Jeśli prześledzi się prasowe batalie wokół inwestycji deweloperskich w centrum Warszawy, to można dojść do wniosku, że na taki projekt porywa się tylko ktoś o bardzo mocnych nerwach i dużej cierpliwości. Zauważyli Państwo, że niemal każda ważniejsza inwestycja w sercu naszej stolicy uruchamia aktywność wielu mniej lub bardziej prawdziwych miłośników Warszawy i estetów? Jeżeli planowany budynek nie jest krytykowany za niewłaściwy wygląd, to sięga się po ostateczny argument – miejsce jego budowy jest nieodpowiednie ze względu na tragiczną historię.
Skoro jesteśmy przy tragicznej historii Warszawy, to wygląd warszawskiego centrum jest jednym z jej skutków. Gdyby nie hekatomba miasta podczas II wojny światowej, zapewne nie oglądalibyśmy dzisiaj koszmarnych wysokich bloków wokół placu Teatralnego, a osiedle Za Żelazną Bramą nie szpeciłoby Osi Saskiej.
Można powiedzieć, że tym bardziej powinniśmy dbać o to, by nie zepsuć do reszty historycznego centrum miasta. Pełna zgoda, z drobną uwagą, że dbałość o ład architektoniczny i estetykę budowli powinna dotyczyć każdej dzielnicy. Niemniej estetyka nie oznacza ograniczenia do mniej bądź bardziej udanych prób rekonstrukcji gmachów zniszczonych podczas ostatniej wojny, a umiejętne łączenie nowego ze starym.
Pamiętam gromy, które spadały na głowy twórców ekskluzywnego biurowca Metropolitan przy placu Piłsudskiego – projektowanego przez nie byle kogo, bo światowej sławy architekta Sir Normana Fostera. Że za nowoczesny, że miejsce z historią, że może coś innego… A przypomnę, że ów Metropolitan – dzisiaj wpisany na stałe w warszawski pejzaż – zasłonił nie żaden zabytkowy budynek, tylko dorobioną po wojnie, smutną tylną fasadę Teatru Wielkiego. Inny przykład – budynek u zbiegu Podwala i Senatorskiej. Stanął na pustym placu po zniszczonych w 1939 roku budynkach. Ładnie wkomponowuje się w architekturę otoczenia. Także ta inwestycja spotkała się z falą niezadowolenia.
Teraz trwa kolejna batalia. Deweloper - Spółdzielnia Dembud chce u zbiegu ulic Długiej i Bohaterów Getta zbudować apartamentowiec. Mniej więcej w tym miejscu stał dawniej Pasaż Simonsa, miejsce zaciętych walk w czasie Powstania Warszawskiego. Z miejsca pojawiły się głosy, że wszak to miejsce jest cmentarzem, gdzie leżą szczątki poległych powstańców. Przeprowadzono – na koszt dewelopera – fachowe badania, które obaliły tę tezę. A więc przeciwnicy stwierdzili, że odbyły się one… zbyt szybko. Dostało się mazowieckiemu konserwatorowi zabytków za wyłączenie działki z rejestru zabytków. W uzasadnieniu pani konserwator stwierdziła, że na działce nie odnaleziono zabytkowych artefaktów i nie odnaleziono miejsc pochówku. Stwierdziła tak? Zapewne jest w spisku z inwestorem!
Przeciwnicy inwestycji pokazują, że wszystko da się sprowadzić do absurdu. Czytając ich opinię nie wiem, czy planowany apartamentowiec będzie ładny czy brzydki, czy wpisze się odpowiednio w pejzaż dzielnicy. A to wszak teraz powinno być przedmiotem oceny. Zabrzmi to brutalnie, ale większość Warszawy jest wielkim cmentarzem – czy jednak w jakikolwiek sposób pamięć i cześć dla ofiar niemieckich zbrodni koliduje z rozwojem miasta? Gdyby iść za logiką przeciwników inwestycji to na terenie Muranowa nie mógłby powstać żaden budynek. Przecież teren po getcie jest usiany ludzką tragedią.
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że za wzniosłymi słowami często stoją bardzo przyziemne interesy. Szkoda tak ważną kwestię, jak troska o piękną Warszawę, rozmieniać na drobne. A zarazem zniechęcać biznes do inwestowania w estetyczne, nowoczesne i użyteczne obiekty.