Zwycięzca KSW 1, człowiek który w polskim MMA jest od początku. Jeszcze do niedawna jako zawodnik, dziś jako komentator, ring-anonser i trener. Łukasz "Juras" Jurkowski. O MMA, sportach walki i trochę o sobie [wywiad]
Widowiskowość, bezpardonowość i brak kalkulowania. MMA to hybryda sportów walki, gdzie wykorzystasz wszystkie znane Ci sztuki walki. To czyni ten sport bardzo widowiskowym. Myślę że fani boksu znajdą tu coś dla siebie, i fani zapasów, i fani walki w parterze także. Oglądając walki MMA na najwyższym poziomie widzimy, że zawodnicy potrafią absolutnie wszystko. Są emocje, jest trochę krwi, ludzi to interesuje. Nie wiem czy coś może przebić MMA pod względem widowiskowości i takiej umownej „brutalności”, choć tak naprawdę ten sport wcale taki brutalny nie jest.
Ludzi to przyciąga, szczególnie gdy walki są organizowane w klatce. Zawsze pozostaje taka atmosfera undergroundu. To wszystko sprawia że MMA jest najszybciej rozwijającym się sportem na świecie. Ludzie chcą oglądać już nie tylko boks, nie tylko judo, nie tylko zapasy, ale chcą oglądać walki, które wyłaniają absolutnego championa w sportach walki. Nawet najlepszym bokserom ciężko jest wejść do klatki i rywalizować z tymi atletami na najwyższym poziomie. Bo to się kończy raczej szybko i brutalnie dla nich.
Ja pierwszy raz o MMA usłyszałem gdy Paweł Nastula zaczynał walczyć w PRIDE. Wtedy w mediach mówiono, że mistrz olimpijski rozmienia się na drobne, że walczy gdzieś w Japonii, w klatce, bez zasad. Dziś mamy w Polsce „boom” na MMA, ale wciąż wiele osób, także wielu dziennikarzy zajmujących się sportami walki mówi, że MMA to nie jest sport.
Muszą tak mówić, bo im się robota kończy (śmiech). Ja znam wielu dziennikarzy, którzy z innych branży przychodzą do MMA bo uznają to za sport przyszłości. I tak jest. Kiedy w 2005 roku okazało się, że Paweł Nastula będzie bił się w PRIDE, czyli japońskiej, wtedy najbardziej prestiżowej federacji na świecie to wiele osób nie wiedziało co to jest MMA. Cały czas pokutował mit filmu Latkowskiego („Klatka”, film dok. Sylwestra Latkowskiego z 2003 roku – przyp. aut.), który połączył świat MMA z chuligaństwem stadionowym. Prasa była mocno nieżyczliwa, ale nie mogło być inaczej skoro mistrz olimpijski poszedł w tę znienawidzoną przez media dyscyplinę. Tylko, że wtedy jeszcze media i wielu „fachowców” nie wiedziało że na świecie, a szczególnie w Japonii czy w Stanach Zjednoczonych to jest już dyscyplina sportowa numer jeden jeśli chodzi o sporty walki. Później cała Europa została opanowana przez MMA. Do nas to długo nie docierało. Ale z perspektywy tych siedmiu lat od startu Pawła w PRIDE wiele się zmieniło. Zostało tak naprawdę zaledwie kilku ludzi typu Pan Rafał Kubacki, którzy szerzą jakieś herezje nie mając o tym żadnego pojęcia. Takich osób i takich dziennikarzy jest już niewielu. Myślę że MMA, także dzięki organizacji KSW, która wykonała mocną pracę marketingową i promocyjną, przyjęło się w świadomości Polaków. Dziś jest to pełnoprawna dyscyplina sportowa i najbardziej widowiskowy sport walki.
Janusz Pindera mówi, że miejsca na rynku wystarczy zarówno dla boksu jak i dla MMA, Andrzej Janisz twierdzi natomiast, że boks jest raczej dla starszych kibiców, MMA dla młodszego pokolenia. Istnieje rywalizacja między zawodnikami, trenerami, działaczami, dziennikarzami zajmującymi się boksem a tymi zajmującymi się MMA?
Jest oczywiście miejsce dla wszystkich, tylko trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie czego oczekuje widz czy kibic sportów walki? Jeżeli popatrzymy na to jaką popularnością cieszą się w Polsce gale bokserskie, to nijak się to ma do gal MMA. Dziś gale KSW ogląda kilka milionów osób. Jest miejsce dla wszystkich, tylko nie wszyscy chcą sobie zdać sprawę z tego, że coraz więcej będzie mówiło się i pisało o MMA, a o boksie będzie coraz mniej. Szczególnie, że w Polsce boks zatrzymał się w miejscu. Gale organizowane przez polskie federacje to walki naszych chłopaków z Czechami i Słowakami za 100 dolarów. Widza nie oszukasz. W MMA nie ma ściemy, nie ma nabijania rekordów jak w boksie. Do klatki wchodzi dwóch zawodników o podobnych umiejętnościach i wygrywa lepszy. To jest bardziej czytelne dla kibica. I to jest piękne w tej dyscyplinie, że nie ma tu ludzi z rekordem 40-0. Zdarza się, że ci najlepsi mają np.: 15 wygranych pojedynków, ale każdy kiedyś trafia na przeciwnika lepszego od siebie, bo to bardzo wszechstronny sport.
Jak to się stało, że 10 lat temu, kiedy jeszcze mało kto wiedział co to jest MMA Ty porzuciłeś taekwondo i wziąłeś się właśnie za mieszane sztuki walki?
Ja jestem typowym przykładem zawodnika MMA zainspirowanego starymi VHSami z pierwszymi galami UFC. W USA oczywiście mieszane sztuki walki pojawiły się o wiele wcześniej niż u nas. W 2002 roku wpadła mi w ręce taśma z UFC 1,2 i 3, gdzie wchodzili do klatki zawodnicy prezentujący różne style walki, nie było żadnych rund, żadnych rękawic, żadnych ograniczeń. Był tylko sędzia. I faktycznie te walki wyglądały niezwykle brutalnie. Ja mimo że miałem już 21 lat patrzyłem czy rodzice nie wchodzą do pokoju, żeby nie zobaczyli co oglądam, bo dla nich Taekwondo było już lekką przesadą. Ale właśnie wtedy zacząłem się zastanawiać, że skoro nieźle radze sobie w Taekwondo, coś tam już wygrałem to ciekawe co by było gdybym miał wejść do takiej klatki i sprawdzić się w walce z ludźmi reprezentującymi inne sporty walki. Gdzieś tam ta myśl cały czas istniała. Royce Gracie, zwycięzca dwóch pierwszych gal UFC został mi w głowie. Potem dość przypadkowo znalazłem się na sali brazylijskiego jiu-jitsu. Trochę też z przypadku dostałem angaż do KSW 1 i tak się zaczęło. Wiedziałem, że to jest trening który sprawia mi frajdę. Cały czas uczyłem się czegoś nowego. Przy okazji MMA kończyło spór o to kto jest lepszy. Czy ja z moim taekwondo, czy ktoś trenujący karate, czy może ktoś kto jest bokserem albo judoką. Aby nazywać się wojownikiem trzeba rywalizować ze wszystkimi. MMA daje taką możliwość.
Wygrałeś KSW 1, to był rok 2004, hotel Mariott. Twórcy KSW Martin Lewandowski i Maciej Kawulski mogli wtedy co najwyżej pomarzyć o milionowej widowni przed telewizorami i wielotysięcznej widowni w największych halach w Polsce. Za chwilę mamy KSW 21. Dużo się zmieniło?
Nie ma czego porównywać. Jak w 2004 roku Martin i Maciek zaczęli organizować cykl gal pod nazwą Konfrontacja Sztuk Walki przypuszczam, że nie zakładali że w 2012 będą mieli największe hale i milionowe oglądalności.
To były zupełnie inne czasy. Jakbyśmy nazwali tamtą galę – galą MMA to prasa by zjadła Maćka i Martina. Oni sprytnie ubrali to w Konfrontacje Sztuk Walki. Każdy wchodził do ringu reprezentując swoją dyscyplinę, w swoim stroju. Walki toczone były oczywiście w formule MMA, ale prasa pisała o tym, że to konfrontacja różnych sztuk walki, że biją się zawodnicy z różnych dyscyplin. Takim trochę oszukańczym zabiegiem udało się przemycić MMA do opinii publicznej. Przez kilka pierwszych edycji nie było ani słowa o tym, że walki odbywają się w formule MMA. Polacy to kupili, z czasem zauważyli, że nie wystarczy mieć umiejętności tylko z karate, z boksu czy z zapasów. Żeby wygrywać trzeba być wszechstronnym. Jak ludzie zorientowali się, że MMA daje dużo frajdy to nastąpił bardzo szybki rozwój. Teraz oczywiście w MMA walczą zawodnicy wszechstronni, walczą też o większe pieniądze i o prestiż. Ja gdy zaczynałem, traktowałem to jak przygodę, możliwość sprawdzenia się. Dziś jak ktoś decyduje się na MMA to chce robić to profesjonalnie, chce na tym też zarobić. KSW 21 pokazuje, że są jeszcze zawodnicy którzy zaczynali wtedy co ja i są dziś królami tego sportu w Polsce. Mamed Khalidov jest znakomitym zawodnikiem i jest mega popularny. To jest nieporównywalne. W Mariocie było 300 osób i minutowy skrót w „Teleexpresie”. Dziś są wielkie stacje telewizyjne, miliony osób przed telewizorami, wielotysięczne hale i bilety które rozchodzą się błyskawicznie. Pojawiło się pay-per-view. To pokazuje, że ta dyscyplina cały czas się rozwija i to nie jest ostatni krok jeśli chodzi o rozwój popularności MMA.
Mówisz, że trochę podstępem KSW kupiła sobie publiczność i zachęciła do oglądania MMA. Kolejnym takim zabiegiem mającym budować popularność było zatrudnianie celebrytów. W KSW walczył Marcin Najman, walczy Mariusz Pudzianowski…
Zgadza się. Do debiutu Mariusza, organizatorzy KSW byli zadowoleni gdy galę obejrzało dwa miliony widzów, dwa i pół. To już pokazywało, że warto w ten sport inwestować. Ruch aby przyciągnąć Mariusza Pudzianowskiego do nowej dyscypliny okazał się strzałem w „dziesiątkę”. Walkę Mariusza z „tym panem na N.” obejrzało 6 milionów ludzi. Nagle okazało się, że Mariusz dwukrotnie podbija publiczność. Jak z tych dodatkowych kilku milionów ludzi – kilkaset tysięcy zainteresuje się samą dyscypliną, nie tylko startem Mariusza, to już będzie dobrze. Na przestrzeni tych kilku gal z udziałem Mariusza wiemy już, że znalazła się nowa publiczność. I ostatnio przecież Mariusz Pudzianowski walczył przed Mamedem. Khalidov był gwiazdą wieczoru i to on miał większą oglądalność. To pokazuje, że jest coraz więcej osób, które zaczęły interesować się MMA oglądając Mariusza Pudzianowskiego, ale zostały przy MMA i teraz interesują się całą dyscypliną. Zatem to był dobry ruch i myślę że jeszcze nie warto z tego rezygnować…
… a „Pudzian” jest już pełnoprawnym zawodnikiem MMA czy wciąż jeszcze celebrytą?
Zawodnikiem MMA. Mariuszowi zależało na opinii branży. I Mariusz jest postrzegany już jako zawodnik MMA. Zresztą to o czym wspominałem, że walka Mariusza ostatnio nie była walką wieczoru, to oznacza, że on ma już przed sobą postawione zadania jako zawodnik MMA a nie jako celebryta.
Kobiety w ringu, na galach KSW to jest dobry pomysł?
Bardzo dobry. Kobiet nie ma w UFC, ale są w Strikeforce. A to przecież tak naprawdę jeden właściciel. Dana White zarezerwował UFC tylko dla mężczyzn mimo że jest wielkim fanem Rondy Rousey, gwiazdy która podbija kobiece ringi MMA. Ale jest Strikeforce i tam już w 2009 roku main eventem była walka Giny Carano z Cristiane Santos. Wszyscy faceci walczyli przed nimi.
W MMA jest miejsce dla kobiet, jest dużo zawodniczek, a w Polsce to dobry ruch by przekonać kolejnych ludzi, że MMA to jest sport a nie tylko show, widowisko. Kobiety w Polsce walczą i walczyły już na innych galach, tyle że nie mamy jeszcze takich zawodniczek, które mogą rywalizować z najlepszymi na świecie. Wśród mężczyzn jest już kilku takich wojowników.
Tą największą gwiazdą MMA w Polsce jest Mamed Khalidov. W naszym kraju Khalidov osiągnął już wszystko. I teraz pytanie co dalej? Bo ten urodzony w Groznym zawodnik to wielka gwiazda na skalę polską i europejską, ale nie może dogadać się z UFC i dostać tam od razu takiej pozycji na jaką liczy.
To prawda, jest ciężko. Mamed jest tutaj gwiazdą, zarabia naprawdę godne pieniądze. Nie tylko za same walki ale i od sponsorów. Ludzie chcą oglądać Mameda i poznać Mameda już nie tylko jako sportowca ale jako osobę. Ta popularność nie przekłada się w żaden sposób na popularność w Stanach Zjednoczonych. Dla amerykańskiego kibica Mamed jest po prostu dobrym zawodnikiem z Europy. I to wszystko. Wiedzą, że otwiera drugą dziesiątkę rankingu wagi średniej i tyle. To jest dla nich jakaś postać, ale on musi teraz pojechać do Stanów i tak naprawdę budować swoją markę od początku. Oczywiście tę markę może zbudować szybko, bo UFC też o niego zadba i jeśli wejdzie do oktagonu i zrobi z przeciwnikami to co robi w Polsce to po dwóch, trzech walkach już miałby pozycję i pieniądze na jakie liczy. Tylko otwartą kwestią pozostaje czy Mamed jest gotowy zaryzykować. Czy chce zaczynać za oceanem od początku, czy wystarcza mu to co ma tutaj. Rozmawiałem z Mamedem i go absolutnie rozumiem. Warunki, które daje mu UFC to warunki bardzo dobre dla zawodnika z Europy. Myślę, że jest niewielu zawodników którzy dostali tak dobrą propozycję. Z drugiej strony – przynajmniej na początku - to są gorsze warunki niż te które ma w KSW. On też musi myśleć o swojej przyszłości. Ma już 31 lat, jego kariera potrwa jeszcze kilka lat i trzeba to w pełni wykorzystać, co Mamed robi perfekcyjnie.
W Polsce da się już zarobić na MMA? Da się z tego żyć?
Jest kilku zawodników, którzy żyją tylko z MMA na poziomie którego by sobie życzyli kilka lat temu. Jest naprawdę duże grono zawodników, którzy dodatkowo pracują. Żeby trenować i startować w zawodach nie możesz mieć pracy, która zajmuje ci większość czasu. Nie wystarczy jeden trening dziennie. Już nie. Żeby walczyć na najwyższym poziomie w Polsce trzeba mieć czas na dwa treningi dziennie, na odpoczynek. Dlatego większość zawodników ma swoje firmy, prowadzi kluby, niestety niektórzy stoją jeszcze na bramkach. W większości przypadków MMA to jest zastrzyk gotówki za walkę, do tego sponsorzy którzy czasem wypłacają pieniądze co miesiąc, ale z praktyki wiem, że to też są raczej pieniądze wypłacane przy okazji konkretnego pojedynku. Często te pieniądze od sponsorów są większe niż za samą walkę. Na razie to nie są takie pieniądze za które można spełniać marzenia, nie kupisz za nie mieszkania ani nowego samochodu. Dziś w Polsce większość zawodników startuje na zasadzie takiego „pół-zawodowstwa”. W większości jednak daleko im do poziom Pudzianowskiego czy Khalidowa.
W USA tych gwiazd, które mają popularność, zarabiają miliony dolarów jest już sporo.
Tylko że w Stanach Zjednoczonych federacja UFC pierwszą galę zorganizowała w 1993 roku. Wtedy nawet nazwy MMA nie było. Walki w klatce kojarzyły się mniej więcej tak jak u nas 10 lat temu. Oni wtedy zaczęli budować rynek. Jak u nas MMA się zaczynało, to w USA ten sport był już niesamowicie popularny. Więc myślę, że to tylko kwestia czasu kiedy u nas też będą do zarobienia miliony. I kiedy nie będzie zaledwie kilku zawodników na światowym poziomie tylko – tak jak w UFC – po kilku znakomitych wojowników w każdej kategorii.
W Stanach Zjednoczonych zawodnicy też dostają więcej pieniędzy z kontraktów reklamowych niż za same walki. Ale to w wielu przypadkach są pieniądze liczone w milionach dolarów. Myślę, że taką granicą był maj 2007 roku, wtedy na okładce „Sports Illustrated” pojawił się Chuck Liddell. Był pierwszym zawodnikiem MMA na okładce „SI”. To był przełom, po którym wielu ludzi zobaczyło, że jeśli „Sports Illustrated” umieszcza zawodnika MMA na okładce to musi to być ważne. Zresztą tytuł tego artykułu brzmiał: ”Najszybciej rozwijający się sport na świecie”. Dziś wszystkie rankingi biznesowe pokazują, że firma Zuffa, czyli właściciel federacji UFC to jedna z najbardziej dochodowych firm na świecie. To ogromny biznes. Każda stacja telewizyjna chce transmitować MMA, bo ludzie chcą to oglądać. Sprzedaje się PPV i to nie w tysiącach, tylko w milionach. To miliony i miliardy dolarów przychodów dla właścicieli i co za tym idzie dla zawodników. Na MMA można zarobić i to jest sport przyszłości.
Jak to się stało, że kończąc karierę sportową stałeś się komentatorem telewizyjnym. Dziś razem z Andrzejem Janiszem tworzycie najlepszy duet komentatorów w tym kraju. Parę Janisz&Juras zna każdy kibic MMA w Polsce.
Już nie jesteśmy jedyni na rynku, a to czy jesteśmy najlepsi zostawiamy w decyzji odbiorców. To, że jesteśmy nieźli wynika też trochę z tego, że robimy to najdłużej. Ale przede wszystkim to widz ocenia kogo chce słuchać a kogo nie. Było to tak, że to Andrzej Janisz mnie wynalazł. Przyszedł na KSW 1 do Mariottu, siadł w tym ścisku, gdzieś tam na barze, obejrzał galę sportów walki bo się tym interesował, zresztą jeździł już wcześniej na różne mniejsze gale MMA. Po tym jak wygrałem zrobił ze mną wywiad do Polskiego Radia, tak się poznaliśmy. Zobaczył, że jestem w stanie powiedzieć troszkę więcej niż jedno zdanie. Andrzej prowadził w Eurosporcie „Fightklub”, gdzie były pokazywane gale K1 i MMA. Zaprosił mnie jako eksperta. Zrobiliśmy jeden program razem, powiedział że było ok., potem zaprosił mnie na kolejne programy i od 2004 roku pracujemy razem. Oczywiście na początku nie było tyle MMA w mediach, więc robiłem razem z Andrzejem jeden program na trzy miesiące co było dla mnie wielką frajdą. Rynek się jednak rozwinął i dziś mamy bardzo dużo pracy. Jednak to nie miało żadnego wpływu na moją karierę sportową. Łączyłem w miarę dobrze obowiązki zawodnika MMA i komentatora. Cieszę się, że gdy skończyłem karierę wciąż jestem bardzo blisko MMA. Komentowanie trochę zastępuje mi adrenalinę którą dostarczała walka. Każda stacja chce pokazywać MMA, więc myślę że jeszcze przez wiele, wiele lat będziemy mieli z Andrzejem sporo frajdy z komentowania. To jest nasza praca, która bardzo nas cieszy i bawi. Mówiąc kolokwialnie: cały czas nas to mocno jara.
Ostatnio oprócz Andrzeja Janisza współpracujesz też z Kamilem Wolnickim, dziennikarzem „Przeglądu Sportowego” z którym prowadzisz program „Fight Raport” w Orange sport. Kamil Wolnicki to dziennikarz zajmujący się boksem, ty MMA – to pomysł by obie te dyscypliny jednak ze sobą pogodzić?
Tak jak mówiliśmy wcześniej – jest miejsce i dla MMA i dla boksu. Widz decyduje co chce oglądać. Kamil ma przekonać ludzi do tego że boks cały czas w Polsce istnieje i nie umarł. A ja jestem od tego żeby pokazać, że popularniejsze jest MMA. Ja bym chciał, żeby któraś gala bokserska, kiedy wypada main event miała tak godne zastępstwo jak w galach UFC. Jak Manny Pacquiao wypadłby z powodu kontuzji to raczej nie znajdziemy na jego miejsce godnego zastępcy. W MMA jest tyle gwiazd, że jak wypada Jon Jones to w jego miejsce jest jeszcze większa gwiazda – Anderson Silva.
A nie jest to minus, że w świecie UFC jest aż tyle gwiazd. W boksie wiadomo, że najpopularniejsza jest waga ciężka, a tam bracia Kliczko. Poza tym kilku pięściarzy: Floyd Mayweather jr., Pacquiao, Miguel Cotto. W MMA co kategoria wagowa to kilku zawodników o których mówi się „gwiazda”.
Ale to jest duży plus! Ile osób chce jeszcze raz oglądać braci Kliczko w ringu? Te walki są przewidywalne. Bo oni nie mają się z kim bić. Ja już nie oglądam, bo mnie to nudzi. Taka walka zawsze wygląda tak samo. To oni decydują ile potrwa pojedynek i kiedy się skończy. Knockout następuje gdy zostaną wyemitowane już wszystkie bloki reklamowe, bo przecież Kliczko sami współorganizują gale ze swoim udziałem. Może są ludzie którzy będą się na to nabierać, ja już się nie nabieram. Czasy Tysona, Holyfielda, Lewisa i Gołoty już dawno, dawno minęły. Waga ciężka, czyli ta królewska kategoria dla której wstawałem w środku nocy, umarła. A w MMA co chwilę masz nowe gwiazdy. Każdy ma swoich kibiców liczonych w milionach osób. To jest siła MMA i wyższość MMA nad boksem. Ustalmy, że jestem fanem boksu jako dyscypliny , cenie wielu naszych chłopaków za talent i umiejętności ale będę agitował społeczność w kierunku mojej branży (śmiech)
Masz swoich idoli?
Każdy ma zawodników na których się wzoruje. I niekoniecznie od strony sportowej. Dla mnie Fiodor Jemielianienko to była zawsze wielka gwiazda. Gość, który mieszka głęboko w lesie w Rosji, tam trenuje. Wychodzi i zamiata każdym ring. Prywatnie człowiek niezwykle otwarty i sympatyczny, który w wolnych chwilach relaksuje się rysowaniem.
Nigdy nie byłem fanem pchania się na siłę przed kamery czy obiektywy aparatów fotograficznych. Nigdy nie chciałem być znany tylko z tego, że jestem znany. To wyniki sportowe miały mi dawać popularność. I takich mam idoli, Jemielianienko jest jednym z nich. Kolejny to Wanderlei Silva, którego mega cenię za otwartość i za to że nigdy nie kalkuluje. Zawsze daje show publiczności, bo wie że Ci ludzie przyszli go oglądać i będą go kochać nawet jak przegra, bo wiedzą że zawsze będzie walczył widowiskowo. Takich zawodników lubię i cenię. Nudni zawodnicy na zawsze pozostaną nudnymi zawodnikami z dolnych części karty walk. Ludzie kochają tych, którzy dają show. Musi się dziać, musi być krew, jesteś nokautowany albo nokautujesz. Do takiej filozofii jest mi bliżej niż do kalkulowania, że tą walkę to muszę wygrać bo zarobię więcej na następnej walce. No i przez to ja też kilka walk przegrałem.
Mówiliśmy o Khalidowie, w grudniu do UFC wraca Krzysztof Soszyński. Widzisz jeszcze jakichś Polaków mogących zdziałać coś na arenie międzynarodowej?
Jest kilku Polaków, którym tylko trzeba dać szansę. Ale to wcale nie jest takie proste. Jest np.: Marcin Held w kategorii lekkiej, który bije się w organizacji Bellator i to z sukcesami. Ale o nim tak naprawdę niewiele osób wie. A to młody zawodnik i wierzę, że w perspektywie kilku lat może zostać gwiazdą kategorii lekkiej w Stanach Zjednoczonych. On jednak nie walczy w KSW, więc w świadomości Polaków tak naprawdę nie istnieje. Szkoda. Jest Damian Grabowski, który w Bellatorze doszedł do półfinału, przegrał z niepokonanym Cole`m Konradem. Miał okazję powalczyć w galach MMA Attack i dopiero wtedy trochę więcej osób dowiedziało się że ktoś taki istnieje. To są duże gwiazdy, no a oprócz tego te gwiazdy wypromowane. Mamed Khalidow, który absolutnie poradziłby sobie za oceanem. Jest też Michał Materla, którego znam od początku, który rozwija się wspaniale. Zawsze chciałem mieć taki parter jak Michał. To jest zawodnik, który też potrafiłby powalczyć z najlepszymi na świecie. Jest Janek Błachowicz, który – wierzę - w końcu podpisze kontrakt z UFC, bo on chyba najbardziej stylowo pasuje do tej amerykańskiej federacji. Tylko niekoniecznie Janek czy Michał wyjadą za ocean dopóki będzie konflikt interesów. Bo przecież prawa do nich, do ich wizerunku ma KSW i jaki interes może mieć KSW żeby pozbywać się swoich największych gwiazd? A walka dla UFC oznacza, że nigdzie indziej startować nie możesz.
Jest jeszcze Tomek Drwal, ale on już w UFC walczył, na razie przygodę za oceanem zakończył. Myślę jednak, że jeszcze ostatniego słowa nie powiedział. Mamy zawodników eksportowych, mamy zawodników którzy mogą walczyć z najlepszymi. Z jakimi wynikami? Nie wiem, ale wiem że daliby dobre walki. Myślę że z pięciu, sześciu byśmy znaleźli.
Jak wygląda życie legendy polskiego MMA? Bo tak często jesteś określany przez kibiców w naszym kraju.
To bardzo miłe. Choć ja tak wcale nie uważam. Znam swoje miejsce w szeregu. Wiem, że nigdy nie byłem najlepszy w Polsce mimo, że oczywiście miałem swoje aspiracje. Ale myślę też że trochę zrobiłem dla popularyzacji tej dyscypliny w naszym kraju i może dlatego tak ludzie mówią. Legenda… może dlatego, że jestem od początku w tym sporcie, zakończyłem karierę… to pasuje słowo legenda. Fajnie, bardzo miło, ale ja jestem cały czas w tym sporcie, może nie w ringu ale staram się go promować za mikrofonem, staram się go promować przy różnych eventach, prowadzę seminaria, zajmuje się matchmakingiem, jestem ring anonserem, jeżdżę po całej Polsce, pokazuję ludziom, że MMA to sport w który warto iść. Myślę że wiele osób udało mi się przekonać.
Jest tak, że z roku na rok jest coraz więcej chętnych do trenowania MMA?
Tak, zdecydowanie. Ja też prowadzę swój klub „Copacabana” w Warszawie i widzę, że przychodzą coraz młodsze osoby. Nie po to by spróbować mody na MMA i wrzucić na facebooka, że właśnie jestem po treningu MMA i mam koszulkę Manto, ale wielu chłopaków myśli że mogą być nieźli i przykładają się do treningów. To jest fajne. Miałem wiele takich sytuacji, że przychodził chłopak 13-sto czy 14-sto letni, który chciał trenować MMA. I przychodzili też jego rodzice, którzy byli absolutnie przeciwni, myśleli że tu im będą dziecko łamać na każdą stronę. Zazwyczaj udaje mi się rodziców przekonać, że MMA wcale nie jest takie straszne. Mam dwóch takich zawodników, którzy zaczynali dosyć wcześnie, a teraz mają już pierwsze walki na swoim koncie. To jest sport, który może uprawiać każdy. Pojawiają się sekcje dla dzieciaków. To na początku oczywiście bardziej zabawa, ale z czasem pojawia się poważny trening. MMA to sport przyszłości.
Mówiłeś, że MMA to wcale nie jest brutalny sport…
MMA tylko wygląda brutalnie. Pojawia się krew na twarzy, ale to mamy w każdym sporcie walki. Istnieje ryzyko rozcięcia. MMA jest bezpieczniejsze niż np.: boks bo wszechstronność treningu daje Ci niesamowita sprawność fizyczną. Możliwości zakończenia walki w MMA: przez knockout albo poddanie, których jest zdecydowanie więcej, zmniejszają ilość ciosów które otrzymujesz w głowę. Jest różnica czy przyjmiesz podczas walki 200 ciosów na głowę czy maksymalnie 30. Ja stoczyłem 25 walk a nie jąkam się i nie mam problemów z pamięcią. To też pokazuje, że MMA jest bezpieczniejszym sportem niż boks. Ja więcej kontuzji, skręceń, złamań doznałem w sporcie amatorskim, w taekwondo niż trenując w MMA. To wbrew pozorom nie jest brutalny sport. Polecam wszystkim!