Rok wyborczy zawsze jest rokiem cudów: to, co według polityków było niemożliwe, okazuje się nie tylko wykonalne i w dodatku w bardzo szybkim tempie, ale wręcz niezbędne. Wyborcy, w tym przedsiębiorcy, do pierwszych naiwnych nie należą i domagają się, by za obietnicami szły konkretne projekty zmian w prawie. Nie wiem, czy wyborczemu kalendarzowi, czy zdrowemu rozsądkowi (a może obu tym czynnikom jednocześnie) zawdzięczać należy przedstawienie przez Platformę Obywatelską planu nowelizacji przepisów o zamówieniach publicznych. Jeżeli uda się je uchwalić, czeka nas mała rewolucja – przynajmniej na papierze.
Ostra wojna firm drogowych z byłym już szefem Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad dotyczyła m.in. organizowania przetargów niemal wyłącznie pod kątem najtańszej oferty, w dodatku bez odpowiedniego postępowania prekwalifikacyjnego. GDDKiA chciała mieć sukces w postaci papierowych oszczędności, z kolei spółki budowlane podchodziły do sprawy z założeniem, że warto zacząć realizację nierentownego kontraktu, a potem „jakoś to będzie”. Argumenty obu stron były racjonalne: drogowcy słusznie twierdzili, że nawet najatrakcyjniejsza cena nie zastąpi gwarancji wiarygodności wykonawcy, zaś urzędnicy rozsądnie wskazywali, że nikt nie był zmuszany do podpisywania umów, które mu nie pasowały.
Poseł Adam Szejnfeld, zaangażowany w projekt zmian, oświadczył, że chce, aby system przetargów był bardziej racjonalny i przyjazny dla jego uczestników, niż do tej pory. A konkretnie? Zamawiający będzie musiał uzasadnić, dlaczego spośród wielu kryteriów wybiera akurat cenę. Poseł Szejnfeld słusznie zauważa, że kryterium ceny stosuje się głównie ze strachu – jeśli wygra droższa oferta, to przecież zawsze można domniemywać korupcję… Absurdalne myślenie? I cóż z tego, skoro niektórzy politycy mają je wypisane na swoich sztandarach.
Do czego prowadzi fetyszyzacja ceny jako zasadniczego kryterium, pokazuje kuriozalne rozstrzygnięcie przetargu na dostawę autobusów dla warszawskich MZA. Z polskim, renomowanym i sprawdzonym Solarisem wygrała tańsza, chińska firma. Miasto za pojazdy może i zapłaci nieco taniej, ale co będzie z kosztem utrzymania i serwisowania sprzętu, nie mówiąc już o kosztach potencjalnych miejsc pracy?
Przepisy o zamówieniach publicznych są podstawą wydatkowania około 150 mld zł rocznie. Tam, gdzie brak jasnych procedur, pojawiają się zarzuty i domniemania nieprawidłowości. Ostatnio media donoszą o sporze wokół wyłonienia przez PKP spółki, która ma zagospodarować teren wokół warszawskiego Dworca Gdańskiego. Deweloperska spółka Marvipol skarży się Najwyższej Izbie Kontroli, że kolejarze całe postępowanie skonstruowali tak, by wygrała upatrzona z góry firma (oczywiście nie oni…). W tym wypadku PKP nie musiało organizować przetargu i tego nie zrobiło. Teraz jednak będzie musiało odpierać zarzuty – nawet, jeśli są one w stu procentach niesłuszne, to szkoda wizerunkowa jest nieunikniona. Cóż, jak widać, polska rzeczywistość jest najczęściej czarno-biała: albo biurokratyczne, mało elastyczne kryteria, albo pole do podejrzeń…
Na koniec apel do Posła Szejnfelda może należy zastanowić się nad uchwaleniem prawa, które zmieniłoby mentalność niektórych urzędników? ;-)