Przed weekendem Główny Urząd Statystyczny ogłosił, że w sierpniu kolejny miesiąc z rzędu obniżył się wskaźnik nastrojów konsumenckich, a konsumenci oceniają swoją sytuację niemal tak samo źle, jak w okresie pierwszego lockdownu podczas pandemii koronawirusa w 2020 r. Pamiętamy, jak wielki był to szok i dla gospodarki, i dla obywateli – zatem nastroje są naprawdę bardzo pesymistyczne. Gorzej było jedynie w kwietniu 2020 r., kiedy obowiązywały najostrzejsze restrykcje covidowe. Wówczas mieliśmy jednak do czynienia z szokiem: w ciągu kilku tygodni nasze życie diametralnie się zmieniło. Teraz widzimy pewną prawidłowość: każdy miesiąc przynosi mniej nadziei, a więcej obaw. Tzw. bieżący wskaźnik ufności konsumenckiej zmalał od stycznia o 17,6%, a Polacy uważają, że najbliższy rok będzie bardzo trudny.
Spójrzmy na dane dotyczące polskiego przemysłu. Wskaźnik koniunktury PMI w czerwcu wyniósł 42,1 pkt i zanotował spadek o 2,2 pkt w porównaniu z czerwcem i o ponad 6 pkt od maja. To najgorszy wskaźnik od maja 2020 r., czyli również od czasów lockdownu. Producenci zatem postrzegają swoją sytuację podobnie, jak konsumenci.
Powtarzam: nie oznacza to, że recesja jest nieunikniona – czy nawet tzw. recesja techniczna, a więc spadek wzrostu PKB dwa kwartały z rzędu. Ale i rynki, i konsumenci wysyłają jednoznaczny sygnał: spodziewają się czarnego scenariusza. Inwestorzy z polski i zagranicy, wbrew temu, co wydaje się politykom, nie przywiązują zbytniej wagi ani do optymistycznych deklaracji władzy, ani do kasandrycznych wizji opozycji, ale patrzą na dane. Te zaś muszą powodować, że zapala się im czerwona lampka.
Nastroje i obawy są podobne, jak w pierwszych miesiącach pandemii, ale możliwości działania ze strony państwa zupełnie inne. Nie stać nas na uruchamianie kolejnych tarcz, a zresztą nawet gdyby jakimś cudem znaleziono na to pieniądze, to istnieje obawa, że efekt byłby całkowicie niewspółmierny do nakładów. Rząd znajduje się dzisiaj w położeniu baśniowego rycerza, który musi samotnie walczyć ze smokiem o stu głowach. Lista problemów jest długa – spadek PKB, spodziewany problem z gazem i węglem za kilka miesięcy, inflacja, która wymyka się prognozom analityków… Dodajmy do tego niepewność w odniesieniu do sytuacji w naszym regionie Europy.
Mimo to rząd zdaje się nie zauważać, że sytuację mogłyby poprawić środki z Krajowego Planu Odbudowy, które są niezbędne przedsiębiorcom, samorządom i ludziom. To pieniądze, które mogą być przeznaczone na inwestycje, a to właśnie inwestycje są kluczowe w walce z inflacją i spowolnieniem gospodarczym, pozwolą uchronić miejsca pracy czy uniezależnić się od rosyjskich dostaw. Tym samym pozwoliłyby poprawić nastroje producentów i konsumentów. Uruchomienie środków z KPO to kwestia polskiej racji stanu – czytamy
w apelu Rady Przedsiębiorczości, zrzeszającej dziewięć polskich organizacji biznesu.
Tydzień temu pisałem, że nie należy podsycać paniki i podkręcać negatywnych nastrojów. Ale też nie można udawać, że nic się nie dzieje. I nie da się przykryć problemu innymi tematami albo propagandą sukcesu.