Z przekazem dotyczącym nękającej nas inflacji jest jak z przysłowiową szklanką do połowy pełną bądź w połowie pustą – w zależności od tego, kto patrzy i kto komentuje. Premier wskazał, że mamy do czynienia z „putinflacją”, wywołaną przez rosyjską agresję na Ukrainę. Opozycja uważa to za wykręt, a inflacja ich zdaniem jest wynikiem błędnej polityki rządu. Zostawmy polityków, a posłuchajmy ekspertów – Biuro Inwestycji i Cykli Ekonomicznych przedstawili kilka dni temu interesującą analizę dotyczącą zjawiska, o którym mowa. Mówiąc krótko: rację ma rząd i ma ją opozycja.
Eksperci BIEC podkreślili, że wojna na Ukrainie zintensyfikowała inflację, jednak presja inflacyjna jest widoczna od lipca 2020 roku. Tzw. wskaźnik przyszłej inflacji, prognozujący kierunek zmian cen, w kwietniu wzrósł w stosunku do marca aż o 2 proc.
Analitycy wskazali, że na wzrost cen mają wpływ polityka rządu i Narodowego Banku Polskiego – pobudza ona konsumpcję, a ogranicza inwestycje i oszczędności. Stale rozbudowywane programy socjalne przyczyniają się również do presji inflacyjnej. W analizie stwierdzono, że co prawda po wybuchu wojny inflacja przyspieszyła na całym świecie, jednak w Polsce uległa ona utrwaleniu jeszcze przed 24 lutego. Niestety – eksperci są pesymistyczni: ich zdaniem ustabilizowanie inflacji okolicach górnej granicy celu inflacyjnego NBP zajmie lata, nawet gdyby wojna za naszą wschodnią granicą zakończyła się bardzo szybko. Co, jak widać, jest mało realne.
BIEC zwrócił uwagę na kwestię, która jest niezwykle niepokojąca, a dotąd przez komentatorów była pomijana. Rośnie mianowicie rentowność 10-letnich obligacji Skarbu Państwa. To, co jest dobrą wiadomością dla ich posiadaczy, dla budżetu jest wiadomością bardzo złą. Sygnalizuje bowiem wzrost kosztów obsługi długu i spadek zaufania do naszych papierów dłużnych. A to działa na inflację w długiej perspektywie. Z badań analityków wynika również, że wzrostu cen w najbliższym czasie spodziewają się i konsumenci, i przemysł.
Rosyjska agresja – wstrząsająca, brutalna – stała się dla polityków wygodnym tłumaczeniem wielu drażliwych kwestii: od wzrostu cen poczynając, a na regulacjach wzmacniających pozycję urzędników w relacji z obywatelem kończąc. Tyle tylko, że rynek reaguje na fakty, a nie na interpretacje polityków – przedsiębiorcy swoje wiedzą. I, jak widać, nie są optymistami.
Niestety, nie widać, by karuzela rozbuchanych wydatków miała się zatrzymać. Pojawiają się coraz to nowe pomysły – m.in. senatorowie chcą, by przebywający w Polsce od 24 lutego Ukraińcy i Białorusini byli zwolnieni z PIT i CIT. Nietrudno sobie wyobrazić, że w krótkim czasie pojawi się mnóstwo „słupów” – lepiej puszczać umowy przez obywateli tych państw niż odprowadzać podatki. Pomijam fakt, że skutkowałoby to niższymi wynagrodzeniami – skoro ktoś nie płaci podatków, to można zapłacić mu mniej.
To tylko pomysł, nie wiadomo, czy zyska akceptację – można powiedzieć. Oczywiście, niemniej rynek słucha z uwagą podobnych pomysłów i wyciąga wnioski. A presja inflacyjna rośnie.
Szanowni politycy wszystkich opcji – weźcie odpowiedzialność za słowa. Bo dzisiaj są one na wagę polskiej waluty, stabilności naszej gospodarki i bytu polskich firm. I potraktujcie walkę z inflacją jako cel nadrzędny, który powinien jednoczyć.