Są takie momenty w sporcie, które przechodzą do historii. Ten moment nie zadecydował o tytule mistrzowskim, chociaż dał zwycięstwo. Im więcej czasu od niego mija tym bardziej jestem pewien – to był ten moment, w którym narodził się Michael Jordan. Ten Michael Jordan - nieosiągalny dla innych sportowców, grający w swojej lidze, na swoim zupełnie wyjątkowym poziomie. Od legendarnego „The Shot” minęło 25 lat.
Był 7 maja 1989 roku. Michael Jordan był już gwiazdą NBA, grał widowiskowo i rzucał mnóstwo punktów. Miał na koncie tytuł MVP Meczu Gwiazd, dwa wygrane konkursy wsadów, trzy razy z rzędu był królem strzelców. Rok wcześniej został nawet uznany najlepszym koszykarzem sezonu zasadniczego – po raz pierwszy w karierze. Zgarnął też nagrodę dla najlepszego defensora ligi. Nie miał jednaj, ale najważniejszej rzeczy – pierścienia mistrzowskiego. Co więcej, odkąd 5 lat wcześniej trafił do Chicago Bulls – koszykarze „Byków” tylko raz przebrnęli I rundę play-offs. Tej wiosny znów byli blisko porażki. Naprzeciw MJ-a i spółki stanęli Cleveland Cavaliers. Ron Harper, Mark Price, Brad Daugherty, Larry Nance pod ręką słynnego trenera Lenny’ego Wilkensa (jego 1332 zwycięstwa odniesione podczas kariery w NBA to wciąż drugi wynik w historii) byli jednymi z kandydatów do mistrzostwa. W sezonie zasadniczym wygrali 57 meczów, przegrali tylko 25. Bulls mieli o 10 porażek więcej. Mimo to meczu numer 5 mogło nie być, bo Chicago w pierwszym spotkaniu skradło rywalom przewagę parkietu. Jednak 5 maja zamiast wygrać u siebie i zamknąć serię wynikiem 3:1 Bulls dali się pokonać po dogrywce. Mimo że Jordan zdobył 50 punktów!
Ekipa prowadzona wtedy jeszcze przed Douga Collinsa (od sezonu 89/90 zastąpi go Phil Jackson) musiała zatem ponownie stawić się w starej Richfield Coliseum. 20 tysięcy kibiców było sporym atutem gospodarzy. Tak jak gra Harpera, Nance’a i Price’a oraz rezerwowego Craiga Ehlo. Ten chłopak z Teksasu został wybrany dopiero w trzeciej rundzie draftu. Ale przez 6 lat gry w NBA zapracował na miano specjalisty od obrony. Dwa dni wcześniej, w dramatycznym meczu w Chicago rozegrał tylko 17 minut, zdobył tylko punkt. Tym razem szaleje jednak nie tylko w obronie ale i w ataku, trafia 9 z 15 rzutów, w całym spotkaniu uzbiera 24 punkty. Mimo to Cavs nie mogą odskoczyć na więcej niż kilka oczek. W czwartej kwarcie goście odrabiają straty. Jordan znów jest nie do zatrzymania. Wieczór skończy z 44 punktami na koncie. Na minutę przed końcem Ehlo po raz czwarty w tym meczu trafia za 3 punkty. Cavs prowadzą 98:97. Przez kolejnych 40 sekund wynik się nie zmienia, aż w końcu jakby nigdy nic Jordan mija Ehlo i trafia z półdystansu. Byki na prowadzeniu 99:98. 6 sekund do końca!
Po krótkiej przerwie Ehlo wyrzuca piłkę z autu, ta po chwili do niego wraca, rozpędzony gracz CAVS wbija się pod kosz. Trafia! Gospodarze znów prowadzą! Są 3 sekundy od upragnionego awansu. Ehlo jest bohaterem, 20 tysięcy kibiców wrzeszczy i szaleje z radości.
W ostatniej akcji meczu Ehlo kryje Jordana. Nie odpuszcza lidera Bulls nawet na milimetr, kibice krzyczą DE-FEN- CE ale Jordan wreszcie ucieka, dostaje piłkę, mija Ehlo, i wybija się mniej więcej z linii rzutów wolnych, wysoko w górę. Ehlo też skacze, tuż przed MJ-em, z ręką wyciągnięta wysoko, milimetry dzielą go od zablokowania tego rzutu. Ale Ehlo, zgodnie z prawami fizyki, zaczyna opadać. A Jordan jakby zawisł w powietrzu. Do ostatniego momentu zwleka z oddaniem rzutu. Wreszcie piłka odrywa się od jego ręki. 3..2..1 wpada do kosza. Syrena oznaczająca koniec meczu wyje wniebogłosy. 20 tysięcy kibiców milknie. Jordan skacze z radości. Doug Collins wbiega na parkiet z rękami uniesionymi do nieba. Chicago Bulls wygrywają w niesamowitych okolicznościach!
„Wystawiłem na próbę moją wiarygodność i sprawdziłem się. Przed chłopakami i przed samym sobą" - mówi dziennikarzom zaraz po meczu Michael Jordan. I dodaje: "nie widziałem jak piłka wpada do kosza, ale od razu wiedziałem po reakcji publiczności. Cisza. Czyli trafiłem."
„On tym zagraniem zdewastował te 20 tysięcy kibiców w moim mieście” – powiedział po latach wychowany w pobliskim Akron LeBron James i dodał „znienawidzili go za to.”
Powtórka tej akcji przez kolejnych 25 lat zostanie pokazana w telewizjach na całym świecie miliony razy. Ten rzut Amerykanie nazwali po prostu „The Shot”. Wtedy, ćwierć wieku temu, była to niesamowita akcja dająca zwycięstwo i awans do II rundy. Dziś wiemy, że był to też pierwszy z wielu "buzzer-beaterów" Michaela Jordana w play-offs. Tak! Miał już mecz w którym w ostatnich sekundach decydował o mistrzostwie dla swojej drużyny. Ale to było jeszcze w College’u, w barwach North Carolina. W NBA, to od "The Shot" wszystko się zaczęło. Dwa lata później Michael Jordan zdobył pierwszy z sześciu tytułów mistrzowskich. Przez kolejne lata upokarzał kolejnych rywali. Craigiem Ehlo byli: Charles Barkley, Clyde Drexler, Patrick Ewing, Karl Malone. Wszyscy Ci, którzy nie byli w stanie powstrzymać najlepszego koszykarza wszechczasów. Tam, w nieistniejącej już hali w Richfield narodziła się wielka drużyna Chicago Bulls. Tam też przegrała drużyna Cavaliers, która nigdy nie osiągnęła sukcesu jaki jej wróżono. I tylko Craiga Ehlo trochę szkoda. Bo niezależnie od tego ile osiągnął w swojej karierze – na zawsze zostanie zapamiętany jako ten, który nie upilnował Michaela Jordana w ostatniej akcji, w słynnym meczu w Cleveland. A przecież nikt nie był w stanie Go upilnować.
P.S.: Dziękuję @Cpt87Kirk za twitta, tytuł jest od Ciebie
P.S.: Ten tekst powinien zostać opublikowany 7 maja, ale spóźniłem się o kilkadziesiąt minut:(