Filmy katastroficzne wieszczące koniec cywilizacji traktujemy tylko jako niewinną rozrywkę. Czystą fantastykę. Słusznie? Ostatnie dni pokazały, że nie trzeba nie aż tak wiele, by stanąć w obliczu katastrofy – a przynajmniej paraliżu gospodarki i codziennego życia. Zrobiliśmy przez dwadzieścia pięć lat wolności kawał dobrej roboty, zbudowaliśmy nowoczesną Polskę. To fakt, zupełnie niezależny od kłótni polityków. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo energetyczne, to zupełnie realna groźba blackoutu pokazała jednak, jak wiele jest jeszcze do zrobienia.
Wystarczyło dziesięć dni upałów, by polska energetyka dostała zadyszki. Ograniczenia w dostawach prądu – wbrew uspokajającym deklaracjom decydentów i niektórych mediów – nie pozostaną bez wpływu na naszą gospodarkę. Rozwijającą się, odrabiającą kryzysowe lata, ale bynajmniej nie przypominającą wyścigowego bolidu. Przemysł ciężki musiał ograniczyć produkcję. I, co gorsza, nie wiadomo, czy podobna sytuacja wkrótce się nie powtórzy.
Najłatwiej rozliczać z takiego stanu rzeczy ekipę, która jest aktualnie u władzy. Przypomina to akcję „podaj cegłę”. Obecny rząd zwala na poprzedni, ten jeszcze na poprzedni… W taki oto sposób możemy dojść aż do lat czterdziestych. Sęk w tym, że ustalenie, kto i w czym zawinił, ani na jotę nie przybliży nas do rozwiązania problemu.
Polska energetyka musi się unowocześnić. A to oznacza konieczność zdywersyfikowania źródeł energii. Utrudnienia w dostawach prądu są paradoksalnie argumentem przeciwko tym, którzy uważają, że Unia Europejska zarzyna polską gospodarkę, zmuszając nasz kraj do odejścia od modelu energii opartej niemal wyłącznie o węgiel. Owa węglowa energetyka okazała się bezradna wobec letniego skwaru.
Tym bardziej widać, jak wielkim błędem jest wieloletnia zwłoka w przyjęciu tzw. dużego trójpaku (regulacje dotyczące odnawialnych źródeł energii, gazu i energetyki). Szczególnie szkodliwe zaniedbanie to odwlekanie przyjęcia ustawy o OZE. Jak przypomniał niedawno Andrzej Arendarski, to jedna z tych ustaw, która od wielu lat jest „niemal gotowa”. Niestety, jej ostateczne przygotowanie i skierowanie do Sejmu wydaje się być ponad siły polityków. Bez tej ustawy unijne wytyczne w zakresie polityki energetycznej faktycznie staną się dla Polski ciężarem. Co więcej – zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego będzie praktycznie niemożliwe.
Musimy stworzyć warunki do rozwoju energetyki odnawialnej, pozyskiwanej z różnych źródeł. Fotowoltaika, energia wiatrowa, ale też kogeneracja. Dzięki inwestycjom w kogenerację (jednoczesne wytwarzanie energii i ciepła) rozwiązujemy też problem zanieczyszczeń powietrza w polskich miastach. Żaden poseł, żaden urzędnik nie powie, że jest to niepotrzebne. Gdyby słowa miały zdolność natychmiastowego przeradzania się w czyny, to mielibyśmy rozsądne prawo regulujące polską energetykę już od lat – i to przyjęte jednogłośnie. Niestety – sytuacja wygląda jak w tym starym dowcipie, że jak partia mówi, że da, to… mówi.
Urzędowy optymizm ministrów jest w tym wypadku nie na miejscu. Nie jest prawdą, że nic się nie stało, że sytuacja jest opanowana. Bez umożliwienia radykalnych zmian w polskiej energetyce możemy stanąć w obliczu prawdziwej katastrofy.