Z trzech słownikowych definicji liberalizmu, dwie pierwsze są z ducha katolickie: wolność gospodarcza oparta na własności prywatnej i przedsiębiorczości oraz wolność polityczna oparta na równym statusie osób i wyrażająca się w aktywności stowarzyszeniowej, związkowej i partyjnej. Trzeci aspekt liberalizmu, sceptyczny stosunek do dobra wspólnego, uzgodnić najtrudniej.

REKLAMA
Kościół katolicki uznaje pluralizm wartości jako fakt kulturowy, ale także jako pewną wartość, na bazie której podmioty społeczne, w tym sami wierzący, mogą kultywować własne wartości. W soborowej Deklaracji o wychowaniu chrześcijańskim „Gravissimum educationis” z 1965 r. czytamy: „Kościół pochwala te władze i państwa, które uwzględniając pluralizm dzisiejszego społeczeństwa i szanując należną wolność religijną, pomagają rodzinom, aby wychowanie dzieci we wszystkich szkołach mogło się odbywać zgodnie z własnymi zasadami moralnymi i religijnymi tych rodzin” (DWC, 7).
Soborowe ujęcie pluralizmu nie oznacza zatem tylko biernej akceptacji faktów, ale także pewien wysiłek ze strony podmiotów uczestniczących w życiu społecznym zmierzający do ich własnego rozwoju w duchu współpracy, co w konsekwencji nakłada na państwo i obywateli pewne obowiązki. „Państwo winno dbać – stwierdza Deklaracja – aby wszyscy obywatele mogli osiągnąć odpowiedni poziom kultury i aby byli należycie przygotowani do wykonywania obowiązków i praw państwowych. Samo więc państwo winno zabezpieczyć prawo młodzieży do odpowiedniego wychowania szkolnego, czuwać nad zdatnością nauczycieli i wysokim poziomem nauki, troszczyć się o zdrowie wychowanków i w ogóle doskonalić całą organizację szkolnictwa, pamiętając o zasadzie pomocniczości i dlatego wykluczając wszelki monopol szkolny, który sprzeciwia się wrodzonym prawom osoby ludzkiej, a także postępowi i upowszechnianiu samej kultury, pokojowemu współżyciu obywateli i pluralizmowi istniejącemu dziś w bardzo licznych społeczeństwach” (DWC 6).
Zwrot „laissez-faire”, synonim liberalizmu spopularyzowany przez Johna Stuarta Milla, pojawia się także w Biblii, a kontekst jego użycia dość dobrze ukazuje różnicę, jaka zachodzi między wolnością wynikającą z wiary a ideologią.
„Teraz pozwól” (laisse faire) – mówi Jezus do Jana Chrzciciela, który początkowo wzbrania się przed udzieleniem mu chrztu, ale po pewnym czasie mu „ustępuje” (laisse faire). W greckim oryginale, podobnie jak przekładzie francuskim, w obu miejscach pojawia się ten sam czasownik afiemi. W scenie chrztu Jezusa odwrócony zostaje tradycyjny paradygmat wolności. To nie człowiek prosi tu nieznanych bogów o poszerzenie zakresu jego wolności, ale to Bóg zwraca się do człowieka, aby swoimi wyobrażeniami nie stawiał Bogu granic.
W jednej z jezusowych przypowieści czasownik afiemi staje się poniekąd synonimem faryzeizmu. Człowiek, który we własnym oku nie dostrzega przysłowiowej belki, powiada tam do brata: „Pozwól (afes), że wyjmę drzazgę z twego oka” (Mt 5,12). Sam Jezus, broniąc Marii z Betanii przed złośliwymi uwagami Judasza, zgorszonego tym, że Maria użyła drogocennego olejku, powiada: „Zostaw (afes) ją, przechowała to, żeby mnie namaścić na pogrzeb” (J 12, 7). Kilka dni później arcykapłani, skazując Jezusa na śmierć, mówią: „Jeśli pozwolimy (afomen) mu nadal to czynić, to wszyscy w niego uwierzą” (J 11, 48). Ludzie stojący pod krzyżem Jezusa, słysząc jego modlitwę w języku hebrajskim, której nie rozumieją, mówią: „Zobaczmy (afes), czy Eliasz przyjdzie” (Mt 27, 49).
Biblijny „leseferyzm” odsłania zatem więcej osobowych odniesień niż stara liberalna legenda, cytowana przez Vincenta de Gournaya i Johna Maynarda Keynesa, według której pierwsze historyczne laissez-faire miało paść z ust nejakiego Le Gende'a w czasie spotkania francuskich kupców z Jean-Baptistem Colbertem, potężnym ministrem finansów Ludwika XIV. Na pytanie ministra co Francja może zrobić dla promocji francuskiego handlu, Le Gende miał powiedzieć: „Laissez-nous faire! Pozwólcie nam robić swoje!”. René-Louis de Voyer de Paulmy, markiz d'Argenson, minister spraw zagranicznnych kolejnego króla i przeciwnik protekcjonizmu, w notatkach krążących w XVII w. wśród francuskiej inteligencji, miał zapisać: „Żeby rządzić lepiej, powinno się rządzić mniej”.
Biblijna wolność to jednak coś więcej niż śmiała próba uwolnienia się spod opresji władzy absolutnej Króla Słońce, który likwidując jednostki samorządu terytorialnego, zastępował je armią spolegliwych urzędników. Biblijne „pozwól, ustąp” nie jest także głosem angielskiego gentlemana domagającego się emancypacji spod panowania wiktoriańskich praw, przesądów i pruderii. To raczej głos człowieka zachwyconego Bogiem, jego dobrocią i wolnością, nieosiągalną dla śmiertelników, zawsze jednak możliwą jako wspólne z Bogiem dążenie do świętości.
Jan Chrzciciel nie był w stanie nikogo zbawić ani uwolnić od grzechów i wewnętrznych uwikłań. Wiedział jednak, że Bóg to potrafi, jeśli tylko znajdzie w człowieku hojnego współpracownika, zdolnego do skruchy i życia w wolności. Za pomocą prostych gestów i słów przygotowywał ludzi na spotkanie z Bogiem, wysłuchując ich grzechów i udzielając im chrztu nawrócenia, aż nagle okazało się, że Bóg potrzebuje dokładnie tych samych gestów i słów, by człowiek nadal mógł działać na ziemi w jego imieniu.