
Wiele osób pracujących przy Domaniewskiej w Warszawie, lub w podobnych korporacyjnych zagłębiach, marzy o tym, aby rzucić to wszystko i wyjechać, choćby na Filipiny. Pytanie zatem, co mają zrobić korpoludki, które swoje nadgodziny wysiadują w biurowcach Manili? Czy chcieliby ASAP zamienić swoje kubki z chronionego przez uzbrojonych strażników Starbucksa na drinki z palemką?
Na Filipinach nie ma obowiązku meldunkowego. Nie ma obowiązku posiadania dokumentu. Można tu przeżyć całe życie bez żadnego ID. To sprawia, że czasem ciężko jest ludzi zidentyfikować. Dokumenty zaczynają się na poziomie rozpoczęcia edukacji. Może się jednak okazać, że pracownicy najniższego szczebla takowej nie posiadają. Jeśli dostajesz od takiej osoby CV, nie jesteś w stanie jej zweryfikować. Zdarza się, że ludzie po prostu znikają.
Filipiny Filipinami, ale korporacja to jednak korporacja. Niezależnie od miejsca na świecie rządzi się własnymi zasadami, wzmacnianymi korporacyjną nowomową. Także tutejsze korpoludki wiedzą, co oznacza akronim ASAP. Tyle, że rozumieją go na swój sposób. – W służbowej korespondencji od dawna pojawia się tu słowo ASAP, ale dana czynność i tak odbędzie się w swoim czasie – słyszę od Pawła, przechadzając się między wieżowcami, jakich Warszawa jeszcze nie widziała.
Filipiński pracownik świetnie sprawdza się w odtwarzaniu szczegółowo przygotowanego procesu. Natomiast, jeżeli w tym procesie nastąpi nawet najmniejsze zaburzenie, nie szuka rozwiązania. W większości przypadków przestaje pracować i czeka, aż ktoś inny rozwiąże ten problem.
I przecież nie wyjechał na Filipiny. Pracownicy polskich korporacji często marzą o tym, aby zrobić sobie dłuższe wakacje, albo całkowicie zmienić swoje życie i wyjechać na wyspę na drugi koniec świata. Ale o czym w taki razie może marzyć korpoludek z Makati?
