Bezrobocie w Polsce maleje w tempie naprawdę ekspresowym. W kwietniu ubiegłego roku wynosiło 9,1%, rok później już 7,7%, zaś w czerwcu osiągnęło nienotowany w dziejach Trzeciej Rzeczypospolitej poziom – 7,1%. Politycy rządzącego obozu (czemu trudno się dziwić) wpadają w euforię, opozycja zakłopotana milczy lub co najwyżej przebąkuje, że to efekt polityki gospodarczej poprzedników. Ja jednak chciałbym dosypać sporą łyżkę dziegciu do beczki miodu: tempo i okoliczności, w jakich bezrobocie spada, powinny być powodem do martwienia się o przyszłość naszej gospodarki, a nie do beztroskiego świętowania.
Pełna zgoda – obowiązkiem każdego rządu jest tworzenie takich warunków, by obywatele nie mieli problemów ze znalezieniem pracy. Niskie bezrobocie, żeby świadczyło o solidności danej gospodarki, musi po pierwsze być w miarę trwałe, a po drugie – osadzone w szerszym kontekście uwarunkowań społeczno-ekonomicznych.
Czy okaże się trwałe? Trzymam mocno kciuki, ale też ogólnie wiadomo, że koniunktura gospodarcza ma cykliczny charakter. Eksperci coraz częściej mówią, że już w przyszłym roku może nadejść kolejna fala globalnego kryzysu. Porównywalnego do ponurego pięciolecia 2008-2013. Tymczasem rządowe prognozy zakładają, że w 2020 r. stopa bezrobocia spadnie do 4%, czyli – de facto – każdy chętny będzie mógł pracować. Przynajmniej formalnie.
Dzisiaj, kiedy bezrobocie nieznacznie przekracza 7%, przedsiębiorcy alarmują, że rynek pracy zaczyna być dla nich problematyczny. Coraz trudniej znaleźć odpowiednie osoby, nawet za przyzwoite pieniądze. Bardzo dobrze, że dzięki koniunkturze gospodarczej, ale także „Rodzinie 500 plus”, skończyły się czasy, kiedy to, zwłaszcza na prowincji, eksploatowano pracowników bez umów o pracę za groszowe stawki. Było to nie tylko nieprzyzwoite, ale i szkodliwe dla gospodarki. Szkodliwa jest również druga skrajność, czyli brak wykwalifikowanych rąk do pracy.
Kilka tygodni temu pisałem o niewesołych perspektywach demograficznych dla naszego kraju, potwierdzonych przez międzynarodowe instytucje. Żeby złagodzić możliwe negatywne skutki, konieczne jest tworzenie warunków do pracy przybyszom ze Wschodu, ale także zachęta do powrotu Polaków z imigracji. Bez takiej, projektowanej w wieloletniej perspektywie, polityki społecznej, gospodarce grozi stagnacja. To zaś oznacza, że któraś z kolejnych fal globalnego kryzysu może rozbić w drobny mak polskie marzenia o byciu gospodarczym tygrysem.