Media żyją kryzysem koalicyjnym, a w jego cieniu szykuje się kolejny temat, który może nas poważnie poróżnić z Komisją Europejską. W konsultacjach społecznych jest projekt nowelizacji ustawy o Krajowym Systemie Cyberbezpieczeństwa. Chodzi o przetarg na wybór dostawcy sprzętu i oprogramowania 5G. W tle dodatkowo jest wielka polityka. A na pierwszym miejscu sprawa budowy kluczowego dla przyszłości kraju systemu. Czy uda się przeciąć ten gordyjski węzeł?
Na budowę sieci 5G w Polsce ostrzą sobie zęby światowi giganci, przede wszystkim z USA i z Chin. A gdzie następuje zderzenie interesów tych dwóch państw, gospodarka splata się z wielką polityką. Powinniśmy o tym pamiętać, ale powinniśmy również mieć na uwadze, że w tej konkretnej sprawie na pierwszym miejscu jest interes Polski. Musimy mieć bezpieczną, nowoczesną sieć, zbudowaną za rozsądne pieniądze.
Eksperci podnoszą, że planowane w projekcie ustawy rozwiązania spowodują, że praktycznie nie będziemy mieli wyboru, jeśli chodzi o wybór opcji budowy sieci 5G. Nie chcę analizować politycznej i międzynarodowej sfery, związanej z tym strategicznym projektem. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że przyjęte rozwiązania mogą być sprzeczne z regulacjami Unii Europejskiej.
Dyrektywa z roku 2002 w sprawie konkurencji nie dopuszcza, by w obszarze łączności elektronicznej przyznawać jakiemukolwiek podmiotowi specjalne prawa. Ta dyrektywa była nieraz oceniana krytycznie, nie pozwala bowiem przyznawać specjalnych przywilejów podmiotom z państw unijnych. Jednak obowiązuje, a jej cel był oczywisty: w świecie, w którym pozycja narodowych i regionalnych gospodarek zależy od nowoczesnych technologii, nie można preferować „naszego” kosztem „obcego”, choć nowocześniejszego. Tymczasem polski projekt wyraźnie preferuje unijnych dostawców. Szlachetnie, ale niezgodnie z europejskim prawem. Można zrozumieć intencje twórców projektu, można je podzielać, lecz rzeczywistość jest taka, jaka jest.
Kolejna fundamentalna dla unijnego prawa kwestia – nie tylko w dziedzinie nowych technologii – to zasada swobodnego przepływu towarów. Dotyczy to nie tylko bezpośrednio sformułowanych zakazów używania określonego produktu (lub technologii) na obszarze jednego z państw członkowskich, lecz również regulacji, które taką sytuację de facto wprowadzają. Europejski Trybunał Sprawiedliwości jest w swoim orzecznictwie bardzo konsekwentny, wskazując, że przepisy, których konsekwencją jest wyeliminowanie dostawcy z łańcucha dostaw w jednym kraju mają wpływ na sytuację dostawcy na całym unijnym rynku.
Każdy przepis, który zamyka rynek przed zagranicznym dostawcą czy podmiotem działającym w Polsce, ale reprezentującym kapitał zagraniczny, niesie ze sobą poważne ryzyko. Ustawodawstwo krajowe to jedno, a międzynarodowe umowy, których stroną jest Polska – także bilateralne – to drugie. Jeśli dostawca z państwa trzeciego zostanie wykluczony na podstawie niejasnych kryteriów, to Polska może być uznana za winną naruszenia obowiązku równego i sprawiedliwego traktowania. Podobnych pułapek jest zresztą wiele, a sprawy będą toczyć się nie przed polskimi sądami, ale na forum międzynarodowych instytucji.
Nie zazdroszczę ministrowi Zagórskiemu. Musi godzić ogień z wodą. Sprawa jest jednak takiej wagi, że nie można w tym przypadku postąpić w sposób jakże charakterystyczny dla polskiego prawotwórstwa: szybko uchwalmy, a potem najwyżej coś zmienimy. Tym razem na szali jest polska gospodarka, nasza pozycja w UE i międzynarodowa polityka. Węzeł trudny do rozplątania, więc może po prostu, wzorem Aleksandra Wielkiego, lepiej go rozciąć, patrząc na to, co zrobiono w innych krajach unijnych?