Pytanie, które w ostatnich dniach coraz częściej zadają sobie wszyscy, brzmi: czy jesteśmy gotowi na drugą falę koronawirusa? Można odnieść wrażenie, że „zima znowu zaskoczyła drogowców”. O drugiej, jesiennej fali zachorowań mówiono od wielu miesięcy i, niestety, zapowiedzi stały się faktem. Warto zastanowić się, czy polscy przedsiębiorcy przygotowali się na kolejne ciężkie tygodnie (a może nawet miesiące) i czy państwo ma strategię, jak ich w tych przygotowaniach wspierać? Bo kolejne programy pomocowe, chociaż bez wątpienia cenne i potrzebne, są tylko działaniem doraźnym.
Drugiego lockdownu ma nie być, a przynajmniej tak zapewniają politycy. Jednak lockdown formalny to jedno, a rzeczywiste ograniczenie działalności firm w wielu branżach to drugie. Już zresztą są sektory, które nawrót fali zachorowań boleśnie odczuwają. Choćby branża lotnicza. Niedawno brałem udział w spotkaniu odbywającym się w hotelu położonym tuż przy warszawskim porcie lotniczym na Okęciu. W stolicy niełatwo teraz znaleźć miejsce spokojniejsze od lotniska. Niemal wyludnionego, bowiem samoloty z rzadka startują i lądują. Straty liczy nie tylko nasz narodowy przewoźnik, ale na przykład również Polska Agencja Żeglugi Powietrznej, której przychody zależą od natężenia ruchu lotniczego. Im więcej żółtych i czerwonych stref i im więcej obawy przed koronawirusem, tym mniej chętnych do korzystania z hoteli i weekendowych wyjazdów. Takich przykładów znalazłoby się jeszcze sporo.
Ponoć musimy nauczyć się żyć z koronawirusem. Dotyczy to również biznesu. Trzeba być przygotowanym do zupełnie innych scenariuszy biznesowych, do szybkiego przestawienia się – tam, gdzie się da – na działalność zdalną. W przypadku firm, gdzie pracuje się zza biurka, jest to do zrobienia. Mało tego, niektóre firmy odkryły, że praca zdalna ma swoje zalety, a związane z nią oszczędności są bardzo wymierne. Ale przecież restaurator wydawaniem posiłków na wynos może co najwyżej zmniejszyć straty, lecz nie utrzyma poziomu zysków. Nie mówiąc o właścicielach hoteli czy pensjonatów.
Nie sądzę, by Polskę stać było na kolejną hojną transzę pomocową, liczoną w miliardach złotych. Z pustego i Salomon nie naleje, a co dopiero premier i minister finansów. Bardziej od doraźnego łatania dziur w kiesach przedsiębiorców potrzebne jest wsparcie w przystosowaniu się do nowej rzeczywistości. Bo nawet, jeśli w miarę szybko uda się wynaleźć skuteczną szczepionkę przeciwko COVID-19, to nie jest wykluczone, że za jakiś czas będziemy się borykać z innym wirusem.
Wsparcie dla przedsiębiorców oznacza nie tylko pieniądze, ale (skoro jesteśmy przy medycznych porównaniach) zaszczepienie polskich firm na pandemię. Stworzenie perspektyw dostosowania profilu działalności do nieprzewidywalnych okoliczności. Tak, by ci, którzy są najbardziej narażeni na zniknięcie z rynku, mieli alternatywę.
Polska nie musiała dotąd wdrażać takich rozwiązań w tak wielkiej skali i tak krótkim czasie. Nawet programy skierowane do górników z zamykanych kopalń i pracowników z zamykanych zakładów w porównaniu z dzisiejszymi wyzwaniami miały nieporównywalną skalę. Bo dzisiaj chodzi nie o kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy osób, ale dosłownie o miliony. O mikroprzedsiębiorstwa i o wielkie firmy. O tych, którzy działają na rynku polskim i o naszych czołowych eksporterów.
Czekamy na kolejną tarczę, tym razem taką, którą zapewni solidną osłonę. Wielki program, który pomoże faktycznie przetrwać kryzys polskim przedsiębiorcom. Stawką jest przyszłość polskiej gospodarki. Możemy chwalić się statystykami pokazującymi, że nasza gospodarka radzi sobie znacznie lepiej od gospodarek wielkich europejskich graczy, ale przecież nie chodzi o to, by gratulować sobie osiągnięć, tylko o to, by ten poziom utrzymać. Czy jest na to jakiś pomysł, jakaś kompletna i realna strategia?
To pytanie zadają sobie polscy przedsiębiorcy. I chcieliby jak najszybciej usłyszeć na nie odpowiedź.