Reklama.
Mój student Andrew Leuders w swojej pracy dyplomowej zebrał bardzo ciekawe informacje na temat kosztów budowy domów pasywnych (nazywanych też niemal zero-energetycznymi). Okazuje się, że w państwach bogatych (Niemcy, Szwecja) koszty te są obecnie wyższe od kosztów budowy obiektów standardowych zaledwie o 4% ÷ 6%. Należy zwrócić uwagę nie tylko na niewielką wartość tego kosztu, ale również na niewielką rozpiętość tych granic, jak również na bardzo krótki okres zwrotu takiej, podnoszącej standard budynku inwestycji.
W państwach biednych (Czechy, Litwa, Polska, Słowacja) większe są wzrosty kosztów, większe też są rozpiętości pomiędzy oszacowaniami dolnymi i górnymi (15% ÷ 36%) – prezentuje to rysunek. Wniosek o znacznie dłuższych okresach zwrotu inwestycji „pasywacyjnej” wypływa z tych danych w sposób naturalny. (Przypomnę, że domy pasywne są droższe w budowie, lecz znacznie tańsze w eksploatacji, a konkretnie w ogrzewaniu. W Polsce nawet ośmio- dziesięcio-krotnie tańsze.)
Powyższa sytuacja prowokuje naturalne pytanie - skąd biorą się te różnice? Wydaje się, że wytłumaczeniem jest wyższy standard wyjściowy podstawowego obowiązującego rozwiązania (i energetyczny – domy są lepsze, i cenowy – domy są droższe), ale również różnica w poziomie rozwoju rynku budownictwa nisko-energetycznego – produkty nisko-energetyczne są tańsze i łatwiej dostępne.
A skąd bierze się ta różnica? Jest ona proporcjonalna do poziomu rozwoju systemów wsparcia dla tego rodzaju budownictwa. W Polsce, formułując rzecz w języku poprawności politycznej, jesteśmy dopiero na początku tej drogi – dokładnie w punkcie zero. Powyższy tekst jest próbą uzasadnienia funkcjonowania publicznych (państwowych, samorządowych i tym podobnych) programów wspierających wdrażanie innowacyjnych technologii (mówię tu o wdrażaniu istniejących rozwiązań, a nie o badaniach – to inna historia).
W kwestii budownictwa niemal zero-energetycznego argumentem dodatkowym jest ciążący na nas obowiązek wdrożenia Dyrektywy EPBD (Energy Performance of Building Directive) a konkretnie jej przepis mówiący, że od 1 stycznia 2021 roku wszystkie budynki oddane do użytkowania muszą być niemal zero-energetyczne. Budynki sektora finansów publicznych poddane są temu wymogowi już dwa lata wcześniej.
A tymczasem my nawet nie wiemy, co w Polsce oznacza dom niemal zero-energetyczny, ponieważ ciągle nie mamy naszej polskiej definicji takiego obiektu. Nie mając definicji ani harmonogramu pasywacji (wymaganego przez Dyrektywę EPBD) nie możemy mówić o mechanizmach wsparcia, bo jak wspierać coś, co w sferze formalnej nie istnieje!
Można oczywiście stwierdzić, że nie ma sensu wspierania czegoś, co i tak musi zostać wdrożone. W kraju rozsądnym dylemat ten powinien być rozstrzygnięty w procesie optymalizacji odpowiadającym na pytanie, ile nasze państwo powinno wydać (wydać więcej), aby nasze społeczeństwo wydało mniej. Znasz li ten kraj?