Nowy tydzień, nowa kontrowersja: falę komentarzy wywołał projekt nowelizacji tzw. ustawy covidowej, w którym zapisano wyłączenie odpowiedzialności urzędników za naruszenie przepisów, o ile służy to walce z koronawirusem. Nie dziwię się gorącej dyskusji, jaka wybuchła, gdy media nagłośniły sprawę. A może lepszy byłby pomysł, który powinien pogodzić zwolenników i przeciwników takiego zapisu: zanim stworzymy furtkę dla decydentów, wypróbujmy ją na przedsiębiorcach.
Nie ma wątpliwości, że rozwiązania przyjęte w ostatnich miesiącach pomogły tysiącom polskich firm. „Tarcza antycovidowa” jest zresztą wysoko oceniana również przez większość zagranicznych ekspertów. Stanowi nadzwyczajne rozwiązanie w nadzwyczajnej sytuacji.
To, że ekstraordynaryjne rozwiązania są dzisiaj nie tylko dopuszczalne, ale potrzebne, nie ulega wątpliwości. Muszą jednak zostać spełnione dwa warunki: po pierwsze, powinny służyć tylko i wyłącznie likwidowaniu negatywnych skutków pandemii; po drugie, powinny być zgodne z konstytucją i zasadami państwa prawa. Pisząc o zasadach, mam na myśli również pewną logikę działania, zwłaszcza proporcjonalność przyjmowanych środków w odniesieniu do przyjętych celów. W przypadku proponowanej ustawowej abolicji taka proporcjonalność jest bardzo wątpliwa.
Wprowadzając zwykłą ustawą wyłączenie odpowiedzialności urzędników wprowadzamy de facto nową regułę do naszego systemu prawnego. Owszem, prawo powinno być dostosowane do wyzwań współczesnego świata ale jest wiele reguł, które należy uznać za niewzruszalne. Skoro jednak padła propozycja takiego wyłomu – w porządku, przetestujmy go, ale na tych, którzy najczęściej padają ofiarą zbyt sztywnych i krępujących swobodę działania przepisów. Na przedsiębiorcach.
Kiedy opadnie fala zachorowań (oby jak najszybciej!) zapewne zaczną się rozliczenia – ze spóźnień w składaniu dokumentów, z nieścisłości, z nieprzestrzegania rozmaitych rozporządzeń. Przedsiębiorcy będą się tłumaczyć, ale o ich losie zdecyduje widzimisię urzędnika. Jeden podejdzie do sprawy życzliwie, inny okaże się bezlitosnym służbistą. Czeka nas fala postępowań administracyjnych, z których część zakończy się w sądzie. Przyjmijmy zatem jasną, niebudzącą żadnych wątpliwości, niepodważalną przez fiskusa i inne organy zasadę: wyłączmy odpowiedzialność za zaniechania i błędy, jeśli mają związek z obecną sytuacją. I to nie w sposób, który uzależni taką abolicję od pisania setek podań i długotrwałej procedury. Zróbmy to w sposób maksymalnie uproszczony.
Na pewno podniosą się głosy, że mogą z tego skorzystać osoby, które świadomie dopuściły się nadużyć. Oczywiście, że mogą, ale po to mamy fachowców z dziedziny legislacji, by utkali taką sieć prawną, która zatrzyma grube ryby, a przepuści płotki. Jeżeli takie rozwiązanie przyniesie pozytywne efekty, to można dyskutować i o odpuszczeniu grzechów decydentom. Też nie wszystkich i nie każdemu.
Nie kwestionuję ciężkiej pracy wielu urzędników w trudnym okresie pandemii. Ale jeśli ktoś zasługuje na rozgrzeszenie „mniejszego zła”, to są to osoby realnie dźwigające na swoich barkach ciężar kryzysu - przedsiębiorcy.