troje dzieci...
Szczęście nie trwało długo - moja córeczka, Ernestynka ("a jedna też była świnka, co zwała się Ernestynka" - marzyłam o śwince, mam trzeźwą do znudzenia, porządną do zwymiotowania i pracowitą do bólu brzucha grzeczną panienkę) zdała maturę w wieku lat piętnastu (za młoda, ale trudno, bo zdolna!) zdobyła licencję filozofii w wieku lat siedemnastu (za młoda, ale trudno, bo wybitna!) i posiadła sześć Premier Prix w różnych konserwatoriach muzycznych (za młoda, ale ma wyniki, no to nie można inaczej!).
Na szczęście. teraz się uspokoiła. Gra, ma chłopaka i dziecko, jakoś idzie jej spokojne starzenie się. Ja nadal żyję życiem podlotka, bawię się życiem, rzucam się w różne awantury tu i ówdzie, tracę pióra, ale kontynuuję. Kiedyś, wiedziona wieloletnim odruchem, znalazłam ogłoszenie w którejś z gazet amerykańskich, że w Los Angeles jest casting dla tancerek do nowego spektaklu. Zazwyczaj jest podany limit wieku - tu też, z tym że zwykle jest DO 30- stu lub góra do 40-stu lat, a tu był - OD 60-sięciu!!!Oczywiście, podałam swoją kandydaturę, i po rocznych lekcjach śpiewu (bez rezultatu) i stepowania (super! super!) udałam się na casting. Przeszłam dwie pierwsze eliminacje, i ...odpadłam w ostatniej.
Dlaczego? "Pani jest za młoda" - usłyszałam. Na próżno wywijałam swoim paszportem z datą urodzenia, podobno za młodo wyglądałam, mam się zgłosić za dziesięć lat. Zgłoszę się... Tymczasem dowiedziałam się, że w roku 1824 dziewięćdziesięcioletnia księżna Alexandra Zajączkowska (tak! tak ! rodaczka!) w wieku 90-siciu lat wyglądała na najwyżej 50siąt (a doktór Szczyt jeszcze nie operował!). Mając 70 lat związała się z czterdzieści lat od niej młodszym referendarzem stanu Królestwa Polskiego, super- przystojnym Wojciechem Grzymałą, co wywołało skandal w środowisku . To jeszcze nic, mając 92 lata poznała Honore de Balzac. który podobno dawał jej góra 35 lat... Żyła tylko 98 lat, no ale kiedyś wreszcie trzeba umrzeć...
A fala kultu starości zbliża się nieubłaganie. 85cio-letnia Lynn Delli jest w USA fachionistką i reklamuje dzielnie okulary Forever. Dell'Orefice, lat 82, to jedna z najbardziej rozchwytywanych modelek, a 92 latka, Iris Apfel. reklamuje młodzieżowe kosmetyki i jest modelką w super magazynach. Chociaż - za najlepszą modelkę uważana jest 86 letnia Daphne Selfe a za jedną z czołowych projektantek światowych uznajemy wszyscy Vivienne Westwood, najlepiej ubraną babcię na świeie!!! A dlaczego te dzisiejsze relfeksje? A no, bo byłam wczoraj na super spektaklu w Paryżu, autorstwa Francoise Dorin, "Ensemble ou separement'"czyli jakby "Razem, lub oddzielnie", historia dwojga ludzi, spotkanych przypadkowo w tak zwanej jesieni życia - po roku samotności we dwoje wywiązuje sie między nimi coś w rodzaju przyaźnio - miłości".
O co mi chodzi? A, bo gra to - cudnie! - Marthe Villalonga, i Jean Piat. Świetni aktorzy, ona - pełna werwy, iskierka, biega, podskakuje, wdzięczy się - cud figlarności i wdzięku. On - z burzą siwych włosów, właściwie białej grzywy, elegancki, ujmujący, pełen męskiego uroku i sex-appel'u... tylko się zakochać! Czekałam z tłumem adoratorek, żeby zdobyć choćby autograf - dowiedziałam się wtedy, że ona ma 82 lata, a on - jest po dziewięćdziesiątce... Och, żebym była choć kilka lat starsza, bo chyba jestem za smarkata dla niego. Znowu za młoda?????